Rozdział 23.
"Węże"Niektórzy ludzie są jak węże. Śliskie, obślizgłe węże.
Owijają się wokół ciebie, zaciskając pętlę na twojej szyi. Zabierają ci oddech. Oddech o który walczysz.
Niektóre węże atakują z zaskoczenia. Wypełzają z krzaków i rzucają się na ciebie, jak na zwykłe, bezbronne stworzonko.
Jesteś bezbronnym stworzonkiem. W tamtym momencie - jesteś zdany na łaskę wszystkich dookoła. Wszystkich, na których nigdy nie chciałeś polegać.
Harry nie pobiegł za mną. Nie dobijał się do zamkniętych drzwi. Posądzam, że stał nadal na dole, w bezruchu, próbując uspokoić drżący głos i opanować potok łez.
Mój brat płakał. Był jednym z nielicznych mężczyzn, którzy nie bali się łez. Pokazywał swój smutek i od zawsze płakał więcej ode mnie. Był po prostu bardzo emocjonalny i wrażliwy. Empatyczny. Martwił się o wszystkich wokoło, rozpaczał nad ich losem.
- HA! Beksa lala!
- Zamknij się, Hailey!
- Ha! Babciu on płacze! Harry beczy! Beczy!
Robal był dobrym człowiekiem. Bardzo dobrym, kochanym człowiekiem. Człowiekiem, który z chęci pomocy potrafił łamać zasady i obietnice. Nawet te złożone za dziecka, przypieczętowane małym paluszkiem.
- Obiecujesz?
- Na łączące nas więzy krwi, ślubuję ci bezwzględnie posłuszeństwo i przysięgam nigdy nie sprowadzić do domu dwugłowego, ziejącego zabójczym ogniem potwora.
- Na mały paluszek?
- Na wszystko.
I czułam się okropnie, mając do niego żal o jego opiekuńczość. Czułam się, jakbym była największym potworem, który doprowadza do łez nawet te najbliższe sercu osoby.
Miałam jednak też żal do rodziców, którzy zostawili nas za młodu, sprawiając że czuliśmy się sierotami.
Czasami sobie myślę, że wolałabym, by nas po prostu porzucili. Chciałbym by przestali wysyłać proste SMS-y, przestali dzwonić. Chciałbym, by nas oddali do sierocińca, kiedy byliśmy jeszcze na tyle mali, by nie móc zapamiętać ich twarzy. Miałabym wtedy o wiele mniejszy żal. Po prostu zapomniałabym o ich istnieniu. To byłoby mniejsze zło.
Bo rodzina to matka, przyrządzająca z rana śniadanie i uśmiechnięty ojciec z kubkiem kawy. Rodzina to poranny pośpiech i popołudniowy, długi obiad. Rodzina to matka tłumacząca córce do czego służą podpaski i ojciec, który uczy syna wiązać krawat. Rodzina to duma, gdy dzieciaki przychodzą z domu ze świadectwem w łapkach i umazaną od czekolady, białą koszulą. Rodzina to kłótnie i potknięcia. Rodzina jest jak morze. Morze, którym w jednej chwili targa sztorm, by później nad nim zaświeciło słońce. Rodzina to zapach smażonych jajek w sobotni poranek i szlaban w niedzielny wieczór. Rodzina to ludzie. Ludzie, których kochasz.
Dlatego właśnie miałam żal do całego świata za to, jaką rodzinę mi podarował. Nienawidziłam swojego nazwiska. Nazwiska, które nosili moi rodzice.
Byłam naznaczona. Byłam czarnym orłem.
I właśnie dlatego byłam zła. Bo nie miałem na nic wpływu. Bezsilność. Znowu.
Rzuciłam się wściekła na łóżko i wtopiłam się w miękką pościel. Wbiłam twarz w poduszkę i zaczęłam krzyczeć w materiał.
Słyszałam tylko swój przytłumiony głos, który zatracał się w piórach i docierał do moich uszu.
Po chwili zabrakło mi powietrza, więc uniosłam głowę, by nabrać trochę tlenu.
Co ja wyprawiam?
Ruszyłam do szafy, by przebrać się w zwykle dresy. Miałam serdecznie dosyć dzisiejszego dnia. Zjebałam finał, pozwoliłam się oszukać gwiazdorowi, przeżyłam rozmowę z wredną Janinne, która wypowiedziała mi krwawą wojnę, a na koniec dnia dowiedziałam się, że odwiedzi nas para obcych ludzi, którzy mają czelność tytułować się naszymi rodzicami.
Dzień jak codzień.
Wyciągnęłam ze sporej szafy szare dresy i luźną koszulkę. Krótkie, niebieskie włosy związałam w luźną kitkę, z której wypadały mi pojedyncze, krótsze pasemka. Zmazałam w łazience makijaż i przemyłam zęby. Miętowa pasta nie złagodziła smaku goryczy.
Wnet usłyszałam trąbienie. Klakson samochodu wydawał długie, głośnie odgłosy z podjazdu pod naszym domem.
Westchnęłam i podeszłam do okna, by sprawdzić kogo znowu ciagnie do naszego domu.
Przed bramą stał czarny samochód. Lakier lśnił w blasku chylącego się ku zachodowi słońca, a felgi kół lśniły czystością. Znałam ten samochód. Był taki sam, jak ten, który uratował mnie przed mackami ochroniarzy, gdy rozpętałam na scenie piekło.
Pod mój dom przyjechała Ayla Tesler Mabe. Ponownie.
Przepraszam za tak długą przerwę! Mam nadzieję, że choć trochę osób czekało na nowy rozdział. Powodzenia w szkole!
Mariola :))
CZYTASZ
Say It Aint So |Finn Wolfhard
Fanfiction- Powiedz, że to nie tak jak myślę, Wolfhard. - Warknąłem, a on odwrócił się i spojrzał na trzymaną przeze mnie kartkę papieru. Mina mu zbladła, jakby zobaczył ducha, a ciemne ślepia zaczęły błądzić po mojej twarzy, szukając jakieś drogi ucieczki...