4.

743 41 26
                                    

Rozdział 4.
"Czerwone Barwy Talentu"

Tłum zbierał się przed wielką sceną, zapełniając każdą, możliwą, wolną przestrzeń.

Ogromna widownia prawdopodobne nie miała czym oddychać, a ich skrępowane ciała nie mogły ruszyć się nawet na milimetr, by nie dotknąć sąsiada obok.

Paranoja.

Ludzie kupowali drogie bilety i tłoczyli się na placu przed wielkim podwyższeniem, by obejrzeć zaledwie pięć występów, a następnie poznać zwycięzcę konkursu.

Wśród finalistów znajdowały się przeróżne talenty. Począwszy od śpiewu, kończąc na iluzji. Trzy dziewczyny (w tym oczywiście ja) i dwóch chłopków, chodziło zestresowanych na tyłach sceny, rozluźniając kończymy i oddychając głęboko, by poczuć choćby odrobinę spokoju.

Oprócz nas, biegało tu pełno makijażystów, reżyserów pokazu, para prowadzących imprezę, sześcioosobowe jury i zdenerwowani rodzice.

Matka chudej blondynki o anielskim głosie, chodziła w kółko, stresując swoją wrażliwą córkę jeszcze bardziej, a ojciec niskiego grubaska, robiącego na scenie wielkie stand-up'owe show prosił, wręcz błagał, o coś jednego z członków jury, wciskając mu "niezauważalnie" kilka zielonych banknotów.

Wysoki, rudy chłopak, który tasował w kącie karty, służące mu do wykonywania zadziwiających sztuczek, wydawał się być niezwykle spokojny, w porównaniu z długowłosą brunetką, która obgryzała paznokcie, rozciągając się, przed swoim widowiskowym, tanecznym występem.

Szczerze mówiąc, patrząc na wszystkich finalistów, wydawało mi się, że największe szanse na wygraną, miała śpiewająca blondynka. Miała półdługie, jasne włosy, w które matka zaczęła wpinać jej perłowe spinki, a jej ciało przyozdabiała biała, bajkowa sukienka. Nastolatka była ładna. Bardzo ładna. Jury podobał się jej głos, a publiczność pokochała jej styl bycia. W przeciwieństwie do mnie, miała wygraną w kieszeni.

Mnie ubrano w krótkie, skórzane szorty i granatową koszulkę z dekoltem. Całość dopełniły srebrne łańcuchy i pierścionki na palcach. Krótkie, niebieskie włosy pofalowano mi w rokowym stylu, a z górnej części fryzury zrobiono małego koczka. Podobało mi się. Czułam się dobrze w tym stroju i nie ukrywam, że charakteryzatorzy trafili w punkt, dobierając mi ubrania w moim stylu.

Siedziałam na krześle, strojąc czarną, elektryczną gitarę i czekałam na brata, który poleciał po coś do picia.

Siedząc na tyłach sceny, nie czułam się specjalnie zestresowana. Miałam świadomość tego, że wszystko zmieni się gdy wyjdę na scenę, jednak dopóki nie musiałam ruszać tyłka z krzesła - byłam spokojna. Oddech miałam opanowany i miarowy, jakbym zaraz miała zasnąć, a ruchy płynne, niezmącone żadną nadpobudliwością. Dziwiło mnie to.

Szczerze mówiąc, widownia uwielbiała moje występy. Często słyszałam ma ulicy, że mam w sobie "pazur" i kreuję swój własny charakter. Mówili mi, że mam przed sobą obiecującą przyszłość i słyszałam wiele słów ich wsparcia.

Paradoks.

Obcy ludzie pocieszali mnie na duchu i dodawali skrzydeł. Dorośli i dzieci, których spotykałam na ulicach, życzyli mi powodzenia i zapewniali, że oddadzą na mnie swój głos.

W przeciwieństwie do publiczności, jury nie lubiło mojego "stylu". Szesnaście lat to dla nich stosunkowo za mało, by wyrażać siebie w tak dobitny sposób, jak kolorowe włosy, paznokcie i tunele w uszach. Muzyka tyłu rock and roll była dla nich zbyt wulgarna (co było oczywiście absurdem) i wyrazista, by pokazywać ją przed tak wielką widownią. Nie mogli mnie jednak  nie przepuścić dalej, gdy widzieli jak ludzie szaleją przy moich występach, słyszeli ich krzyki, błagające o mój awans do następnych etapów i czytali wyniki głosowań.

Say It Aint So |Finn WolfhardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz