9. Rozdział pod presją i groźbą X'D

149 10 3
                                    

Po prostu nie ma innej opcji.

~~~~~~~~~~
Marinette

Już od dłuższej chwili jestem w szkole.

Dziś miałam trochę szczęścia, wparowałam do klasy równo z dzwonkiem.

Gdy tak siedziałam i praktycznie ignorowałam słowa wypowiadane przez nauczycielkę, zauważyłam, że w ławce przede mną nie ma Adriena.

Chwila.

Czy on wczoraj w ogóle był w szkole?

Rany, byłam wczoraj tak roztargniona, że nawet nie brałam pod uwagę, że mojej miłości nie ma w szkole!

Masakra.

Jestem straszna.

Ale co poradzę? Ostatnio zdecydowanie zbyt długo w mojej głowie krążą myśli na temat jednego, bardzo głupiego kocura i powodów, dlaczego oddał swoje miraculum.

Teoretycznie nie powinno mnie to obchodzić, ale czarny kot mimo wszystko dalej jest moim partnerem w walce, oraz zaufanym przyjacielem.
Nie mogę o tej sprawie od tak zapomnieć!

Nie zwracając uwagi na moje wewnętrzne kłótnie, zabrałam się do zapisywania tego, co pisała nasza nauczycielka.

----------

Gdy już skończyliśmy lekcje, pożegnałam się z Alyą i poszłam do mojego domu.

Dalej nie wiedziałam, dlaczego w szkole nie było mojego obiektu westchnień, Adriena.

Pomyśleć, że mam na głowie tyle ważnych spraw...

Zniknięcie czarnego kota.

Coraz silniejsze akumy.

Coraz większa bezradność podczas misji.

Złe oceny i nieobecności powiększające się z każdym dniem.

Mam taką ogromną ilość problemów, a ja myślę o głupiej nieobecności w szkole mojej miłości?

Ale myślę o tym tylko dlatego, bo gdy myślę o ważniejszych sprawach w moim życiu, mam ochotę po prostu się rozpłakać. Nie daje rady nad tym wszystkim zapanować, to po prostu mnie przerasta.

Wiem, że uciekanie od tego nic mi nie da, ale przynajmniej na chwilę chciałabym o tym wszystkim nie myśleć.

Powoli zbliżałam się do domu.

Gdy już znalazłam się w środku budynku i miałam zamiar pójść do swojego pokoju, zatrzymał mnie głos taty:
-Kochanie, jak tam w szkole?-Zapytał, na co zatrzymałam się i odpowiedziałam, że wszystko w porządku, i że idę odrabiać zadanie domowe.

Weszłam na górę po schodach, rzuciłam plecakiem w stronę biurka, po czym uwolniłam moje kwami z torebki. Nie odezwała się, tylko usiadła na moim biurku, jedząc ciastko.

Po chwili ciszy, istotka nagle przestała jeść, znieruchomiała. Gdy spytałam jej, co się stało, tak jakby się otrząsnęła i z uśmiechem na twarzy powiedziała, że wszystko jest jak najbardziej w porządku.

Nie powiem, trochę mnie zdziwiła ta jej nagła poprawa humoru, ale nic nie powiedziałam i zabrałam się za robienie pracy domowej.

-----

Po około dwudziestu minutach wreszcie zrobiłam zadanie domowe. Pakowałam wszystko do tornistra, gdy tu nagle tradycyjnie usłyszałam jakieś dzikie krzyki i wybuchy.
Nie musiałam sprawdzać, by wiedzieć, co się dzieje.

Znając życie, pewnie jakiś przemiły wysłannik WC-eta właśnie rozpierniczał Paryż.

Przemieniłam się i wyskoczyłam przez okno, by przyjrzeć się bliżej złoczyńcy

-----

Dzisiejszy zakumanizowany był dosyć silny, strzelał piorunami i podpalał różne rzeczy jednym dotknięciem.

Chyba nawet nie chce wiedzieć, z jakiego powodu został zaakumanizowany...

Już miałam iść do Mistrza, gdy (Zdecydowanie nadużywam słowa 'gdy' 😁. Jest jakiś zamiennik, który nie brzmi 'kiedy'? ~leniwa Autorka) zauważyłam, że jakiś czarny kształt zbliża się do miejsca zdarzenia.

-CZARNY KOT?!- krzyknęłam i szybko przeniosłam się w miejsce, gdzie stał. Przytuliłam go szybko i stanęłam naprzeciwko.

-Nawet nie wiesz jak się ciesze, że Cię widzę!- powiedziałam. Nie odpowiedział mi, tylko odwrócił wzrok.
Dopiero teraz zauważyłam, że coś jest nie tak. Zamiast swojego zwyczajowego uśmiechu, na jego twarzy był widoczny smutek.

-Um...Hej.- Powiedział krótko i uśmiechnął się lekko, ale niestety sztucznie. Coś zdecydowanie jest na rzeczy, ale postanowiłam, że wszystkiego się dowiem, kiedy już pokonamy złoczyńce.

----------

Jak zwykle szybko uporaliśmy się ze złoczyńcą.

Muszę przyznać, że naprawdę BARDZO brakowało mi naszych wspólnych akcji w duecie.

Jedyne co mnie martwiło, to zachowanie kota. Przez całą akcje prawie się nie odzywał, tylko raz na jakiś czas przytakiwał lub sztucznie się uśmiechał.

W zasadzie, próbował trochę odpowiadać na moje pytania i sugestie, ale jakoś marnie mu to wychodziło.

Kiedy już przybiliśmy żółwika i mieliśmy się zbierać, zawołałam do kota:
-Zaczekaj! Możemy porozmawiać?- wtedy usłyszałam pikanie moich kolczyków i pierścienia kota.

-Um...No dobra, no to o 20:00 na wieży Eiffl'a? (Sorka, nie wiem jak to się pisze... :< ~głupia Autorka)- zapytał i pokazał mi krzywy uśmiech.

-Jasne, do zobaczenia!-krzyknęłam zbierając się do opuszczenia miejsca zdarzenia.

-Do zobaczenia!- odpowiedział mi.

Zarzuciłam yo-yo na jakiś słup i ruszyłam w stronę mojego domu.

--------------------

700 słów.

Rozdział wyjątkowo późno.

Nie mam żadnego wytłumaczenia, bo czasu miałam aż zanadtto.

Ale cóż, a że wszystkich świętych był, to moi mega mili rodziciele ciągali mnie po cmentarzach od 8:00 do 19:00 ;-;.

Rozdział chciałabym zadedykować mojej jakże motywującej przyjaciółce, która groziła mi, że jak nie oddam miracula czarnemu kotu, to się obrazi na mnie. ;---;

O niczym innym nie marze.

Nie no, żart. Oznaczyłabym, ale nie znam nicku na Wattpad'zie.

Plus jeszcze gdy już kończyłam, telefon dał mi powiadomienie, że zostało mi AŻ 5% baterii.


ŻYĆ NIE UMIERAĆ KOCHANI!


Tak czy inaczej, dziena za przeczytanie.

Amen.

|| Słowa bolą najbardziej || Miraculum ♥ Wolno pisane ♥Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz