2.

963 53 23
                                    

Rozdział 2.
"Garaż."

Wraz z nieodłącznym mi w trakcie lata towarzyszem - kubkiem wody z kawałkami cytryny, przekroczyłam próg garażu.

Pachniało tu starym drewnem i papierem. Zapach wisiał w powietrzu, przez brak otwartych okien i jakiegokolwiek dostępu świeżego powietrza.

Nie będę kłamać. Lubiłam ten zapach. Kojarzył mi się z muzyką, którą tak bardzo kochałam tworzyć.

Garaż od zawsze był moim królestwem. Starszy brat i babcia nie mieli tu wstępu. Nie pozwalałam im nawet wprowadzać do środka samochodów, by nie zawadzały mi mojej przestrzeni. Znajdowały się tu w większości tylko moje rzeczy: deskorolki, rowery, instrumenty... Nawet osobne stanowisko, gdzie łączyłem ze sobą różne skrawki materiałów, tworząc swoje własne, oryginalne ubrania.

Nienawidziłam prostoty i pospolitości. Często kupowałam ubrania, do których doszywałam nowe elementy, albo przyczepiałam łańcuchy. Mimo grubego portfela, chodziłam do sklepów z używaną odzieżą typu lumpeks i pasmanterii, gdzie kupowałam kolorowe materiały i oryginalne dodatki.

W szkole często wytykano mnie palcami, a krzywe spojrzenia były dla mnie codziennością. Oni śmiali się ze mnie, bo jestem inna. Ja śmieję się z nich, bo są tacy sami. Każdy z nich wygląda identycznie. Zero szaleństwa.

Całe pomieszczenie zostało wygłuszone, tak by akustyka pozwalała mi szarpać struny elektrycznej, jak i akustycznej i klasycznej gitary. Z lewej strony, oprócz moich instrumentów i głośników, stały poustawiane w rzędzie skrzynki piw i innych trunków, należące do mojego brata i jego "kumpli", za których przechowanie dostałam trochę kasy.

Harry Raven to jeden, wielki pijak i miłośnik imprez. Najbardziej kocha domówki, a ponieważ od niecałego roku mieszkamy sami, przy czym mamy środek lata i mnóstwo wolnego czasu - urządza pod naszym dachem tematycznie imprezy, praktycznie każdego wieczoru.

Robal odsypia za dnia, by zrobić w nocy wielkie bajlando, o którym później mówi całe osiedle, a jak dobrze pójdzie - i miasto.

Niejeden raz, przyłapałam obściskującą się na moim łóżku parę homoseksualistów, a także kilka skąpo ubranych dziewczyn, myszkujących przy wtórze salwy śmiechów w mojej szafie oraz przymierzających moje ubrania. Drodzy państwo, przedstawiam najlepsze przyjaciółki mojego braciszka.

Żeby tych szkód było mało - kilka razy musiałam wymieniać w gitarach struny, ponieważ mój ten stary robal nie potrafi ogarnąć swoich narąbanych, a także często zjaranych gości i odciągnąć ich od garażu.

Domówki Harry'ego można porównać do tych, z filmów dla nastolatek, gdzie bogaty przystojniak robi imprezę w swojej wielkiej willi z basenem, pod nieobecność starych. Wszystko się zgadza, prawda? Brak rodziców, czyli brak kontroli. Czym to skutkuje? Pijacy panoszą się po ogrodzie i wnętrzu domu, narkomani nieudolnie próbują się nie utopić w naszym basenie, a gołe panny w krzakach, wraz z gołymi panami wyrabiają istne "Pięćdziesiąt twarzy Grey'a".

W skrócie - serdecznie zapraszamy do willi Raven'ów, gdzie czas zdaje się płynąć wolniej, a narkomania i pijaństwo zapuszcza swoje korzenie wśród nastolatków i młodych dorosłych. istny raj.

Nacisnęłam przycisk, otwierający automatyczne drzwi garażu, by wpuścić trochę świeżego powietrza i przy okazji się nie udusić.

Zasiadłam na swoim tronie, czyli czarnym, składanym krzesełku i chwyciłam elektryczną gitarę za gryf. Zdjęłam ją ze stojaka i położyłam na kolanach. Przejechałam pieszczotliwie ręką po drewnie i podłączyłam instrument do głośnika pod moim krzesłem. Zaczęłam ją stroić.

Przekręcałam gałki pierwszej, drugiej, trzeciej struny. Kiedy wreszcie doszłam do ostatniej, szóstej - usłyszałam dobiegającą z kuchni wiązankę przekleństw i trzask szkła. Robal.

- Coś znowu zrobił?!

- Nie moja wina! - Szum miotły. - Porcelana kuźwa! Kto to gówno wymyślił?!

- Sam to kupiłeś!

- Kupiłem, a nie wyprodukowałem! - Trzask. - Jebana Ikea.

Uśmiechnęłam się lekko pod nosem.

Dzień bez zepsucia czegokolwiek przez Harry'ego byłby prawdopodobnie świętem narodowym. U nas to standard, że naczynia wytrzymują średnio do dwóch tygodni, a ściany trzeba malować stosunkowo częściej, niż w normalnym domu.

Nie przejęłam się bratem i wróciłam do ćwiczeń.

Kiedy czułam już, że gitara jest nastrojona, ułożyłam palce na gryfie, przyciskając w odpowiednich miejscach, a wolną ręką zaczęłam szarpać metalowe struny. Co chwilę zmieniałam chwyt i zaczęłam kiwać się w przód i w tył, wczuwając się w swój ulubiony kawałek.

Dźwięki elektrycznej gitary zawsze mnie  uspokajały. Były dla mnie jak plaster, na małą, krwawiącą rankę, czy bandaż na zdarte kolano.

Rany zawsze pieką. Kiedy przewrócisz się na twardy beton, masz wrażenie, jakby ktoś wylał na bolące miejsce odrobinę kwasu. Zaledwie kropelkę, która wyciska ci z oczu łzy.

Ja znalazłam jednak sposób, na ucieczkę od bólu. Gitara była moja osobistą terapią. Ostoją, gdzie mogłam pomyśleć i wyrzucić swoje cierpienia.

Była moim najlepszym przyjacielem. Wspierała, gdy ludzie zawodzili. Pocieszała, gdy świat krzywdził. Pokazała mi, jak być silną.

Gitara opiekowała się mną, kiedy nie było nikogo, kto by się mną zajął. Malowała mi na twarzy uśmiech, pozwalała się wyżalić.

Za to ją pokochałam.

Say It Aint So |Finn WolfhardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz