Rozdział 8

1 0 0
                                    

Zbliżałyśmy się powoli do wyjścia nad którym wyświetlał się zielony ludzik z napisem "wyjście ewakuacyjne". Kourtney biegła tuż przy mnie, a żołnierze w tym zdziczały Jasper deptali nam po piętach. Alarm nie ucichł, i mogłoby się wydawać, że stał się jeszcze bardziej głośniejszy.

Zamiast biegnąć na wprost, wykonałam skręt w prawo.

-N-Ney, jeśli wybiegniemy na zewnątrz zorientują się, że to my, a poza tym nie sądzę a-abyśmy ich zgubili za murem.- wydyszałam. Skręciłyśmy w jeszcze jeden korytarz.- Schowajmy się w jednym z tych pomieszczeń.

Wskazałam głową na drzwi z napisem: "Pokój przesłuchań nr 4". Nacisnęłam na klamkę a drzwi otworzyły się bez skrzypnięcia.

-Zamknij na klucz i w razie czego schowajmy się.- usiadłyśmy pod biurkiem, opanowując oddech po bardzo szybkim biegu i nadsłuchując czy aby na pewno nikt nie zbliża się do pokoju w którym się znajdujemy.

-Muszą gdzieś tu być!... Nie. Nie obchodzi mnie to...- cisza.- Co?

Najwyraźniej Gall z kimś dyskutował. Jego głos niósł się echem, które zdradzało, że jest coraz bliżej.

-Nie możemy tak tu siedzieć aż nas znajdą.- powiedziała Ney. Są tu jeszcze jedne drzwi, może one prowadzą na zewnątrz?

***

Udało się. Za drzwiami w pokoju przesłuchań znajdowało się wyjście na zewnątrz. Oczywiście było zabezpieczone identyfikatorem, ale nie sprawiło nam to problemu. Alarm nadal wył, a czerwone światło zalewało połowę Night West.

Strażnicy baczenie patrolowali teren ze swoich wież strażniczych, ale nie wystarczająco bacznie by nas dostrzec.

Przycisnęłyśmy się do ściany i poruszałyśmy się na lewo, gdzie jest ogromna brama przez którą wjeżdżają wojskowe ciężarówki.

Byłyśmy już prawie przy samym wyjściu kiedy ktoś zakrył mi dłonią buzię. W panice zaczęłam się wyrywać i kopać, jednak nic to nie dało. Strażnik- chociaż nie jestem tego pewna, powalił mnie na ziemie i zaczął wiązać mi ręce i nogi liną.

-Nawet nie krzycz, bo nas znajdą.- otworzyłam oczy i nagle mnie zamurowało. Skądś go znałam. I nie był to strażnik tylko... Mój stary dobry znajomy z dawnych lat...

-Thomas.- kiedy usłyszał swoje imię szok zalał jego twarz. Zaczął uważnie mi się przyglądać i nagle jakby coś w jego mózgu się przestawiło.

-Jocelyn. O mój Boże! Nie mogę uwierzyć! Sto lat się nie widzieliśmy! Nic ci nie jest? Uciekacie? A właściwie to kim ona jest?- wskazał głową w stronę związanej i zakneblowanej Kourtney. Była cała czerwona z wściekłości i szamotania się na ziemi.

-Przydzielili ją do mojej celi, a teraz razem uciekamy z więzienia. Możesz nas rozwiązać?

-Och, jasne. Przepraszam.- podszedł do Ney, która wyglądała jakby miała go rozszarpać, a następnie do mnie.

-Znasz go Joc? Ten świr, poraził mnie paralizatorem!- znów stanęłyśmy pod ścianą, Tom zrobił to samo. Ciągle wyglądał jakby nie wierzył, że mnie spotkał. A ja nawet o nim nie pomyślałam przez te cztery lata straconego życia w Night West.- Tak wogóle, co tutaj robisz?

-To samo co wy. Daje nogi.- wzruszył ramionami i poprawił pistolet który dopiero teraz zobaczyłam.- Nie mam zamiaru tu gnić i w dodatku kiedy zaszedłem tak daleko, zostać złapanym. To może... Ruszymy się stąd, zanim Jasper nas dorwie?

-Też go znasz? Jaki numer miała twoja cela.

-242.

-To niedaleko nas. Jakim cudem nie widzieliśmy cię na stołówce? Nasze piętro ma przydzieloną jedną jadalnie i przecież nigdy cię na niej nie widziałam.

-Nie mam zielonego pojęcia. Posiłki jadłem na drugim piętrze. Teraz to już nie ma znaczenia, pogadamy później dobrze?

Skinęłam głową.

Byliśmy jakieś dziesięć metrów od bramy. Od wolności. Jak wygląda świat poza murami?

Zresztą wątpię abyśmy zobaczyli coś w tym zapadającymmroku.

The Blue HillsWhere stories live. Discover now