Rozdział 39

217 32 8
                                    

Powrót do wykonywania zadań w świecie żyjących był trudny przynajmniej dla śmierci, po tym jak obudziła się w swoim łóżku w Los Diablos skołowana przez jad, jaki wpłynął znacznie na wciąż osłabiony organizm po zerwaniu paktu. Gdyby nie to, gdyby Armozan nie dowiedział się, dlaczego przybyła do swojego domu wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej lub może nie? Może użyłby gorszych środków pozbywając się doszczętnie jej istnienia, ponieważ nie mogłaby wytrzymać tortur, na jakie się często decydował? Nie była tego wszystkiego pewna, lecz z przykrością musiała stwierdzić, iż wolałaby być w tym momencie nieprzytomna niż przypominać sobie siedzącą obok postać swojej przyjaciółki wpatrzoną w nią chłodnym, pogardliwym spojrzeniem i jedyne, co dostała od niej to beznamiętne słowa żalu, jaki w tym momencie Lucy czuła po tym wszystkim, czego była świadkiem. Izakiel nie pojawił się od sytuacji w piekle, Lauren wypatrywała go w całym szpitalu, lecz mężczyzna doskonale się ukrywał pokazując, iż ma zaprzestać swoich poszukiwań gdyż to tylko strata bezsensownego wciąż dla nich wszystkich czasu. Została sama, bez swoich przyjaciół, bez możliwości podejścia do Camili ponownie jak gdyby nigdy nic. Została tylko ona, jej ulubiony księżyc i wieczna samotna tułaczka od ofiary do ofiary. Nie mogła nic zrobić, wszystkie plany, zamiary spełzły na niczym po tym, co się wydarzyło a przecież wszystko miało być dobrze prawda? Miała wrócić do swojego świata, uleczyć wyniszczone ciało, zawrzeć ponownie pakt ze swoją drugą stroną i wrócić, wrócić do swojej ulubionej ofiary, aby zgłębiać kolejne kategorie wiedzy o ludzkim życiu, jego wartościach oraz poglądach, jakie kierują człowiekiem. Ale to nie mogło być takie proste, całe zadanie, które sobie sama wyznaczyła nie było w zupełności łatwe, przejrzyste oraz przewidywalne. To wszystko było oblane tajemnicą, mazistą substancją, jaka nie chciała zejść z drogi do zdobycia swoich celów a jeśli szło się dalej tym bardziej cała maź oblepiała stopy, nogi, tułów i później ręce jakby chciała pokazać, że to błąd, w zupełności nie potrzebne działania, które tylko szkodzą, niszczą wszystko, czym się kiedyś kierowała. Chciała być dobrą śmiercią, dawać ulgę w jak najczystszej postaci, nie wydawać brutalnych wyroków czując ile grzechów w sobie skrywały dusze, po prostu chciała poczuć życie. Marzyła wręcz, aby go skosztować w zupełności nie zabijając przy tym tego, nie zamierzając odbierać czegoś tak ważnego i przestać czuć się istotą z piekła chociażby na sekundę, na ten ważny ułamek sekundy, na który zwykła osoba nie zwróciłaby uwagi. Dlatego uważana była za oschłą, wywyższającą się śmierć, wszyscy widzieli w niej znużenie oraz pogardę, lecz to była tylko jedna z wielu masek, jakie wszyscy przecież zakładają. Była wrażliwa na cierpienie, na widok zbolałej przerażonej duszy i wymuszeń zabicia, choć to przecież jej praca, powinna się z niej cieszyć czując ekscytacje na samo wspomnienie o gorzko-słodkawym posmaku, gdy tylko miała w swoich ramionach nieszczęsną dusze. Powinna być dumna ze swojego losu, czerpać z niego jak najwięcej biorąc przykład od innych śmierci, z jakimi miała styczność, w końcu powinna posłuchać swego ojca, przełożonych oraz cholernego Izakiela. Wszyscy każą się jej zmienić, wszyscy chcą by stała się inna, stała się taka jak oni a kiedy złożyła podpis na umowie o wręczeniu duszy jej przyjaciele nagle się odwrócili. Nie rozumiała tego, była wściekła na tą myśl kompletnie nie włączając już w to wszystko Lucy gdyż ona nigdy jej do końca nie namawiała na zmianę, na stanie się taką jak wszyscy, czyli brutalną, prześmiewczą oraz psychopatyczną śmiercią. Na to wszystko wbrew pozorom liczył czarnowłosy mężczyzna o zwierzęcych brązowych oczach, to on tego pragnął, od niepamiętnych czasów namawiał ją do krzywdzenia a teraz...Teraz, gdy na to się zdecydowała to odszedł.

Odszedł kompletnie nie odzywając się.

-Burak.- warknęła pod nosem kolejny raz rzucając przed siebie odłamki ściany, jaką przypadkowo zniszczyła nieudolnie przenosząc się do świata Camili.- Cholerny ignorant.- kolejne rzucenie kamienia w stronę opuszczonego patio.- Cholerna Camila...-krzycząc zachwiała się siedząc na parapecie i z wypuszczeniem zebranego w płucach powietrza zgięła nogi w kolanach opierając o nie swój podbródek.

Po Drugiej Stronie/camrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz