Uzdrowienie

25 4 4
                                    


Rano obudziły mnie jakieś szelesty, otworzyłam oczy i niedaleko mnie zobaczyłam Idrysa.

- Daleko, się zapuściłaś. - powiedział, gdy zobaczył, że otworzyłam oczy. Natychmiast wstałam, na nogi, naczy się łapy. Wogóle czym ja jestem?! Warknełam na niego i zerwałam sie do biegu. Chłopak ruszył za mną z szybkością wampira. Po kilku sekundach biegł obok mnie.

Chciałam mu coś poweidzieć, lecz z moich ust wyrwało się tylko warknięcie, dlaczego ja wcześniej nie zwróciłam uwagi na to czym jestem.

- Spokojnie, dziewczyno zatrzymaj się. - nie posłuchałam się, tylko przyspieszyłam. Chłopak nagle znalazł się przede mną i stanął. Zauważywszy to zaczełam hamować, moje łapy wryły się w ziemię, a ja próbowałam wykręcić, lecz coś mi nie wyszło i wpadłam prosto na chłopaka.

- Wiedziałem, że dużo dziewczyn na mnie leci, ale że ty to nowość. - uśmiechnął się ukazując idealnie białe zęby. - Muszę ci coś powiedzieć, pod warukiem, że się przemienisz tam masz ciuchy na zmianę. - wskazał na ziemię za drzewem. Patrzyłam, na niego jak na debila. - No tak, nie wiesz jak. Wyobraź sobie, że stajesz się człowiekiem, musisz się na tym skupić, ale za drzewem, bo nie będziesz miała na sobie ciuchów.

Wywróciłam oczami, na co chłopak zachichotał. Poszłam za drzewo, i wyobraziłam sobie, siebie jako człowieka. Po chwili poczułam, to dziwne uczucie jak przy pierwszej przemianie i teraz nie widziałam łap tylko nogi. Jaka ulga. Założyłam, przyniesione, przez Idrysa ubrania i wyszłam zza drzewa.

- Na reszcie. - powiedział, dalej się szczerząc, lecz na mojej twarzy nie było ani cienia rozbawienia.

- Czego, ode mnie chcesz?! -  zapytałam, niezbyt miło.

- To, nie twoja wina, wróć do obozu. - prychnełam na jego słowa, On nie wie o czym mówi. Zabiłam własną przyjaciółkę. To, nie jest fajne, a on się szczerzy jakby dostał milion dolarów.

- Ty, wiesz co ja zrobiłam? No chyba nie. Zabiłam własną przyjaciółkę, wiesz jak ja się z tym czuje?! To nie jest fajne uczucie! Wiesz jak ja się, czuję? Przyjaźniłyśmy się od dawna, ale nie mi zawsze coś odwala. Tylko tym razem nie była to jakaś błahostka! Ja ją zabiłam! Rozumiesz?! Dylan mnie nienawidzi! Ja siebie nienawidzę - no i się rozkręciłam. Chłopak chciał mi przerwać, lecz ja nie pozwoliłam mu dojść do słowa - Ona, nie żyje, przeze mnie. Przez tyle lat nie wiedziałam kim jestem, żyłam jak normalna nastolatka, a ona ze mną. Nie wiedziałam nic o tym świecie, chodzi,lam na imprezy razem z NIĄ. - podkreśliłam ostatnie słowo. - Na oczach, wszystkich ją zabiłam, nie obchodzi mnie to że chciała się na mnie rzucić. - w moich oczach pojawiły się łzy, lecz ja ich nie wypuściłam, zamrugałam kilka razy.

- Niki... - zwrócił się do mnie spokojnie.

- Nie, teraz ja mówię, ona zawsze mi pomagała, nigdy mnie nie oceniała..

- Nike... - dodała głośniej.

- Była, przy mnie w najgorszych sytuac...

- NIKITO... - Krzyknął, przez co spojrzałam na niego. - Ona żyje. - dodał.

- No właśnie i to ja ją zabi... zaraz, zaraz co ty powiedziałeś? - chciałam się upewnić.

- Sophie, żyje, ale jest w stanie krytycznym. - powiedział, unikając mojego wzroku. - Przyszedłem cię poszukać, żebyś sobie nic nie zr... - wyłączyłam się, dalej już go nie sluchałam.

Skoro Sophie, żyje. A z tego co opowiadała Senira, mandirigmandianie potrafili uzdrawiać innych, przenosząc rany na siebie. A ja byłam w połowie mandirigmandianką, możliwe, że też to umiałam, czyli mogłabym pójść do niej i ją uzdrowić. Tylko nie wiem gdzie jestem, ani gdzie dokładnie ona jest. Ale, przecież jest tu Idrys i mogłabym go o to zapytać. Moje rozmyślenia przerwał kolejny krzyk.

- NIKITO DO JASNEJ CHOLERY - Idrys machał ręką mi przed twarzą.

- Zamyśliłam się, co mówiłeś? - zapytałam go, a ona popatrzyła na mnie jak na idiotkę.

- Nie zauważyłem. - powiedział sarkastycznie. - Wracamy - dodał.

- Zaprowadzisz mnie do niej? - zapytałam. Chłopak na początku nie wiedział o co chodzi, lecz gdy już zrozumiał pokiwał głową. Dobra, chłopak prowadził mnie przez jakieś krzaki, po około godzinie, byliśmy już na terenie obozu. Idrys kierował się do jakiegoś budynku nie był on jakoś bardzo wielki, ale mały też nie był. Weszliśmy do środka i zaczeliśmy iść jakimś długim i białym korytarzem, śmierdziało tu różnymi chemikaliami do sprzątania. Sądząc po zapachu i wyglądzie, sądze, iż jest to szpital  lub coś podobnego.

 Weszliśmy do sali z numerem 233. Na łóżku, leżała Sophie z opatrunkami na szyi. Chyba była nieprzytomna, podeszłam do niej i przyjrzałam się dokładniej. Miała siniaka na pół twarzy i najprawdopodobniej złamaną rękę. Zerknełam kątem oka na Idrysa, który usiadł w rogu sali i przyglądał mi się uważnie. Położyłam jedną rękę na miejscu jej serca, a drugą na brzuchu. Idrys zmarszczył brwi. Bardzo chciałam ją uleczyć, to zapewne działało tak jak przemiana. Więc, zaczełam sobie wyobrażać, że jej rany znikają. Po kilku sekundach, chłopak siedzący w kacie pokoju, ogarnął co chce zrobić, lecz już było za późno. 

Zanim, zdążył zaaragować w pokoju rozbłysło jasne światło. Idrys zasłonił, ręką oczy, lecz nadal podglądał. Poczułam niewyobrażalny ból. Dłużej nie wytrzymałam. Upadłam na kolana, zanim ciemność mnie pochłoneła w swe objęcia, zdążyłam zobaczyć, że Sophie już nie ma ran. Dalej już, była nicość.


________________________________________________________________



Zapraszam do gwiazdkowania i komentowania. Mam nadzieję, że rozdział, się podoba :p











Zaufaj miOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz