Prolog

112 8 1
                                    

Drzwi do kantyny otworzyły się gwałtownie, stanęła w nich wysoka postać w szaro-zielonej pelerynie. Nagłym wtargnięciem zwróciła na siebie uwagę wszystkich klientów, którzy teraz wpatrywali się w nią z przerażeniem wymalowanym na pomarszczonych twarzach.

Ludność tutejszej osady składała się z samych starców, którzy postanowili uciec od anarchii i przestępczości panującej na Atzerri. Za każdym razem, gdy do Oastarii przybywał ktoś młody, w sercach osadników rosło przerażenie. Niejedna taka wizyta konczyła się mordami i rabunkiem. Nieraz też bandyci przejmowali władze nad wioską, wprowadzając wysokie podatki i gnębiąc jej mieszkańców.

Mimo kaptura, który skrywał nieznajomą twarz,  starcy jednego byli pewni. To młody osobnik. Po tylu latach w ukryciu takie rzeczy po prostu się czuło. Starcy wiedzieli też, że młodość w Oastarii oznacza niebezpieczeństwo, dlatego bacznie przyglądali się tajemniczemu osobników, gdy ten szybkim krokiem zmierzał do baru.

- Czym mogę służyć sir? -  odezwał się brodaty barman o postawnej sylwetce. Jego głos obudził w Jake'u wspomnienia, których ten usiłował się wyzbyć. Były one symbolem starego, dobrego życia,  które nigdy miało nie powrócić. Serce mężczyzny zalała fala goryczy.

- Dlaczego wymordowaliście wszystkich Jedi? - odezwał się cichy, gniewny głos z pod kaptura, któremu towarzyszył nieznaczny ruch dłoni.

- To nie my! ... to... zmusili nas...

- Kto?! Jak?! - głos stawał się coraz groźniejszy.

- I...imperium -wychrypiał barman.  - mieliśmy wszczepione czipy ... ja swój usunąłem - dodał mężczyzna pokazując niewielką blizne na skroni.

A więc Jake miał rację, klony nigdy nie zdradziłyby Jedi. Ta informacja wywołała w nim jednocześnie ulgę i pragnienie zemsty. Zemsty na Imperium. Odsunął jednak od siebie tą pokusę, skupiając się na postaci stojącej przed nim.

- Minęło kilka ładnych lat, a Ty wcale się nie zmieniłeś... No może poza kilkoma drobnymi zmarszczkami i siwiejącą brodą - powiedział Jake ściągając kaptur - Dobrze Cię widzieć.

- Generał Mighost? - spytał klon zdumionym głosem - To na prawdę pan?

- Witaj Lucky - powiedział Jedi zamykając go w braterskim uścisku

Klon stał chwilę oniemiały, po czym energicznie odwzajemnił uścisk wykrzykując:
- To naprawdę Ty, niesamowite! Dzięki Mocy, przeżyłeś! - Po kilku minutach były żołnierz odsunał się od swojego dowódcy, ocierając łzy szczęscia krzyknął do klientów. - Kolejka dla wszystkich! Dziś świętujemy wielki powrót, wielkiego człowieka!

STAR WARS : Kres ZakonuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz