Dark Fear (Rozdział 3)

253 16 2
                                    



III

Kobieta odsunęła się i gestem zaprosiła mnie do środka. Ubrana była dosyć staroświecko: jasna bluzka, kremowa spódnica sięgająca za kolana, biały fartuch i brązowe chodaki.

Weszłam do środka. Dopiero teraz zorientowałam się, że zaczęło świtać.

- A gdzie chłopcy? Gdzie Bill? - spytała Lucy Stinsky, matka mojego przyjaciela. - Na miłość boską, jak ty wyglądasz?!

Spojrzałam na swój strój...Cóż...Nie powalał.

Nie dała mi dojść do słowa, tylko wciągnęła mnie głębiej i zamknęła drzwi.

- Oni...- zaczęłam, lecz nie dane mi było wyjaśnić.

- Zabiorę cię na dół, tam się tobą zajmą - przerwała mi. Przeszła na środek pokoju i otworzyła klapę w podłodze. (Na serio - znowu klapa?)

Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Drewniane deski. Ubogie, stare wyposażenie kuchni: zardzewiała lodówka i kuchenka, poobdrapywane szafki, zakurzony stół, dwa krzesła. Wygladało na to, że nikt tu nie mieszka. A jednak - niezła zmyłka.

- No na co czekasz? Chodź, chodź - ponaglała mnie kobieta.

Szybko zeszłam po drabinie prowadzącej przez dziurę w podłodze dwa poziomy w dół.

Podeszłam do białych drzwi i wystukałam ciąg składający się z 6 cyfr. Przynajmniej mieliśmy lepsze zabezpieczenia niz Wideci.

Wyszłam na wąski korytarz. Podążałam przez mały labirynt alejek, doskonale wiedząc gdzie skręcić.

W dzieciństwie uwielbiałam tego typu łamigłówki. Rozwiązywałam każdą, jaka tylko wpadła mi w ręce. Ale to było zanim jeszcze to wszystko się zaczęło. Zanim nastąpiła ta Rewolucja.

Gdy doszłam do końca, natrafiłam na kolejne wrota. Ponownie wpisałam liczby. Lecz tym razem szare, kwadratowe urządzenie z przyciskami zapipało nieprzyjemnie.

- Och, wybacz kochana, nie zdążyłam ci powiedzieć: zmieniliśmy kod - przypomniała sobie pani Stinsky przysuwając się bliżej. Nacisnęła klawisze z liczbami: 2,6,8,3,9,0.

Wrota odskoczyły z głuchym jękiem.

Znalazłyśmy się w ogromnyn salonie. Kilku nastolatków siedziało na brązowych narożnych kanapach, które spokojnie mieściły cztery osoby. Stały wokół pięćdziesięcio-sześcio calowych telewizorów i xboxów. Przy prawej ścianie rozciągał się rząd ogromnych półek z książkami (których już właściwie nikt nie czyta), płytami DVD i CD. Po przeciwnej stronie umieszczono dekoracyjny kominek obsługiwany przez specjalnego pilota. Jasną podłogę w niektórych miejscach pokrywał pistacjowy dywan. Na ścianach o tej samej barwie wisiało kilka zdjęć roześmianych ludzi. Miały przypominać nam o czasach przed Rewolucją, ponieważ większość osób w tym pokoju nie pamiętała zbyt dobrze wcześniejszego życia.

Ruszyłam dalej, gdy nagle zza jednej z szafek wyszedł wysoki jasny blondyn w prostokątnych okularach. O mało co, aby na mnie wpadł.

- Och, wybacz - wydukał przyglądając mi się uważnie zza grubych szkieł.

- O, bo wy się chyba jeszcze nie znacie... - zaczęła brunetka, pani Stinsky.

- Nie - odparłam zgryźliwie, ponieważ nie miałam ochoty na rozmowy. Zlustrowałam chłopaka pospiesznie wzrokiem. Wyglądał na nieco ponad dwadzieścia lat. Niebieski sweter zakładany przez głowę i czarne dżinsy idealnie na niego pasowały. Moda nie zmieniła się zbytnio przez ostatnie półtora wieku.

- Elodie to jest Nathan, nasz nowy spec od komputerów. Nathan, poznaj Elodie, jedną z najlepszych do zadań w terenie, a także przyjaciółkę mojego syna. A skoro już o nim mowa...

W tym momencie złapałam się za głowę. Potwornie bolały mnie oczy. W ciągu kilku sekund powróciły duszności i mdłości. Adrenalina ustąpiła, więc przestała zagłuszać ból. Poczułam się jak bym wróciła do celi.

- Wszystko w porządku? - blondyn zadał chyba najgłupsze z możliwych pytań.

- Nie! - warknęłam. Ból zdecydowanie sprawiał, że robiłam się wściekła.

Nie czekając na moje dalsze wyjaśnienia wzięli mnie pod ramiona i pomogli przejść przez ogromny pokój dzienny.

Wtedy oczy wszystkich zwróciły się w moją stronę. Prawie że wleczona dziewczyna nie była codziennym widokiem. Zwłaszcza jeśli to dziewczyna syna jednego z przywódców, Exceprinów. W dodatku jej chłopak nie wrócił z ich wspólnej misji. Zapowiadała się niezła sensacja.

Po pokonaniu paru korytarzy (co za dureń wpadł na pomysł, żeby oddział szpitalny umieścić tak daleko od głównego wejścia?!) byliśmy na miejscu. Nathan i pani Stinsky władowali mnie na łóżko, jednakże ja zaraz potem przechyliłam się i zwymiotowałam na niebieskawe kafelki.

- Co się stało? - jęknęła lekarka widząc całe zajście.

- Sarin - wydusiłam.

Doktor O'Melly skinęła na pielęgniarkę, która gestem wyprosiła Nate'a i brunetkę, po czym zabrała się do sprzątania. Chciałam ją jakoś przeprosić, ale nie mogłam wydusić słowa. Brakowało mi tchu, myślałam, że zaraz naprawdę się uduszę. Nabierałam co chwilę głęboko powietrza próbując złapać oddech. Bezskutecznie.

Lekarka po chwili wróciła z kroplówką i maską tlenową. Medycyna, na szczęście, wykonała spory postęp i dzięki temu teraz rak nie jest dla nas problemem. Kiedyś z powodu zatrucia sarinem się umierało, dziś mamy na niego lekarstwo.

Kobieta założyła mi maskę na twarz a następnie podłączyła mnie do kroplówki. Wąska, seledynowa rureczka prowadziła od mojego nadgarstka do przezroczystego woreczka wypełnionego do połowy liliową cieczą, umocowanego na metalowym statywie.

Zaczerpnęłam głęboko powietrza. Zakrztusiłam się od nadmiaru tlenu w płucach. Pochylając się do przodu zdjęłam na chwilę maskę i wykonałam dwa wdechy i wydechy.

- O, nie zdecydowanie lepiej kiedy mam to coś na twarzy - pomyślałam i przycisnęłam półkolistą, plastikową część sprzętu medycznego do ust i nosa. Tym razem byłam przygotowana i nie zachłysnęłam się powietrzem.

Po kilkunastu bądź kilkudziesięciu minutach poczułam się lepiej. W między czasie przebrałam się w biały top i czarne legginsy (miałam dość tamtych wymiętych ubrań). Kiedy półsiedziałam, półleżałam, przykryta niebieskim kocem, oparta o niezbyt miękką poduszkę, O'Melly podeszła do mnie.

Była kobietą około trzydziestki, o brązowych włosach upiętych spinką, które ukazywały głęboką zieleń jej oczu. Nie miała nałożonego makijażu. Seledynowy kitel lekarza podkreślał jej zgrabną sylwetkę. Białe buty szpitalne dopełniały całości.

Rozmawiała ze mną odnośnie tego, ile czasu mam tu spędzić. Ja, pomimo że podejrzewałam, co mnie czeka jak stąd wyjdę, chciałam aby nastąpiło to jak najszybciej. Z kolei pani doktor wolała, żebym została dwa dni. W końcu poszłyśmy na kompromis i zdecydowałyśmy, że O'Melly wypuści mnie następnego dnia rano.

I wtedy się zacznie. Ludzie będą zadawać pytania. Pytania, na które ja nie znam odpowiedzi.

-*-*-* -*-*-*

Hejka!

Rozdział trzeci! Piszcie, co o nim myślicie. Naprawdę chcę poznać waszą opinię oraz ewentualne uwagi! :-)

Love x

Dark Fear Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz