35

1.7K 96 5
                                    

Bale od zawsze były domeną wyższych sfer. Sale pełne strojnych gości niemal co drugi wieczór. Kulturalne rozmowy i toasty drogim szampanem, który później zamieniał się na białe wino dla pań i najlepszą whisky dla mężczyzn. Walc i ciągle grana w tle muzyka klasyczna. Definicja arystokracji.

Bale Maskowe, których lata świetności zapisują się na kartach XIX wieku zawsze miały w sobie coś magicznego. Tajemniczość im towarzysząca była doprawdy elektryzująca. Pozwalały zachować choć cząstkę wolności. Bo przecież… Gdzie się łatwiej zgubić niż na maskaradzie?

Zaściankowa, jakby zatrzymana w czasie arystokracja świata magicznego miała różne kaprysy. Ten jednak wydawał się być najbardziej pomocny, przynajmniej na daną chwilę.

Nawet przez moment nie próbowałam się łudzić, że moje urodziny odbędą się w tym roku inaczej niż pod postacią wielkiego balu do cna wypełnionego obrzydliwymi Śmierciożercami. Do których jakby nie patrzeć sama już należałam. Jaka więc była moja radość gdy dowiedziałam się, że nie będzie to standardowe coroczne przyjęcie. Maskarada była moim wybawieniem. Tłum ludzi, których twarze chowały się pod najróżniejszymi maskami, dawały mi wielkie pole do popisu. Stojąc we własnej sypialni wpatrywałam się w swoje oblicze z przebiegłym uśmiechem. Czerwona suknia była na cienkich ramiączkach, góra do talii mocno opinała moje ciało, dół był lekki i zwiewny. Czarne, klasyczne szpilki podkreślały elegancję, a krwistoczerwone usta pewność siebie, nawet jeśli chwilami jej brakowało.

Westchnęłam cicho czując układające się na moich ramionach, zimne dłonie. Podniosłam wzrok przenosząc go na odbicie blondyna w lustrze. Jego stalowe oczy znaczenie w ostatnim czasie przygasły. Czemu się tu dziwić? Wiedział co noszę na ręce, wiedział co się dzieję i co czeka jego. Przewyższający mnie o pół głowy chłopak zaplótł ręce wokół mojego ciała mocno przyciskając do siebie. Odetchnęłam ciężko głaszcząc dłonie Malfoy’a. Po dłuższej chwili poluźnił uścisk, podnosząc głowę i przyglądając się naszym odbiciom. To były trudne momenty, takie w których ciężko było powiedzieć to co naprawdę chcieliśmy.

— Nie szukajcie mnie, jeśli zgubię się wśród mask — powiedziałam wywołując na porcelanowej twarzy Dracona wyraz konsternacji. Nie czekałam jednak na jego słowa. Na pytania, prośby, groźby i zaprzeczenia. Założyłam na twarz czarną, koronkową maskę, pierwszy raz w życiu wtapiając się anonimowo w tłum gości.

Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że wiele osób wie kim jestem. Podczas krojenia tortu, toastu, pierwszego tańca i życzeń zdążyli się na mnie napatrzeć. Na szczęście moja niezastąpiona Pansy dała się namówić na założenie sukni w tym samym kolorze co ja. Nawet zgodziła się na pofalowanie włosów, dzięki czemu ludzie już tak bardzo nie widzieli mnie we mnie. Nikt przecież nie zwracał uwagi na inny krój sukni, inną figurę czy długość włosów. Nawet tak charakterystyczne czerwone usta, na które Parkinson się nie zdecydowały, nie przeszkadzały. Co jakiś czas zarys jej postaci migał innym przed oczami, co dawało mi wolność, względną, ale jednak.

Całkiem przyjemne przyjęcie, na którym pozbyłam się swojej tożsamości diametralnie zmieniło się wraz z wkroczeniem Czarnego Pana. Zrobiło się wokół niego niemałe zamieszanie. W końcu każdy chciał zamienić z nim kilka słów, by pokazać swoją osobę w jak najprzychylniejszym świetle. Wiedziałam, że nie ma co już dłużej czekać. Niezauważona opuściłam salę balową, już po chwili wychodząc z willi bocznym wejściem. Czym prędzej znalazłam się przy drogim, czarnym samochodzie, w którym jak zwykle siedział jeden z kierowców Malfoy’ów. Wsiadłam do tyłu szybko zamykając za sobą drzwi.

— Panienka…? — zapytał mężczyzna zerkając na mnie w lusterku wstecznym.

— Lightwood, przyjaciółka syna państwa Malfoy — odpowiedziałam nienaturalnie wysokim głosem, ciesząc się z ciemności panującej w samochodzie. Kierowca nie miał szans zorientować się kim jestem, maska i brak bliższej znajomości wystarczająco utrudniały to zadanie.

R U mine?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz