Rozdział 10

218 11 0
                                    

          Obudziłem się około 9:00.Po moich nocnych wyprawach nie miałem siły podnieść się z łóżka tak energicznie jak zawsze,więc leniwie „zsunąłem" się z niego i zacząłem iść
w kierunku schodów.Zszedłem na dół i zdziwiłem się,bo nikogo tam nie było.Wszyscy już wyszli?Michonne z tatą zazwyczaj szli na patrol o 12:00 więc powinni być jeszcze w domu.Stwierdziłem,że nie będę się martwił,
bo raczej nic się im nie stało.Zrobiłem sobie śniadanie,a następnie zacząłem zmierzać do łazienki.Gdy myłem twarz oczy mi się zamykały (tak Ron,wiem oko).Ubrałem się i wyszedłem przed dom.Alexandria tętniła życiem,z resztą nie dziwie się,bo ostatnimi czasy wszystko układa się idealnie-zbyt idealnie.Rozglądałem się po osadzie,gdy dostrzegłem mojego tatę rozmawiającego z...kimś kogo nie znam?
Podeszłem do nich.Stał tam tato,kobieta,mężczyzna i jakaś dziewczyna. Zapewne byli rodziną,ale mało interesowało mnie życie i sprawy innych osób.
-O Carl dobrze że jesteś.-powiedział do mnie ojciec.
-Cześć?-powiedziałem dość oschle.-nie przepadam za poznawanie nowych osób,więc staram się nie okazywać szczególnej sympatii od początku znajomości,a już napewno nie w tych czasach.
-To Carl,mój syn.Carl poznaj Adę,Jona i Sally.
-Miło cię poznać.-powiedziała do mnie kobieta uśmiechając się,czego nie odwzajemniłem.
Cóż,życie.
-Mógłbyś pokazać im dom w którym zamieszkają? To ten koło Anderson'ów.
-Ok.-powiedziałem.Szczerze-nie zazdroszczę sąsiadów.
Szliśmy przez chwile w ciszy po czym odezwał się Jon.
-Długo tu mieszkasz?-cholera czy ludzie zawsze
muszą się o wszystko wypytywać?
-Kilka lat.-powiedziałem empatycznie.
-Jesteś strasznie wścibski.-warknęła Sally.
Już jej nie lubię.Typowa idiotka umarzająca się za wiecznie poszkodowaną. „Chwalę" ją za to,
że po dwóch powiedzianych przeze mnie zdaniach potrafi określić jaki jestem.
Co prawda,wydaje się oschły i niesympatyczny ale ten symptom występuje tylko przez pierwsze tygodnie,gdy nie jestem przekonany do danej osoby.No chyba że,jest to osoba natrętna czy wścibska, wtedy wiadomo,że nie będę do niej nastawiony pozytywnie.
Po kilkunastu minutach drogi dotarliśmy na miejsce.
-To ten dom.-powiedziałem.
-Dziękujemy.-powiedziała Ada uśmiechając się.
Gdy odwróciłem się,aby wrócić do swoich spraw zauważyłem jak Sally podąża za mną wzrokiem.Masakra!Patrzyła na mnie wzrokiem „zabójcy".Dosłownie,jakby chciała się za raz na mnie rzucić z nożem lub spluwą i ukatrupić.
Przyspieszyłem kroku aby jak najszybciej uciec z zasięgu jej przerażającego wzroku,pod którego wpływem przeszły mnie dreszcze.
Podeszłem do taty.
-I jak?-rzucił mi pytanie.
-Co jak?
-Nowa rodzina.-powiedział z wyrazem twarzy mówiącym „jeszcze się pytasz?"
-Tato znam ich dopiero parę minut!-powiedziałem a raczej krzyknąłem.
-Fakt.-zaśmiał się.

Kiedyś zrozumiesz...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz