Rozdział IV

30 2 0
                                    

Przez dwa dni siedziałam nad biurkiem i wszystko planowałam po kryjomu, wmawiając innym, że właśnie jestem w trakcie żałoby i nie chce się z nikim widzieć.
Czasem przychodził tylko Dewis, który i tak się do mnie nie odzywał. Siedział obok i patrzył na mnie z niezadowoloną miną, spał u mnie i przynosił mi czasem coś do jedzenia i picia. Czego bym go nie zapytała nie odpowiadał. Z jednej strony nie dziwie mu się, że jest zły wiadomo.. W końcu chce wyjechać w miejsce do którego nie powinnam tylko po to aby poznać prawdę, która w najgorszym przypadku może mnie zawieźć i zaboleć. Dodatkowo to miejsce jest niebezpieczne, ani ja ani on nie wiemy czy jestem nieśmiertelna czy nie.. Nie mamy bladego pojęcia a jestem mu jedyna bliska osoba i wiadomo.. Nie chcę mnie po prostu stracić. Nic dziwnego więc, że jest na mnie zły.
W końcu przyszedł dzień kiedy mam wyjechać na górę Targon. Spakowałam istotne rzeczy oraz nałożyłam na siebie czarno złotą zbroje, która kształtem była identyczna że zbroją mojej matki, które tak właściwie różniły się tylko ubarwieniem. Zawahałam się przy wzieciu broni.. Ostatecznie jednak wzięłam broń matki. Spakowałam się i tuż przed świtem zeszłam do stajni. Podeszłam do mojej klacz i cicho ją przywitałam, koń cicho do mnie parsknął
-csii Leisa - powiedziałam do niej - nikt nie może wiedzieć że znikamy -
Biała klacz spojrzała na mnie swoimi ciemnymi oczami i wysunela pysk w moją stronę, wbiłam się w jej boks i zaczęłam ją ubierać. Założyłam siodło i lejce, poklepałam konia i przeczepiłam torby. Złapałam lejce i powoli wyprowadziłam konia z boksu. Wsiadłam na nią i galopem przekroczyłam mur klasztoru.
Ledwo co przebiegłyśmy z parenaście metrów a przede mną na drodze stała również postać ale na czarnym koniu i w czarnym kapturze.
- tak bez pożegnania? - usłyszałam głos Dewisa który ściągnął kaptur.
Podeszłam konno do niego.
- nie mogłam cię nigdzie znaleźć bracie a dobrze wiesz, że zależy mi również na czasie. - powiedziałam stanowczo.
Dewis zawrócił konia i szliśmy chwilę ta ścieżką.
-co ty tutaj robisz? - zapytałam
- chce cie odstawić do granicy tak aby mieć pewność że dotarłaś do niej cała - powiedział nie patrząc na mnie - i tsk mnie nie będę szukać informowałem Narise, że wyjeżdżam do stolicy -
Spojrzałam na niego niepewnie, Dewis wyłapał moje spojrzenie i lekko się uśmiechnął
-jesteś zdziwiona? - zapytał ironicznie
Spojrzałam na niego przelotne i odwrócilam wzrok patrząc znów przed siebie.
- jesteś moją siostrą Julie -
- wiem
- po prostu chciałem mieć pewność, sama rozumiesz - powiedział delikatnie -
- miałeś jechać do stolicy - powiedziałam wreszcie - kiedy w końcu jedziesz?
Dewis długo zastanawiał się nad odpowiedzią w końcu uśmiechnął się i spojrzał na mnie.
- w stronę granicy stolicę mamy po drodze więc jak widać i tak bym nikogo nie okłamał. - powiedział sztywno
Już nie miałam ochoty ciągnąć tego tematu, założyłam kaptur, Dewis zrobił to samo i jechaliśmy razem w stronę stolicy..kiedy słońce dobiero wzbijało się na niebo.. Kiedy zakonnicy i wojownicy Księżyca dopiero szli spać..

Zapadał zmrok. Czułam że zaczyna dopadać mnie zmęczenie.. Spojrzałam na Dewisa jak zwykle po nim nigdy nie było widać zmęczenia.
- może zatrzymamy się tutaj gdzieś na noc? - zapytałam
Dewis spojrzał na mnie rozejrzał się i przytaknął. Złapał moje lejce i przyciągnął moja klacz to swojego konia. Prowadził nas chwilę po czym dotarliśmy do małej karczmy z małą stajnią. Dewis zszedł ze swojego konia i oddał mi swoje lejce.
-załatwię nam nocleg i miejsce w stajni poczekaj tu - powiedział zakładając kaptur i wchodząc do środka
Pogłaskałam swojego konia i rozejrzałam się po okolicy. Nie wydawała się jakoś niebezpieczna, wyciągnęłam mapę i zaczęłam nakreślać gdzie mniej więcej możemy być. Nagle podszedł do mnie jakiś mężczyzna, nie był zbytnio w dobrym stanie. Złapał mnie na nogę i próbował ściągnąć. Nie powinnam ale z racji tego, że księżyc był już na niebie na moich dłoniach pojawiły się runy i dzięki mocy podniosłam go telepatycznie i odrzuciłam kawałek dalej. Przestraszony spojrzał na mnie i zobaczył, że moje oczy są całe białe i świeca a na moim czole pojawił się symbol. Pijaczyna ledwo podniósł się z ziemi coś tam krzyczał i uciekł kołysząc się z miejsca na miejsce. Kiedy mój stan wrócił do normy Spojrzałam w stronę wyjścia i zauważyłam że Dewisa wciąż nie ma. Schowałam mapę, zeszłam z konia i przywiązałam oba do najbliższego słupka, kiedy podeszła bliżej zauważyłam że ktoś się szarpie i nagle z dzwi wyleciał Dewis, miał rocięty policzek a za nim wyleciało 7 osób w kapturach. Dewis spojrzał na mnie przerażony.
- Julie uciekaj! - wykrzyczał
A ja stałam w miejscu i czekałam.

Córka kapłanki Księżyca. Zagubiona tajemnica śmierci. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz