"Władczyni rzek"

50 5 0
                                    

Wzięłam się za Philippę Gregory. Dość karkołomne zadanie i zachowuje się, jakbym nie miała absolutnie nic do roboty w życiu, ale czasami tak bywa po prostu, że napada nas jakiś szalony pomysł i chcemy go natychmiast zrealizować. W związku z tym dzisiaj pierwszy (historycznie, nie według publikacji) tom, czyli „Władczyni rzek. Zapomniana historia Jakobiny Luksemburskiej".

Specjalnie dla tych, którzy tej autorki nie kojarzą, powiem krótko kim jest. Otóż napisała ona niezwykle wiele książek historycznych obejmujących okres od wspomnianej Jakobiny Luksemburskiej (Wojna Dwóch Róż), aż po schyłek dynastii Tudorów. Jest historyczką i pisarką, a „po godzinach" prowadzi „Ogrody dla Gambii". Bardzo pożyteczna inicjatywa, zachęcam do poczytania sobie trochę na jej temat.

Książek napisała naprawdę dużo i wiele osób nie jest w stanie przez nie przebrnąć i wtedy wchodzę ja, ubrana cała na biało... Dobra, dobra, kończę już wstęp, bo zaczynam się robić nudna i przechodzę do właściwej recenzji.

Otóż cała książka opowiada historię kobiety, potomkini mitycznej Meluzyny, uwikłanej w sam środek Wojny Kuzynów. Po części sama się w to wplątała, ale bez spoilerów. Jakobina jest postacią historyczną, ale oczywiste jest, że sporo jej historii zostało dopisanej, po pierwsze była kobietą, po drugie żyła w takich czasach, że było wiele innych rzeczy do opisywania, a nie życiorysy „jakichś tam" kobiet. Yorkowie versus Lancasterowie, jakby ktoś nie pamiętał istoty konfliktu.

Ogólnie tekst zawiera dość sporo nawiązań do spraw „magicznych" jak wróżenie itp., ale jest to dość ciekawym wątkiem, jeżeli spojrzymy na niego szerzej. Z perspektywy tego, jak kiedyś ludzie podchodzili do takich spraw. Niby chrześcijaństwo zabrania, ale Kościół sobie, oni sobie.

Oprócz tego mamy też ładnie ukazaną rolę kobiety w tamtych czasach. Autorka nie popada ze skrajności w skrajność. Nie ma wielkich heroin zmieniających świat, ale nie ma też absolutnie bezradnych sprzątaczek i gospodyń. Każda kobieta oddziałowywała na środowisko według swoich możliwości. Tak optymalnie i realistycznie.

Podsumowując nie jestem w stanie wypowiedzieć się o „Władczyni rzek" w kontekście całej serii, ale bez żadnego porównania książka jest przyzwoita, przyjemna. Taka do poczytania wieczorkiem w łóżeczku, lub w autobusie (choć jest dość nieporęczna, więc nie polecam).

kontrowersjax


Gruchaczowe Recenzje |PRZYJMOWANIE ZGŁOSZEŃ WSTRZYMANE|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz