IV

284 22 2
                                    

Po skończonym śniadaniu, wspólnie posprzątali ze stołu. Posiłek odbył się w przyjaznej atmosferze, zupełnie jak za czasów kiedy razem ćwiczyli.
Malik uśmiechnął się lekko sam do siebie.

-Potrzebujesz nowego miecza tak? Co stało się z twoim niezniszczalnym ostrzem, siekającym templariuszy? -zapytał i spojrzał na swojego kompana, który tylko przewrócił oczami.

-Połamało się

-Jak to się połamało? -zapytał zdumiony. Altaïr był mistrzem miecza, nie możliwe aby jego broń się połamała tak o, to niedorzeczne.

-A no... Tak o -odpalił brązowooki i odstawił miskę na bok, jego oczy zabłysły a on sam uśmiechnął się, lekko przygryzając wargę. -Powinniśmy się już zbierać, nie znoszę tłumów a na targu mogą być całkiem pokaźne.

Jego towarzysz skinął lekko głową na znak zgody. Oboje wyszli z biura, zamykając drewniane drzwi za sobą.
Malik spojrzał na ścianę, nie mógł pozwolić sobie na pogardę w obecności asasyna i użyć tylnych drzwi. Nie. Plus ten skrytobójca z kpiącym uśmieszkiem, stojący za jego plecami, był mistrzem bractwa.
Wziął głęboki oddech i ruszył w stronę płaszczyzny. Jego zmysły natychmiast się wyostrzyły a sam Rafiq zwinnie niczym gekon, wspiął się na górę, lekko się przy tym zdyszał gdyż cały ciężar ciała miał oparty tylko na jednej ręce.
Po chwili zza świetlika wyłonił się sam Altaïr z wielkim podziwem na twarzy, uniósł brew i skrzyżował ramiona, wypijając swoją pierś w przód, jakby był dumny ze swojego ucznia.

-Wciąż w formie co? -zapytał.

-Oczywiście nowicjuszu -mruknął Al-Sayf. Wiedział jak ten nie lubi kiedy nazywano go nowicjuszem, jednak nie mógł się powstrzymać, była to idealna okazja aby mu odgryźć w przyjazny sposób, a on nie mógł jej przegapić.

Skrytobójca nasunął kaptur na twarz, po czym zrobił to również jego towarzysz, razem ruszyli przez dachy jak dwa gepardy. Byli szybcy, zwinni i niewidzialni. Malik lekko zostawał w tyle, szybko wyrównał tempo. Jego serce waliło jak oszalałe, oddech przyspieszył a gardło wypełnił palący ogień, dawno nie miał takiego wysiłku, zwykle siedział w biurze.
La'Ahad jednak miał wprawę, wszystkie jego zmysłu pracowały na najwyższych obrotach.
Przeskoczyli na kolejny dach z hukiem lądując na nim, czerwone dachówki pękły pod ich ciężarem i zsunęły się w dół, tam roztrzaskując się w drobny mak, zwróciły uwagę przechodniów.
Jednak mężczyzni, ruszyli dalej.

Po szaleńczym biegu dotarli na plac. Malik zdjął kaptur i wziął głęboki oddech, uśmiechnął się do siebie.

-Jezu jak dobrze - mruknął i spojrzał na Altaïra, który o dziwo, poszedł w jego ślady i również zdjął kaptur.

Twarz syryjczyka była zwykle skąpana w cieniu, jednakże teraz złote promienie słoneczne oświetliły ją. Oczy asasyna zalśniły niczym najprawdziwsze złoto. Uśmiechnął się.

-Załatwmy to, po co przyszliśmy. I to szybko -zaoferował i poklepał Rafiqa po ramieniu, temu zaś zajęła chwila na powrót do rzeczywistości, ruszył za swoim towarzyszem.

Targ był położony na wielkim placu w centrum. Na samym środku stał wielki cypryśnik, lekko przyschnięty, rzucał cień na otaczające go dookoła kamienne ławki. Stragany z różnokolorowymi markizami stały porozrzucane po wencie, zupełnie tak jakby ktoś nimi rzucił i postawił tam, gdzie wylądowały.
Panował ogólny zgiełk i harmider, ludzie przepychający się nawzajem aby tylko zdobyć ten jeden jedyny dzban z gęsią, kupcy przekrzykujący się nawzajem, aby zachęcić potencjalnych klientów.
Coś okropnego, lecz z drugiej strony pięknego.

Malik podszedł do stoiska z limonkową, poszarpaną storą.
Dostrzegł rulony pergaminu zwinięte i ustawione gdzieś w kącie a na ciemnobrązowych półeczkach stały równiutko buteleczki z atramentami.
Załatwił to co miał załatwić, kupił kilka kałamarzy, cztery zwoje pergaminu, które wziął pod pachę a resztę zakupów, zapakował do lnianej torby i zarzucił na ramię.

-Robienie interesów z tobą to czysta przyjemność Rafiqu Al-Sayf - uśmiechnął się kupiec i wyszczerzył swoje krzywe zęby w geście przyjaznego uśmiechu.

-Niech pokój będzie z tobą mój drogi -odezwał się Malik i przytaknął w geście szacunku i odszedł od stoiska, wtopił się w tłum ludzi i zaczął poszukiwania swojego towarzysza, którego nawet nie wiadomo kiedy zgubił.

Altaïr siedział na jednej z kamiennych ławek pod cypryśnikiem. Rozejrzał się dookoła i dojrzał Rafiqa. Za gwizdał i pomachał ręka. Mężczyzna to zauważył i podszedł do asasyna.

-Mam wszystko czego potrzebuje - oodezwał się kartograf i poklepał torbę na swoim prawym ramieniu, umieścił w niej również zwoje pergaminu.

-Ja też. Kowal wykuł mi nowiutki miecz, jest idealnie wyważony! -uśmiechnął się La'Ahad i zamachnął się bronią, ta błysnęła w świetle słonecznym, schował karabelę do pochwy przy pasie.

-Pewnie chcesz go wypróbować co? -Malik uniósł brew.-Może mała bijatyka?

-Z tobą?

-A czemu nie? Jak za starych dobrych lat, w ustronnym miejscu. Tylko najpierw odłożę zakupy do Biura. Jeśli myślisz, że jedną ręką nie potrafię skopać ci dupy, to grubo się mylisz -Zaśmiał się. Jego towarzysz skinął głową.

-Niech ci będzie, tylko żebyś potem nie płakał.

                           ******

Zrobili jak ustalili, udali się w ustronne miejsce aby przeprowadzić ćwiczenia i wypróbować nową broń Altaïra, który cieszył się nią jak pięciolatek.

Miejsce do którego się udali, było położone na skarpie, niedaleko rzeki, otoczone skałami, drzewami oraz różnymi krzewami, co dawało poczucie prywatności. Szum wody z pobliskiego ruczaju był dobrze słyszalny, szczególnie kiedy ciecz obijała się leniwie o skały, pluskając przy tym.

-Gotowy? -zapytał Rafiq kiedy dobył swojego miecza.

-Zawsze -uśmiechnął się w odpowiedzi Syryjczyk. Jego oczy zabłysły złotym blaskiem, kiedy ten poprawił kaptur spoczywający na jego ramionach. Ciemnobrązowe włosy odbijały promienie słoneczne. Zamachnął się swoją bronią. -Zaczynajmy.

Oboje ruszyli na siebie, dźwięk odbijających się ostrzy rozniósł się echem wśród skał a iskry opadały na ziemię. Malik trzymał kurczowo swoją broń, zwinnie atakował i tanecznym krokiem unikał ataków, był skupiony i spokojny, jego przyjaciel natomiast nie do końca, chciał udowodnić że pokona jednorękiego bez najmniejszego problemu, jednak mylił się. Miał dalej wprawę. Na ustach kartografa pojawił się lekki uśmieszek.
Uniknął kolejnego ataku i odbił serię nadciągających. Glansy sypały się jak szalone z każdym uderzeniem.
Serca obu mężczyzn biły jak szalone a ich oddech przyspieszył.
Al-Sayf dostał lekko w ramię, na co się zmarszczył i przeturlał po ziemi, podciął nogi swojemu oponentowi, przez co ten upadł na ziemię.

-No no no... Kto mieczem wojuje, od miecza ginie Altaïr - odezwał się z triumfem w głosie i lekko dotknął czubkiem ostrza, klatki piersiowej asasyna, na co ten uniósł wzrok. -Wygrałem.

-Gratulację. Kadar napewno by ci powinszował -odpalił La'Ahad.

Oczy Malika rozszerzyły się kiedy ten wspomniał o jego zmarłym bracie. W ułamku sekundy duma z wygranej potyczki, zmieniła się we wściekłość, jego oczy zabłysły żywym ogniem piekielnym kiedy ten wyszczerzył kły w akcie agresji.

-Jak śmiałeś -zasyczał.

Blades and Blood // Altmal [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz