~ 19 ~ URAZA NADAL POZOSTAJE

597 24 1
                                    


Gdy tak leżałam w skrzydle i trawiłam w myślach to co właśnie się wydarzyło przyszła do mnie Pani Pomfrey. Z uśmiechem poinformowała,że jeśli jutro mój stan będzie dobry,to mogę wracać do przyjaciół.

- Już? - zapytałam bez jakichkolwiek emocji.

- Jak to? Nie cieszysz się? - zapytała zmartwiona.

- Skądże. - odparłam. - Nie widać jak skaczę z radości? - zapytałam ironicznie. - Wiem. Muszę uważać,abym nie walnęła głową o sufit. - uśmiechnęłam się. Nagle do sali wszedł Clarence.

- I jak się czujesz? - zapytał, podchodząc do mnie.

- Proszę uważać. Zabija optymizmem. - ostrzegła go z ironią,a następnie odeszła. Podszedł i siadając na moje łóżko, oznajmił :

- Alice... - zaczął. - Wiem,że Twój tato nie był zadowolony z powodu,iż to ja zostałem i pomagam Dumbledore'owi,ale chcę abyś miała pewność,że zrobię wszystko co w mojej mocy,aby dowiedzieć się kto podał Ci truciznę. - na samo wspomnienie o tym, przewróciłam oczami. Wielki Czarodziej z rodziny Taylerów,potrzebuje kilu dni,aby rozwiązać zagadkę,a mi wystarczyła krótka,przypadkowa rozmowa i wspomnienie o Azkabanie i proszę! Wszystko jasne. Kto,co,kiedy,jak i dlaczego.

- Okej. Powodzenia. - odpowiedziałam z nijakim wyrazem twarzy.

- Alice. - zaczął. - Jeśli odpowiesz na to pytanie, więcej nie będę Cię już męczył. - oznajmił. - A więc, kto to mógłby być? - zapytał. Skierowałam Swój wzrok na sąsiedne łóżka. Oczywiście, że wiem kto to zrobił. Ba! Nawet wiem dlaczego. Wszystkie regenerujące się komórki mówiły, abym poinformowała Clarence'a, lecz...

- Nie. - odpowiedziałam. Mężczyzna zmarszczył czoło i chwycił mnie za dłoń.

- Wiem,że teraz masz zły czas w Swoim życiu,ale...

- Nie chce mi się słuchać wywodów o życiu. - przerwałam mu. - Chcę spać. - oznajmiłam. Wyrwałam dłoń spod jego uścisku i przewróciłam się na prawy bok, a następnie przykryłam się kołdrą. Czułam jak materac łóżka się odgina na wskutek podniesienia ciężaru. Ojciec wyszedł.

...

Było już popołudnie. Leżałam w sali i wpatrując się w okna, obserwowałam jak krople deszczu osadzają się na szkle. Z minuty na minuty, obraz był coraz bardziej zapełniony małymi kropelkami wody. Jedna kropla goniła drugą,zachaczając przy okazji inne. Przeżuciłam Swój wzrok na plac. Od czasu do czasu było widać uciekających przed deszcze uczniów. Jedni biegli szybko, drudzy spokojnie szli, zakrywając Swoje głowy teczkami. Nagle do sali wparował Fred. Odwróciłam się i ujrzałam lekko wilgotne, opadające na jasną twarz, rude włosy. Chłopak wyglądał na radosnego, lecz na wskutek mojego widoku i wspomnienia o dzisiejszej sytuacji, lekki uśmiech zgasł. Poszedł bliżej mnie i bez żadnego słowa wystawił dłoń.

- Fred? - zapytałam zmieszana. Chłopak opuścił dłoń, a następnie ponownie ją wyciągnął. Ponownie nie rzekł żadnego słowa, a jedynie westchnął. Podałam mu dłoń, a rudzielec odwrócił się i pociągnął mnie za Sobą. Mijaliśmy rozwidlenia, pomieszczenia, okna, przejścia, lecz nadal nie miałam pojęcia gdzie zmierzamy.

- Fred, gdzie Ty mnie ciągniesz? - zapytałam zdezorientowana. Nie dostałam odpowiedzi. Chłopak dalej szedł, szedł i ciągnął mnie w zaparte.

- Fred! - krzyknęłam lekko zirytowana jego obojętnością. - Fredzie Weasley! Jeśli natychmiast nie powiesz mi, gdzie idziemy będę zmuszona spowodować przegranie meczu Gryfonów z Krukonami! - zagroziłam. Chłopak nagle stanął jak wryty.

- Nie... - wyszeptał,odwracając się. - Nie zrobisz tego. - powiedział z niedowierzaniem.

- Jeśli to wszystko jest tylko po to, abym nie wydała, że to co się stało jest winą Twojego braciszka i jego przyjaciółki to spokojnie. - oznajmiłam zmęczona graniem w kotka i myszkę. - Nie powiedziałam. - dodałam. - A teraz możesz mnie zaprowadzić do pielęgniarki? - zapytałam puszczając uścisk.

- Właśnie o to chodzi. - rzekł, stając na przeciw mnie. - Proszę, pójdź ze mną. - poprosił.

- Niech Ci będzie. - odpowiedziałam niezadowolona.

...

Byliśmy już przed Żelazną Damą. Rudzielec zaprowadził mnie do Naszego dormitorium. Weszliśmy do środka, a moim oczom ukazała się Hermiona wraz z Ronem. Wyglądali na skruszonych.

- Co tym razem? - zapytałam zrażona do owych ososb.

- Chcielibyśmy Cię... Przeprosić. - wypowiedziała zmieszana Hermiona. Ron pokiwał głową z miną zbitego psa.

- Głupio wyszło. - dodał.

- Następnym razem nie pchajcie się tam, gdzie nie jesteście proszeni. - odpowiedziałam.

- Wybaczysz nam? - zapytała dziewczyna podchodząc do mnie. - PROSZĘ. - dodała szeptem.

- Wy mnie omal nie zabiliście, a ja wam tyłki uratowałam... - odparłam. -
Fred, odprowadź mnie do Higiensistki póki jeszcze mnie nie szuka. - skierowałam się do chłopaka. On na to pokiwał głową. Kiedy kierowaliśmy się ku wyjściu, nagle zaczepił nas Harry.

- Alice... - zaczął, podchodząc bliżej i mówiąc na tyle cicho, aby tamta dwójka nie słyszała.  - Błagam, wybacz im. - powiedział. - Cały czas zachowują się jakby umierali, normalnie są jak cienie. Bez życia - poinformował mnie. - Powoli ja wraz z bliźniakami nie dajemy rady tego słuchać.

- Ja mogę im wybaczyć, ale nigdy ich nie zapomnę. - wyjawiłam. Odchyliłam się i stanęłam za Harrym. - Przeprosiny przyjęte. - rzekłam do dwójki osób siedzących tak, jakby zaraz mieli iść na egzekucję. Na moje słowa podnieśli się i z radością na twarzy zamierzali ku mnie. - Ale nie cieszcie się tak. - odparłam wprowadzając ich na ziemię.

...

Wracaliśmy do skrzydła szpitalnego. W trakcie drogi nie rozmawialiśmy za wiele. Właściwie to nic nie mówiliśmy.

- Emm... Nie boisz się o Cedrika? - zapytał Fred, przerywając ciszę.

- Boję. - odpowiedziałam. - Ale Ced to mądry chłopak i wie co robi. - dodałam.

- Trochę głupio wyszło z nami... - wymamrotał pod nosem.

- Co? - zapytałam zaciekawiona, ponieważ nie usłyszałam ostatniego wyrazu.

- Z Harrym... Z Harrym... - poprawił zmieszany. - Oczywiście, że z nim. - dodał z lekkim stresem. Dalsze korytarze przemierzaliśmy w ciszy. W bardzo wymownej ciszy.

Without You - Hogwart Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz