Jechaliśmy bardzo długo. Wszędzie dookoła były lasy, a niebo zaczynało robić się coraz ciemniejsze.
W pewnej chwili chłopak zachamował. Nie wiedziałam czemu. Byłam już śpiąca. Mogłabym usunąć nawet na tym cholerny motorze.
- Złaź. - Nathaniel warknął nieprzyjemnie w moją stronę.
- Nie. - mruknełam z zamkniętymi oczami. Nie mam ochoty, chce tylko spać.
- Jeżeli nie zejdzie z dobrowolnie to cię zrzucę. - był na mnie zdenerwowany. Wiem, że tego nie zrobi. Nie jestem głupia. Mam tylko ochotę spać. Jesteśmy w ciemnym lesie. I on chce tu zrobić postuj? Niech go diabli wezmą.
Poczułam ból na pupie. Nie wierzę on zrzucił mnie z tego motoru. No chyba jednak jestem głupia.
- A, idź do diabła. - warknełam do niego już wybudzona. A miałam taką ochotę na sen. Debil. Chuj. Padalec. Burak. Pieprzony ćwok. Palant. I wszytko co możliwe. Mi nie przeszkadza się w spaniu, bo robię się nerwowa.
- Byłem, spoko gościu. - no palant po prostu. Naprawdę on powinien już leżeć martwy. Dlaczego nie mam jakichś laserów w oczach. Wstałam z ziemi i otrzepałam swoje spodnie z niewidzialnego kurzu.
Rozejrzałam się i jedyne co widziałam to drzewa, drzewa i jeszcze raz drzewa. Gdzie on mnie wywiózł.
- Jak chciałeś mnie zabić i zakopać, pomiędzy tymi drzewami to mogłeś to zrobić chociaż za dnia. - powiedziałam do niego z całkowicie poważną miną.
- Wolę w nocy, przynajmniej nikt nie zobaczy jak się zabijasz, bo ja cię nawet nie dotknę. - Auł. Zabolało. Idiota. Mruknełam coś pod nosem. Nawet sama nie wiem co.
Chłopak, wziął jakiś śpiwór ( nie wiem jak to się pisze xd ~ aut.) i rzucił prosto we mnie. Popatrzyłem na niego groźnie, ale chłopak ignorując moje spojrzenie, zaczął rozkładać swoje miejsce do spania. Motor zostawiliśmy przy ulicy, a sami wcześniej weszliśmy bardziej w głąb lasu. Zrobiłam to co chłopak. Niebo było już całkowicie ciemne.
- Dobra ja idę tam. - wskazał palcem w środek lasu. - A ty tam. - wskazał palcem naprzeciw poprzedniego miejsca. - I przynosimy drewno. Tylko nie zgub się.
Sratu, tatu. Ruszyłam na poszukiwanie patyków. Chodziłam już jakieś pół godziny. Walone chaszcze. Mam całe rence poranione przez te gałązki. Nie chciało mi się wracać. Nagle usłyszałam ryk. Był bardzo głośny, ale słychać było w nim ból. Na początku miałam brać nogi za pas i uciekać tam gdzie pieprz rośnie. Ale jak to ja postanowiłam ruszyć tam skąd słychać było dźwięk. Ciekawość wzięła górę nad rozumem. Szłam powoli. Teraz znowu usłyszałam ryk, teraz byłam pewna, że zwierzę, które je wydaje, cierpi. Był gdzieś obok mnie.
Szłam jeszcze kilka sekund, aż zobaczyłam. Wielki biały stwór. Leżał tyłem do mnie. Miał skrzydła i ogon jak u węża. Miał on łuski. Oczywiście. To był smok. Wielki biały smok. Tylko nasuwa się jedno pytanie. Dlaczego on leży, a nie jest w powietrzu. Przeszłam powoli na przód, tak aby mnie zobaczył. Kiedy to się stało smoczysko próbowało wstać. Lecz nie mógł tego zrobić. Warczał na mnie groźnie. Dopiero teraz zauważyłam. W jego skrzydle tkwiła strzała. Pióra strzały były srebrne, a obozy strzelają czerwonymi i niebieskimi. Miałam przy sobie łuk. I resztę broni pochowaną. Smok nadal na mnie warczał, a ja musiałam mu pomóc. Rzuciłam łuk na bok i zaczęłam powoli podchodzić do wielkiego gada. Wrzuciłam na bok miecz i noże.
Cała moja broń leżała obok. Nie miałam przy sobie nic. Smok zaciągnął się powietrzem i... Przestał... Warczeć... Cud..- Spokojnie, chcę Ci tylko pomóc. Nie zrobię Ci krzywdy. - zbliżałam się do jego skrzydła. Smok dokładnie obserwował każdy mój ruch. Widziałam w jego oczach zdziwienie. Zbliżyła się do niego tak, że na wyciągnięcie ręki miałam strzałę. Położyłam na niej rękę, a smok znowu zaczął warczeć.
- Spokojnie mały, chcę tylko wyciągnąć strzałę nie zrobię Ci krzywdy. - smok nadal cicho powarkiwał, ale chyba mi zaufał. Złapała strzałę i zaczęłam w głowie odliczać.
1... Nie zrobię mu krzywdy.
2... Wyrwę strzałę i będzie dobrze
3... Gwałtownie pociągnełam i wyrwałam strzałę. W tej właśnie chwili smok zaryczał tak głośno, że musiałam zakryć uszy.Po chwili usłyszałam krzyki ludzi. Smok, także spojrzał się w tamtą stronę. Popatrzył na mnie i chyba czekał na moją decyzję. On mi zaufał. Zdobyłam jego zaufanie. Jej. Krzyki nasiliły się, a smok nie był mały. Ciężko będzie ukryć. Dobra.
- Wstań musimy uciekać. - smok próbował ale nie mógł. Cholera. Nerwowo rozejrzałam się dookoła. Jesteśmy na jakiejś wielkiej polanie. Tu nigdzie go nie schowam. - Mały dasz radę. - mówiłam nerwowo. Smok próbował wstać, lecz był osłabiony.
- Tam są. - usłyszałam krzyk. Są tu. Natychmiast podniosła całą moją broń. Miecz schowałam do pochwy na plecach. Na ramię założyłam kołczan, sztylety włożyłam w buty, wyjełam jedną strzałę i naciągnełam lekko na cięciwę. Rozglądałam się. Czułam tu obecność tych ludzi. Jako pierwszego zobaczyłam, wysokiego, dobrze zbudowanego, mężczyznę o siwych włosach.
- Oddaj smoka, a puścimy cię żywą. - jego głos był niski i tubalny. Zjechałam go wzrokiem. Jego buty to czarne glany. Głupi, by się nie wystraszył, kiedy za nim znikąd wyrosło pięciu goryli. Wszyscy mieli krótko ścięte włosy "na jeżyka". Ich twarze, były przerażające. Ruszyli na mnie. Wycelowałam i strzeliła trafiając jednego. Po nocach ćwiczyłam i teraz nie idzie mi tak źle. Wyjełam kolejną strzałę. Napiełam cięciwę, wycelowałam i oddałam kolejny strzał. Znów nie chybiłam. Załatwiłam dwóch. Zostało sześciu... Wait... Co.. Doszli kolejni. O nie. Strzelałam, zdjełam kolejnych dwóch. Zostało czterech. Już miałam strzelić do kolejnego, ale ktoś zaszedł mnie od tyłu. Na szczęście nie zwracali uwagi na smoka, ponieważ oddaliłam się od niego. Widziałam, że smok chce mi pomóc, ale nie miał siły. Łuk i kołczan upadły gdzieś daleko. Ten, kto mnie trzymał, wyjął mój miecz i odrzucił na bok. Miałam jeszcze sztylet w butach. Nie umiałam się wyrwać. Mężczyzna co stwierdziłam po wielkich mięśniach na rękach, był za silny. Nie ćwiczyłam tego. Kurwa. Co ja teraz zrobię.
- Puszczaj dupku. - warknełam na niego. Podszedł do mnie siwy mężczyzna, który wcześniej kazał mi oddać smoka.
- I na co paniusiu przydała ci się walka. - złapał mnie boleśnie jedną ręką za szczękę. - Ale muszę stwierdzić, że cela złego to ty nie masz. - stwierdził, analizując moją twarz. - Jaką istotą nadnaturalną jesteś? - zapytał że spokojem, a mnie zatkało. Skąd on wie?
- Kim jesteś bałwanie? - warknełam. On ignorując wyzwisko skierowanie w jego stronę.
- Ja? Koszmarem takich jak ty. Nie chcesz mówić kim jesteś? Sam sprawdzę. - miał pewny siebie uśmieszek na twarzy. - Trójka podaj pył. - jakiś mężczyzna podszedł do niego i podał mu dziwne małe pudełeczko. Siwy otworzył je i dmuchnął mi jakimś proszkiem w twarz.
Poczułam, że się zmieniam i nie mogę tego powstrzymać. Ból był nie do zniesienia, kiedy walczyłam z tym. Ten co mnie trzymał, puścił w mgnieniu oka. Upadłam na ziemię, na której zwinełam się w kłębek. Boli, bardzo boli. Nie wytrzymam. Nie powstrzymam przemiany. Już czułam, jak kości w moim ciele się przemieszczają. Nie mogę. Czułam, że sierść już mi wyrasta. Po chwili już stałam na czterech łapach. Moja głowa była na wysokości ramienia siwego. Popatrzyłem mu w oczy, a w nich zobaczyłam zdziwienie i zdezorientowanie.
- Czarna pantera. - szepnął. - złapać ją!! - krzyknął. - Będzie dużo warta. - wszyscy rzucili się na mnie. Nie miałam wyboru. Musiałam walczyć. Wpadłam w wir walki. Nawet nie zauważyłam kiedy wszyscy leżeli nieruchomo na ziemi a siwy z jeszcze jednym uciekali, aż się za nimi kurzyło.
Podeszłam do jednego na ziemi i on nie żyje. Ja go zabiłam. Nie. Nie jestem zabójcą. On nie żyje. Jestem mordercą. Nie. Niemożliwe. Mam krew na rękach.
- Nikita. - usłyszałam wołanie Nathaniela, a następnie, zobaczyłam go wychodzącego z lasu. Na polanę, na której znajdowała się ją, ranny smok i trupy. Jestem mordercą.
_______________________________________
Mamy to, kolejny rozdział wszedł. Podoba się?
Zostaw po sobie ślad w postaci gwiazdki i komentarza.
CZYTASZ
Zaufaj mi
Teen FictionWiecie jak to jest, gdy wszystko się zmienia. Gdy świat jest inny, niż w naszych oczach. Gdy byliśmy okłamywani przez wszystkie lata naszego życia? Nie? Tak? Uczą nas że my ludzie, to najsilniejszy z gatunków, a co jeżeli to kłamstwo? Co jeżeli to w...