20.

391 29 8
                                    

Rozdział 20.
"Bohomazy"

- Nie będę proponawać ci nic do picia. - Wyminęła mnie szybkim krokiem w przejściu i usiadła za swoim biurkiem. - Nie zawitasz tu na długo. Siadaj, póki możesz.

Wskazała mi dłonią fotel po drugiej stronie stołu.

Za jej plecami znajdowało się okno, ukazujące widok na ruchliwą ulicę Vancouver. Gabinet był dosyć mały. Stało tu jej machoniowe biurko z wygodnym, biurowym krzesłem na kółkach i beżowym fotelem po drugiej stronie. Przy lewej ścianie zauważyłam wielką, szafę w kolorze kawy, zajmującą całą długość pomieszczenia, a po prawej stronie pokoju wisiał spory obraz, przedstawiający kolorowe bohomazy zbiegających się ze sobą, cienkich linii. Obok arcydzieła było przejście, prowadzące najprawdopodobniej do toalety.

- Zamknij za sobą. - Wskazała na drzwi za moimi plecami i wlepiła wzrok w ekran komputera, kompletnie mnie ignorując.

Kobieta nie wyglądała na taką, co łatwo przebacza i po chwili wypuszcza z gabinetu. Była raczej opryskliwa, surowa i zdecydowanie zbyt poważna. Jej mina wskazywała na to, że traktuje pracę jako swoje życie i najbardziej zależy jej na karierze. Smutny los samotniczki.

Stojąc jeszcze w progu, zrobiłam mały kroczek do przodu i zamknęłam drzwi jak najciszej umiałam. Bałam się podejść bliżej biurka, ale mając przed sobą wizję stania przez całe spotkanie przy wyjściu, gotowa do ucieczki, wolałam zaryzykować i usiąść naprzeciwko kobiety.

Gdzie podziała się ta rebeliantka ze sceny? Gdzie nasza buntowniczka, dziewczyna, która nie bała się obrazić publicznie wielkiej, ogólnokrajowej produkcji na oczach reporterów?

Usiadłam. Fotel był nieco twardawy i drapał mnie z gołe uda. Z początku wyglądał o wiele wygodniej.

Blondynka oderwała wzrok od ekranu i spojrzała na mnie przenikliwym wzrokiem. Złożyła dłonie na piersi, odchyliła się na krześle.

- Masz mi coś do powiedzenia?

Nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Nie wiedziałam, czy wypada mi przeprosić za swoją głupotę, prosić o litość, czy po prostu milczeć. Mając przed sobą wściekłą, a jednak niezwykłe opanowaną blondynkę, wszystko mieszało mi się w głowie. Z pewnością - gdybym wiedziała, z jakim wrogiem przejdzie mi się mierzyć - nie odstawiłabym takiego cyrku na scenie, przed publicznością i reporterami. Zaczęłam szczerze żałować.

Wszytko wydawało mi się bardziej oczywiste z perspektywy czasu.

- Od początku, moje losy były przesądzone! - Podniosłam głos, by widzowie lepiej mnie słyszeli. - To nie ja zostałam wytypowana na zwyciężczynię. Drodzy państwo, przedstawiam Evie Pring... - Wskazałam na kulisy. - ...dziewczynę, którą sznowne jury prowadzi prostą ścieżką do sukcesu od początku konkursu! - Usłyszałam pisk mikrofonu, który dźwiękowcy próbowali nieusilnie wyciszyć. - Niech nie zmyli was cała ta wspaniała otoczka imprezy, kochani! - Zaśmiałam się. - Wielu się zdziwi, ale jeszcze więcej powie "a nie mówiłem?"! - Zaczęłam krzyczeć, ponieważ mikrofon zaczynał działać coraz słabiej. - Kanadyjski konkurs "Czerwone Barwy Talentu" jest i zawsze był ustawiany!

- Czekam, Raven. - Warknęła. - Masz mi coś do powiedzenia?

- Nie. - Szepnęłam, unikając jej wzroku.

- Słucham?

- Ja... Przepraszam. - Dałam za wygraną. - Za moje wyskoki, odzywki i... I po prostu za wszystko.

Nie mogłam całe życie być buntowniczką. Trzeba chować dumę do kieszeni, przełykać kwas w gardle i po prostu się zamknąć. Czasami człowiek musi nauczyć się pokory i im szybciej to zrobi - tym więcej osób uratuje. Uratuje przed samym sobą.

Blondynka nie spuszczała ze mnie wzroku. Miałam wrażenie, że jej oczy przewiercają mnie na wylot, pozostawiając mi dziurę w twarzy.

- I co teraz? - Zapytała sarkastycznie. - Sprawa załatwiona?

Pułapka? A może gest dobrej woli?

- Jeżeli już się pani na mnie nie gniewa...

Kobieta zaśmiała się perliście, aż przeszły mnie ciarki. Była sprytna i doskonale wiedziała, gdzie nacisnąć, by zostawić siniaka.

- Oh, Raven, jesteś albo bardzo naiwna, albo bardzo głupia. - Pochyliła się w moją stronę. - A może jedno i drugie?

Zacisnęłam mocniej szczękę, by pohamować się od splunięcia jej gęstą śliną w twarz. Nienawidziłam postrzegać sobie jako bezwartościowej, czy po prostu głupiej i kobieta musiała o tym doskonale wiedzieć. Trzeba przyznać jej jedno - idealnie potrafiła wyczuć słabszy punkt ofiary.

- Myślisz, że po ośmieszeniu nas przed milionową publicznością po prostu powiesz "przepraszam" i pójdziesz swoją drogą? - Wstała z krzesła i obeszła dookoła biurko. - Jesteś śmieszna. - Usiadła ponownie. - Wiesz co? Przeprosisz. Oczywiście, że nas przeprosisz. Publicznie. A później, odrobisz nasze straty.

- Straty?! - Oburzyłam się i przesyłam panować nad sobą. - Jakie wy mogliście ponieść straty? Kilka listów od hejterów? Surowe jajka w skrzynce pocztowej?

Być może ponownie wykazałam się głupotą. Być może znowu byłam idiotką. Nie wiedziałam tego. Nie widziałam już kim jestem.

Wiedziałam jednak za to, że siedząc naprzeciwko władczej, surowej blondynki - nie mogłam powstrzymać się przed odporem jej ataku. Nie umiałam być ofiarą.

Naprawdę myślam, że uda mi się załatwić sprawę pokojowo. Miałam nadzieję, że nareszcie podkulę ogon i wrócę do domu, do brata. Chciałam wywiesić białą flagę, dać się zbesztać i zapomnieć. Nie udało mi się. 

Czasami żałuję, że jestem taka uparta. Żałuję, że nie potrafię powstrzymać się przed komentarzami, że nie potrafię przyjąć na klatę ataku. Żałuję jednak najbardziej tego, że nie potrafię przebaczać. Nawet, a może szczególnie  samej sobie. Nawet teraz, kiedy najbardziej potrzebowałam przebaczenia, bo naprawdę siebie nienawidziłam.

- Trzy stacje radiowe zerwały z nami kontrakt! Trzy! Dwie gazety wywaliły nas na zbity pysk! Naprawdę myślisz gówniaro, że to nic takiego?! - Zrobiła się czerwona, przypominając barwą swojej twarzy zchwytanego w rybackie sidła homara. - Dwie trzecie publiczności zarządały zwrotu za bilety! To więcej niż połowa! A to wszystko w przeciągu kilku godzin od twojego wybryku! Wiesz co będzie za tydzień?! Za dwa?!

- Gówno! Będziecie po kolana w gównie jakim was oblepiłam! - Wystałam, spoglądając na jej czerwoną, wściekłą twarz z góry. - I niczego nie żałuję! Niczego! - Kłamstwo.

- Po co to zrobiłaś?! Po co, pytam się! Z zawiści?! Zazdrości?!

- Komu miałabym zazdrościć?! Evie Pring?! Za jej ustawione zwycięstwo?!

- Może powinnaś! - Blondynka wstała zrównując się ze mną wzrostem. Dopiero teraz zauważyłam, jaka była niska. Jakoś wcześniej wydawała mi się o wiele większa. Straszniejsza. - Olepiaj nas gównem ile chcesz. Strasz, dopóki się nie zmęczysz. Wiedz jednak, że zwykła szesnastolatka nie ma szans z tak wielką produkcją. Nie wygrasz. - Usiadła ostentacyjnie, wlepiając wzrok w monitor komputera. - Żegnam. Do ponownego zobaczenia. W sądzie.

- Żegnam. - Odwróciłam się napięcie i ruszyłam w stronę drzwi, starając się zrobić jak najwięcej hałasu. - Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś, po rozprawie, uda nam się spotkać. Najlepiej w piekle.

- Raven! - Usłyszałam za sobą. - Nie ma na świecie prawnika, który mógłby cię z tego wybronić. Pamiętaj.

Wyszłam, trzaskając drzwiami.

Say It Aint So |Finn WolfhardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz