5

554 37 12
                                    

W wielkiej sali trwał obiad. Jak zwykle Loki przyszedł jako jeden z pierwszych aby potem wcześniej mógł wyjść. Jakie było jego zdziwienie kiedy zobaczył Zambiniego nakładającego sobie kurczaka.

Po paru minutach coraz więcej osób zaczynało się schodzić i jak zwykle zapanował wielki gwar.

----------------

Młody jotun zajadał się właśnie risotto kiedy na przeciwko niego usiadła ta sama dziewczyna, z którą poznał się parę chwil temu. Nałożyła sobie spaghetti, jego ulubione danie.

Dziewczyna uśmiechnęła się do Lokiego kiedy zauważyła, że jej się przygląda. Ten w odpowiedzi również lekko się uśmiechnął. Ale nie wrednie jak zawsze, tylko dziwnie szczerze co było u niego naprawdę rzadkością, po czym wrócił do zajadania się daniem. 

Bardzo dziwne, pomyślał zielonooki.

Jej nazwisko wydawało mu się jakoś znajome. Był prawie na 100% pewien, że czytał o nim w którymś z obszernych tomów zawierających w sobie spis wielkich, szlacheckich rodów czarodziejów i czarownic. Miał tylko nadzieję, że dziewczyna nie jest pusta i rozpieszczona, bo takich ludzi w jego domu było jak złota w Asgardzie.

-A ty to kto żeby tu siadać?- zapytał niezbyt mile Malfoy, który stanął za Emily. -To moje miejsce plebsie. I kim ty w ogóle jesteś? Ja jestem...- Draco nie miał okazji dokończyć bo dziewczyna siedząca na jego miejscu stanowczo mu przerwała.

-Dracon Malfoy. Rozpuszczona blondyneczka z wiecznym okresem i bogatym tatusiem, do którego leci z płaczem za każdym razem jak ktoś tylko naruszy jej wielkie niczym sam Hogwart ego. -odpowiedziała na jednym tchu znacznie zdenerwowana dziewczyna. Nawet nie zauważyła kiedy przy stole Ślizgonów zapadła grobowa cisza. Najwyraźniej uczniowie oczekiwali jakiejkolwiek reakcji ze strony Dracona. Ten za to tylko z szokowany i czerwony na policzkach niczym godło Grifindoru miał już otwierać usta kiedy ta znowu była szybsza.-Coś pominęłam? Ach no tak prawie zapomniałam wspomnieć, że masz żel do włosów zamiast mózgu a ja nie zamierzam zamieniać słowa z kimś, którego poziom IQ sięga niżej niż lochy. - dokończyła z wrednym uśmiechem, po czym wstała i skierowała się w stronę wyjścia z sali. 

No gadane to ona ma, zaśmiał się książę w myślach.

Po chwili dało się usłyszeć trzaśnięcie drzwiami Wielkiej Sali. 

Jak na zawołanie cały dom Ślizgonów wybuchnął niepochamowanym śmiechem. Do wspólnego szydzenia z Malfoya dołączyło się również mnóstwo Gryfonów. 

Nawet sam książę Asgardu uśmiechnął się wrednie. Za to zaś czarnoskóry ślizgon siedzący obok niego zwijał się ze śmiechu jakby dostał epilepsji całego ciała.

Obiekt śmiechów trząsł się z wściekłości a jego głowa przypominała kolorami flagę Polski. Przetłuszczone od nadmiaru żelu platynowe włosy a pod nimi czerwona od złości i wstydu fretkowa twarz Dracona.

-No w końcu ktoś cię wyjaśnił Smoku- zatrechotał Zambini. 

-Już ja pokaże tej szmacie!- krzyknął wściekle blondyn - niech tylko wrócę z przerwy świątecznej albo dorwę na korytarzu! Wszystkie kłaki jej ze łba powyrywam- wykrzyczał na cały głos.

-Uspokój się bo ci żyłka pęknie. Może ci jeszcze tampona przynieść?-zaśmiał się Loki- Zresztą i tak nie masz psychy więc nawet się nie wysilaj z planowaniem.- skwitował kpiącym ale równocześnie rozbawionym tonem.

-Zoczymy Laufeyson, zobaczymy- buknęła fretka z okresem.

----------------

Emily Grindelwald P.O.V

Emily mocno trzasnęła drzwiami, żeby później usłyszeć salwę śmiechu na sali. Sama uśmiechnęła się pod nosem. Jeszcze 2 dni i w końcu będzie miała cały Hogwart dla siebie.

Nie chciała wracać do swojej szurniętej matki, która zachowaniem wdała się w dziadka Emily. Najpodlejszego, najbardziej okrutnego, rasistowskiego, z obsesją na punkcie zlikwidowania mugoli ze świata i zniszczonego psychicznie czarnoksiężnika jakiego widział świat. W Gellerta Grindelwalda. No może w ostatnich 20 latach Ten Którego Imienia Nie Można Wymawiać trochę go pokonał w konkursie pod tytułem "Kto jest największym zjebem". To właśnie po nim, Emily odziedziczyła swój wyjątkowy kolor oczu.

Jej matka, Carol Grindelwald, była strasznie dumna ze swojego pochodzenia i nazwiska. Nie wzięła nawet nazwiska swojego, już zmarłego męża, Roberta Benzego, bo uważała jego nazwisko za zbyt mało szlachetne. Starała się wpoić córce swoje racje lecz na próżno. Robert, którego Emily kochała nad życie nauczył ją odróżniać dobro od zła. Przekazał jej cenne wartości, nauczył opanowania i zachowania zimnej krwi bez względu na sytuacje. Odszedł gdy ta miała 9 lat, co prawie załamało młodszą czarownicę. Jednak dzięki pomocy doskonale wyćwiczonej samokontroli, którą nauczył ją właśnie jej ojciec, po kilku tygodniach poradziła sobie z żałobą i starała się całkiem nie załamać. Przez pierwsze kilka miesięcy matka dała jej spokój ale potem zaczęło się "szkolenie". 

Carol doskonale wiedziała, że jej córka trafi do Hogwartu przez co zaczęła ją uczyć jak przetrwać. Jak zachować pozycje społeczną, jak sobie radzić. Do swoich nauk oczywiście wplatała bardzo dużo rasizmu, nietolerancji, podziału krwi itd. Emily (na nieszczęście Carol) nie obchodziły jednak takie tematy. Chciała być jak najlepsza we wszystkim ale też mieć przyjaciół, którym może zaufać. Nie dbała o stan majątkowy poznanej osoby ani na jej "czystość" krwi. Chciała poznać kogoś takiego jak ona sama. Wychowanego, inteligentnego ale jednocześnie zabawnego, sarkastycznego, wygadanego. Mającego podobne gusta, zachowania, upodobania. Kochającego węże, koty, konie. Kogoś kogo by fascynowały książki bardziej niż ludzie. Kogoś kto nie będzie zwracał uwagi na jej pochodzenie, rodzinę, krew czy stan majątkowy tylko na to jaka na prawdę jest.

Miała dużą nadzieje, że w takiej wielkiej szkole jak Hogwart, z tak dużą ilością uczniów, że powinna być w niej co najmniej jedna bratnia dusza. I tak właśnie po kilku miesiącach spędzonych w Szkole Magii i Czarodziejstwa, brunetka bardzo się rozczarowała. 

W była w pokoju z niejaką Pansy Parkinson, głupią mopsicą zakochaną w tym blondi dupku z okresem, Dafne Greengrass, taką samą pustą lalką jak Parkinson i Milicentą Bulstrode.

Każdy w jej domu podchodził do niej z lekkim strachem i dystansem kiedy się przedstawiała. Jeszcze gorzej było kiedy podchodziła do kogoś z innych domów. No bo przecież "nie dość, że ślizgonka to jeszcze wnuczka tego potwora".

Dopiero niejaki Loki, na którego przez przypadek wpadła (i to dosłownie) przed obiadem zachował się w miarę normalnie. Tj. nie odtrącił jej ręki tylko nawet pocałował, kiedy zdradziła mu swoje nazwisko. 

Z uśmiechem na ustach udała się do swojego dormitorium, nie zdając sobie sprawy jaka nieprzyjemna niespodzianka czeka ją wieczorem.

-----------------------------------------------

Liar at Hogwarts //Loki LaufeysonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz