27.

430 31 33
                                    

Rozdział 27.
"Czekoladki"

Po chwili biegu dom zniknął mi z pola widzenia. Wiedziałam, że tak to się skończy. Nie było innego wyjścia.

Matka irytowała mnie do tego stopnia, że miałam ochotę uciec od niej już na lotnisku. Przy ojcu za to czułam się bardzo nieswojo. Byli swoimi przeciwieństwami. Tata był cichy i zamyślony, a mama zachowywała się jakby była na targu - wszędzie jej było pełno.

Był wieczór, słońce chyliło się ku zachodowi. Za chwilę zrobi się ciemno, a ja idę środkiem pustej, szerokiej ulicy, w świetle latarni. Ćmy leciały do nikłego światła, które miały swoje pochodzenie na wysokich słupach, a na swoim ciele czułam pojedyncze ugryzienia komarów.

Nagle zza rogu wyłonił się cień. Sylwetkę miał męską, a raczej chłopięcą. Miał na sobie zwykłą, flanelową koszulę z krótkim rękawem i letnie spodenki, sięgające do kolan. Chodził tak cicho, że gdybym nie spojrzała w jego kierunku, prawdopodobne bym go nie zauważyła. Jego twarz przysłaniał w cień, tworząc czarną dziurę, wokół której zauważyłam tańczącą na wietrze aureolę ciemnych loków.

Spuściłam głowę. Doskonale wiedziałam, kto idzie w moim kierunku.

- Hailey H. Raven. - Zaakcentował moje nazwisko. - Ciekawy zbieg okoliczności, nie uważasz?

- Co tu robisz, Wolfhard?

- Spaceruję, nie  mogę?

- Nie mieszkasz w tej okolicy.

Zamilkł na chwilę. Widziałam, jak pod burzą loków kłócą się ze sobą myśli, przekrzykując jedna drugą.

- Nie, nie mieszkam.

- Więc co tu robisz?

- Tak jak już mówiłem. - Uśmiechnął się. - Spaceruję.

- Sam? O tej porze? Nie boisz się ciepłych oddechów licznych psychofanek na swoim karku?

- Nie nie boję się. Ale mógłbym zadać ci podobne pytanie. Nie boisz się, że nagle, zza rogu wyskoczy na ciebie ktoś z produkcji konkursu?

- Nie, nie boję się. - Podniosłam podbródek. - Wyszłam z domu na własne życzenie. Czego mam się bać?

- To podobnie jak ja. - Powiedział. - Jesteś bardzo przewidywalna.

Prychnęłam.

- Co masz na myśli?

- Znowu uciekłaś.

- Ty za to jesteś zupełnie nieprzewidywalny. - Zignorowałam go. - Powiesz mi wreszcie co tu robisz?

Chłopak myślał. Stał zaledwie metr ode mnie i widziałam, jak nikłe światło latarni odbija się w jego ciemnych oczach. Przedłużał każdą minutę ciszy, starając się wprawić mnie w zakłopotanie. Była to typowa zagrywka psychologiczna. Chciał zmusić mnie ciszą do powiedzenia czegoś, bym zapomniała o pytaniu, które mu zadałam.

- Znam tę sztuczkę, Wolfhard. Sama ją często stosuję. - Powiedziałam, a on posłał mi udawane, zagadkowe spojrzenie. - Próbujesz stworzyć napiętą atmosferę, by zmusić mnie do gadania. Chcesz po prostu uciec od odpowiedzi. Co tutaj robisz?

Zrobił niepewną minę. Widać, że go przejrzałam.

- Szukałem piekarni.

- Tak daleko od domu?

- Byłem głodny. - Wzruszył ramionami. - Tutaj podobno znajdę najbliższą.

Był dobrym kłamcą. Mówił z przekonaniem i utrzymywał ze mną kontakt wzrokowy. Panował nad swoim ciałem i tonem głosu. Zdradził go jednak brak podstawowych wiadomości.

Say It Aint So |Finn WolfhardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz