I

617 47 1
                                    

Był gorący, bezchmurny dzień, żar lał się z nieba, zatapiając miasto w swoich gorących ramionach.
Sylwetka tajemniczego mężczyzny pędziła do dachach jak szalona, skacząc z jednego na drugi jak małpa, zwinnie i zgrabnie lądując na krawędziach. Z tyłu rozbrzmiewały głosy wściekłych żołnierzy i strażników, którzy z pianą na ustach darli się na chudą postać w białej szacie.

"To asasyn! Złapać go i zabić, ale już! "

Nie był to jednak byle jaki asasyn, lecz sam Altaïr Ibn La-Ahad, mistrz zakonu. Jego wrogowie jednak o tym nie widzieli.
Potrzebował schronienia i to jak najszybciej. Ciągły bieg w upale zaczynał go wycieńczać. Nie mógł zeskoczyć z dachu, na ulicy aż roiło się od oddziałów wrog a wtedy zostałby natychmiast pojmany i wtrącony do zimnego lochu albo odrazu zabity. Większość żołnierzy nie była dobrze wyszkolona w dziedzinie skakania z dachu na dach, więc wielu z nich zaliczyło solidne spotkanie z kamiennym chodnikiem, kilkanaście metrów niżej, można było usłyszeć stęki osób które jakoś przeżyły upadek. To wzmagało w nich jeszcze większa chęć złapania, jak to go określili, karalucha społeczeństwa. Asasyn wskoczył na kolejny dach i zwinnie niczym gekon, wdrapał się na kolejny, jego dłonie były ubrudzone od kurzu i pyłu, wytrzepał je. Altaïr rozejrzał się dookoła, ciężko dysząc. Po chwili ujrzał drewniany balkonik z białymi, poszarpanymi i lekko brudnymi zasłonami. Bingo! Głosy jego wrogów zaczęły się zbliżać, asasyn szybko wskoczył do małej konstrukcji i zasłonił się białym kawałkiem materiału.
Jego serce waliło jak szalone a oddech był mocno przyspieszony, dzwoniło mu w uszach, gardło płonęło po szaleńczym biegu wraz z klatką piersiową. Przebiegnięcie całego miasta po dachach w jak najszybszym tempie wraz z ogonem w postaci strażników i żołnierzy, było mocno wyczerpujące, nawet dla niego.

Głosy wroga ucichły, jedyne co usłyszał Altaïr to seria soczystych przekleństw pod jego adresem i oddalające się kroki. Poddali się. Dzięki bogu nie wpadli na pomysł aby sprawdzić balkonik.
Powoli się wyczołgał ze swojej kryjówki i wziął głęboki oddech, potem kolejny i następny, po chwili udało mu się nad nim zapanować i uspokoił się. Asasyn rozejrzał się dookoła, badając teren, sprawdzając czy jak będzie wracał, nie dostanie żadną strzałą lecz było czysto, o dziwo.

Uśmiechnął się lekko do siebie i poprawił swój kaptur, naciągając go bardziej na twarz.
Altaïr przeskoczył nad uliczką, jego biała szata powiewała przy każdym skoku a wiatr uderzał delikatnie jego twarz, skąpaną w cieniu kaptura.
Asasyn poruszał się zwinnie jak kot, lądując za każdym razem na palcach, kierował się w stronę Biura Asasynów.

Na jego twarzy malował się spokój, ale w środku był podekscytowany, w końcu złoży wizytę swojemu przyjacielowi, bardzo się za nim stęsknił. Nie widzieli się bardzo dawno i dopiero od jakiegoś czasu znaleźli wspólny język, razem trenowali lecz pewne sytuacje wywoływały wieczne konflikty między dwójką żółtodziobów, co bardzo irytowało ich mentora.
Dotarł na właściwy dach i uklęknął, rozejrzał się ponownie dookoła, czysto, można wchodzić.
Chwycił za drewniany świetlik ulokowany na dachu i delikatnie go otworzył, na tyle aby po cichu wślizgnąć się do środka. Był bezpieczny.
Przedsionek wyglądał ślicznie, ściany porośnięte bluszczem aby zakryć odrapane i brudne ściany, ciemnobrązowy drewniany stół z obrusem i szkatułką na noże stał niedaleko rośliny w niebiesko-białej ceramicznej donicy, która stała w kącie. Wszystko było skąpane w ciepłym świetle, które dostawało się przez świetlik w dachu.
Altaïr strzępnął resztki kurzu ze swojego ramienia i powoli uchylił drewniane drzwi, wchodząc po cichu do środka.

Pokój wypełniony był książkami, ułożonymi równo na wysokich regałach z drewna, wszystkie księgi miały zdobione grzbiety a one same były w twardej oprawie, które chroniły ich cenną zawartość. W kątach pomieszczenia stały rośliny w ceramicznych donicach, bogato zdobione różnymi wzorami. Łuki nad przejściami obito drewnem i przyozdobiono, wszystkie drewniane akcenty razem wyglądały nieziemsko. Pod oknem stało biurko z czerwonym obrusem, po prawej stronie umieszczony był kałamarz a w nim znajdowało się białe gęsie pióro.
Na samym środku pokoju był wielki czerwonu dywan, słońce wpadające przez drewniane oświetlało cały pokój naturalnym światłem. Altaïr czuł się tutaj jak w domu.

Odwrócił się i ujrzał w jednym z łuków wysokiego mężczyznę o ciemniejszej karnacji, czarnymi włosami i ciemnobrązowymi oczami, które bacznie obserwowały przybysza. Badając każdy krok, analizując najmniejszy detal jego ubioru. Mężczyzna był ubrany w długą niebieską szatę z białymi zdobieniami przy krawędzi rękawów a pod samą szatą, miał również białą, ktorą zdobił brązowy skórzany pas, przepasany czerwonym aksamitem.
Gospodarz nie posiadał lewej ręki a rękaw był zaszyty i zawiązany.

Asasyn zdjął kaptur, odsłaniając swoją twarz a mężczyzna w przejściu szeroko się uśmiechnął, był to ciepły i przyjazny uśmiech, zupełnie jakby się go spodziewał.
-Altaïr! -odezwał się i podszedł do swojego gościa, po chwili przyciągnął go do siebie i przytulił.
-Tęskniłem... Dzięki bogu jesteś cały, cóż takiego sprowadza się do Jerozolimy? -zapytał delikatnie i lekko się odsunął od asasyna.

-Widzę, że nieźle się tutaj urządziłeś Malik, nawet przedsionek ozdobiłeś i zakryłeś te paskudne ściany - zaśmiał się Syryjczyk - Pewnie... Sprawy związane z templariuszami, nic takiego -wzruszył ramionami Altaïr i poprawił swoje krótkie, ciemnobrązowe włosy.

-Nic takiego?! To przecież wariaci z mieczami i... Co ci się stało? -zapytał Malik i wskazał na bliznę, która znajdowała się na ustach Altaïr'a, ten dotknął jej delikatnie, była dosyć charakterystyczna i jasna, odbijała się na ciemniejszej karnacji Syryjczyka. Uśmiechnął się lekko i zdjął dłoń gospodarza z blizny.

-Spokojnie... To nic poważnego, zdobyłem ją jako trofeum w walce -przyznał z dumą, jego rozmówca przewrócił oczami i pokręcił głową. Altaïr uśmiechnął się lekko i odprowadził wzrokiem Malika do biurka. Rafiq zamknął książkę a potem położył ją na stos grubych ksiąg w twardej oprawie, umieszczonych przy biurku. Malik jakoś... Zmizerniał.
Asasyn doskoczył do swojego przyjaciela, ten lekko się odsunął kiedy odwróciwszy się ujrzał Altaïr'a nagle naprzeciwko siebie.

-Malik... Wiem, że coś się dzieje, powiedz mi proszę. Chcę pomóc -odezwał się desperacko asasyn.
Al-Sayf westchnął i podrapał się po głowie.
-Templariusze. Doskonale wiemy kim są i do czego są zdolni, nie cofną się przed niczym aby nas dorwać a potem wytępić co do jednego. -warknął a po czym kontynuował -Pewnie zauważyłeś podwojoną liczbę strażników i żołnierzy w mieście, są coraz bardziej zdeterminowani aby zdobić wszystkie części Edenu, coraz  bardziej zmotywowani aby przejąć władzę, są bezlitośni. Aresztują każdego, kto może być związany z naszym bractwem, lub każdego kto spiskuje przeciwko nim. Ludzie się boją Altaïr -zakończył Malik i zmarszczył brwi. Był przejęty. I to mocno.
Templariusze nigdy nie należeli do milusińskich, zawsze sprawiali kłopoty i będą je sprawiać (to samo myślą templariusze o asasynach). Ibn La-Ahad westchnął.

-Trzeba w takim razie zrobić porządki - uśmiechnął się Altaïr. -Dzisiaj w nocy wyruszę w teren aby go dokładnie przebadać, a ty Malik będziesz spać spokojnie. Wielki mistrz asasynów właśnie przyjechał do miasta! -powiedział to z taką pewnością siebie, że Malik parsknął śmiechem, La-Ahad lubił sobie schlebiać.

-Miasto wierzy w ciebie, mistrzu

Blades and Blood // Altmal [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz