17.

436 29 9
                                    

Rozdział 17.
"Sierotka Marysia"

I nagle zerwałam się do biegu, zostawiając wszystko za sobą.

Uciekłam.

Tym razem bez przeszkód otworzyłam furtkę i kiedy znalazłam się już za ogrodzeniem - zaczęłam pędzić, jak najszybciej umiałam, w nieznanym mi kierunku.

W tamtym momencie, byłam z siebie naprawdę dumna. Ból i złość Wolfharda sprawiała mi przyjemność i doprowadzała do lekkiego uczucia ekscytacji. Dziwił mnie fakt, że nawet udział w finale Ogólnokrajowego Konkursu Talentów, nie dał mi tak wielkiej rozkoszy, którą sprawiło mi wymierzenie słabemu aktorzynie w twarz.

Czy było to złe? W tamtym momencie nie wydawało mi się, żebym robiła coś nie tak. Czułam się wyższa, wygrana. Po prostu, byłam ponad blaskiem sławy młodego gwiazdora. To nie było złe, wręcz przeciwnie - całkiem dobre, przyjemne, "w granicach tolerancji".

Byłam wolna. Nareszcie, poczułam, że mam prawo decyzji. Mam prawo decydowania o swoim życiu. Mogłam po prostu uciec i podążyć swoją ścieżką. Mogłam być wolna, a to wcale nie równało się pojęciu "złe".

Biegłam przed siebie, wsłuchując się w głuchy odgłos uderzania podeszw moich czarnych tenisówek o asfalt. Oddychałam płytko, z coraz większym zmęczeniem i w miarę, jak oddalałam się od posiadłości z wygrawerowaną na domofonie dziewiątką, tym odczuwałam większe znużenie.

Czułam się, jakbym grała w jakimś teledysku, czy filmie. Uciekałam przed jakimś nierealnym zagrożeniem, którego za nic nie u miałam zdefiniować. Kogo tak naprawdę się bałam, z jakiej pułapki chciałam się wydostać?

I biegłam tak na oślep zostawiając wszystko za sobą. Gnałam pod wiatr, nie przejmując się zniszczoną fryzurą, zmęczeniem i Finnem Wolfhardem. Teraz już nie liczyło się nic. Nic nie mogło zawracać mi głowy.

Biegłam po osiedlowej, nieruchliwej ulicy, starając się podążać drogą, którą dostałam się do domu Wolfhardów. Nie byłam jedną z tych osób, które miały w głowie wbudowany kompas i umiejętność orientacji w terenie. Łatwo gubiłam się mieście, lasach, a nawet galeriach. W przeciwieństwie do Harry'ego, który zawsze potrafił znaleźć powrotną drogę to domu - ja, byłam jedynie zagubionym w wielkim świecie cielakiem.

Zawsze starałam się być silną dziewczynką. Czułam się jak sierota, mieszkając z bratem, pod opieką babci, przyglądając się, jak za oknem, szczęśliwie dzieciaki chodzą z rodzicami na spacery. Czułam się wyrzutkiem, ale nie chciałam dać po sobie o tym poznać, dlatego zamykałam się w twardej skorupie i ocierałam łzy, kapiące głuchym, płytkim plum na gitarę. Nigdy nie pokazywałam tego, jak płaczę. To było dla mnie obnażenie, odsłonięcie tej miękkiej, słabej części Hailey H. Raven.

Uczucia są dla słabych.

Ja jestem słaba.

Dlatego, mając przed oczami wizję braku powrotu do domu - moje oczy zaszkliły się łzami, które szybko odgoniłam kompulsywnymi mrugnięciami.

Nie jestem słaba.

Nie jestem miękka, nie jestem wiotka.

Nie jestem sierotą.

Biegłam dalej, powoli dostrzegając skrzyżowanie, po którym ruchliwie przemieszczały się samochody. Zeszłam na chodnik, chcąc uniknąć potrącenia i dochodząc do ulic, zaczęłam intensywnie zastanawiać się kolejnym ruchem.

Zupełnie wypadł mi z głowy tak drobny szczegół, jak to, w którą stronę skręciła Ayla, gdy wjeżdżała na ulicę, gdzie mieszka Wolfhard z rodziną.

Zapomniałam o większości uliczek, skrzyżowań i świateł. Wypadły mi z głowy nazwy ulic z drogowskazów, które mijałyśmy i charakterystyczne miejsca, takie jak kina i restauracje.

Nie miałam szans, by wrócić do domu bez pomocy Ayli, czy innego kierowcy, który zawiózłby mnie prosto pod drzwi domu.

Byłam zależna od innych, nieznajomych mi ludzi. Musiałam prosić o pomoc, zamiast poradzić sobie samodzielnie, jak zwykłam to robić. Nienawidziłam tego uczucia. Nienawidziłam bezsilności, która zalała mnie wielką falą goryczy, podtapiając mnie gwałtownie. Nienawidziłam być zdana na czyjąś łaskę. Nienawidziłam błagania o pomoc.

- Kurwa. - Szepnęłam do siebie i tupnęłam ostentacyjnie nogą. - Kurwa. Kurwa. Kurwa.

Stojąc po środku chodnika, obejrzałam się za siebie, w stronę domu Wolfhardów.

Nie mogłam tam wrócić. Wiedziałam to. Widziałam, że nie mogłam tak po prostu zawrócić, przejść przez furtkę i poprosić o podwózkę.

Chciałam wrzeszczeć i krzyczeć na cały głos jak bardzo nienawidzę świata, a krew buzowała mi w uszach tak mocno, że nawet nie usłyszałam kroków zbliżającej się do mnie postaci.

- Hailey? - Zapytał głos za moimi plecami. - Hailey H. Raven?

Odwróciłam się w stronę skrzyżowania i zobaczyłam przed sobą wysokiego, umięśnionego mężczyznę w ciemnych okularach. Kąciki jego ust były ściągnięte, nie zdradzając żadnych emocji. Za szkłami czaiły się wpatrujące się we mnie ślepia, a czarna koszula opinała mu się na barkach. Fryzura obcięta na rekruta sprawiała, że czułam się przy nim nieswojo, a jego potężna postura dawała mi poczucie niższości.

- Zależy kto pyta.

Mężczyzna uśmiechnął się kwaśno z głębokim westchnięciem i ściągnął z krzywego nosa okulary. Miał wysokie czoło i grube brwi. Czarne oczy spoglądały na mnie uważnie i srogo znad fioletowych, podkrążonych powiek.

Sięgnął do tylnej kieszeni jeansów i wyjął z niej białą w plakietkę ze swoim zdjęciem i nazwiskiem na tle symbolu jastrzębia. Pomachał mi nią przed nosem o złapał mnie mocno za nadgarstek.

- Hej! - Spróbowałam się wyrwać szybkim szarpnięciem, ale jego uścisk był za mocny i stał jeszcze bardziej bolesny. - Puść mnie, do cholery!

- Szukamy cię po całym mieście, myślisz, że dam ci teraz tak po prostu sobie pójść na grzyby?

Próbowałam się jeszcze szarpać, ale pociągnął mnie w stronę zaparkowanego na rogu, czarnego wozu.

Wryłam stopy w ziemię, próbując go zatrzymać, ale mężczyzna nic nie zrobił sobie z mojego oporu. Wystarczyło jedynie, by szarpnął mnie mocniej za ramię, a mógł mnie ciągnąć dalej, jak zwykły worek kartofli.

- Zostaw mnie! - Krzyczałem, zwracając na siebie uwagę sąsiadów i przechodniów.

- Niech pan ją puści! - Wrzasnął jakiś staruszek z okna swojej sypialni. - Zadzwonię po policję!

- To ja jestem z policji! - Odkrzyknął mój porywacz i zatrzasnął za mną drzwi czarnego samochodu, rzucając mnie uprzednio do środka jak zwykłego kundla.

Wsiadł szybko za kierownicę i pojechał Bóg wie gdzie, spiesząc się jakby gonił nas sam diabeł.

Waliłam zapłakana w szybę, ale nikt nie zwracał uwagi na pędzący po ulicach Kanady samochód.

- Zamknij się, bo cię zaknebluję. - Burknął facet za kierownicą i zmienił bieg.

Chyba właśnie tak miała zakończyć się moja historia. W śmierdzącym papierosami samochodzie, przerażona, z zamkniętymi ustami.

Say It Aint So |Finn WolfhardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz