XVII

169 18 0
                                    

Nie, to nie mogła być prawda, nie mógł go dopaść...
Altaïr wziął głęboki oddech a Malik wciąż lustrował go pustym i zimnym wzrokiem. Jego oczy były mocno zamglone kiedy ten powoli obrócił się całym ciałem i stanął przed wojownikiem.
Wyraz twarzy kartografa nie zdradzał dosłownie nic, był ucieleśnieniem emocjonalnej pustki.
Asasyn poczuł jak serce mu się kraja a klatkę piersiową powoli wypełnia wściekłość na Al-Mualima.

-Widzę, że twój przyjaciel jest już po innej stronie -usłyszał głos i rozejrzał się dookoła.

-Gdzie jesteś?! Chodź tutaj i walcz jak na asasyna przystało! -warknął La'Ahad i ścisnął mocno miecz w dłoni, tak że pobielały mu knykcie.

-Jesteś zrozpaczony moje dziecko, zostałeś sam -ciągnął dalej -Nie ma się jednak czego obawiać, zawsze możesz się poddać i dołączyć do swojego jerozolimskiego druha.

Altaïr poczuł jak wzbiera w nim furia, zalewa go niczym tsunami. Wziął głęboki oddech. Nie mógł dać się ponieść emocjom, bo inaczej nie uda mu się pokonać Starca ani uratować wioski. I Malika. Przede wszystkim Malika.

Głos Al-Mualima dochodził z jego ogrodu na tyłach zamczyska, to tam najczęściej spędzał czas w gorący letni dzień i w chłodne wieczory, okalając się pięknem tego miejsca, wsłuchując się w delikatny szum wody w małych fontannach i przechadzając się pod kamiennymi sklepieniami, zdobionymi zielonym bluszczem. To tam zabierał małego Altaïra, czytał mu książki i opowiadał historie o dzielnych syryjskich wojownikach w kapturach.
Miejsce pełne wspomnień w jednej chwili zmieniło się w pole bitwy.

Asasyn wszedł do ogrodu i przystanął na marmurowych schodkach, rozejrzał się dookoła a brama za nim natychmiast się zamknęła, było to do przewidzenia.
Delikatny wiatr musnął jego twarz, ciepły i subtelny podmuch z Masjafu.
Wszystko wyglądało w miarę normalnie i... Prosto.
Szum wody wypełniał jego uszy, przecinając okropną ciszę tego miejsca. Zmrużył oczy i powoli zaczął kroczyć w głąb ogrodu, dzierżąc miecz.
Nawet ptaki tego dnia nie hipnotyzowały swoim śpiewem.

-Zastanawiałem się kiedy przyjdziesz -odezwał się ponownie na co La'Ahad natychmiast się odwrócił. Dojrzał go na małym murku, siedział na nim jak gdyby nigdy nic, uśmiechając się szyderczo.

Al-Mualim uśmiechnął się krzywo, odsłaniając swoje krzywe zęby i popękane usta, zwykle schowane za białą kotarą jego długiej brody.
W lewej dłoni trzymał kulisty przedmiot, lśniący delikatnym złotym światłem. Jabłko.
Same jego dłonie były żylaste i chude, jego postura lekko pochylona a twarz pomarszczona i wychudzona. Zapadające się brązowe oczy Mistrza przenikliwe obserwowały każdy ruch asasyna, błyszcząc delikatnie w cieniu czarnego kaptura.

-Nie musiałem długo czekać -dokończył i zza jego pleców wyszedł Malik, lwkko położył swoją dłoń na ramieniu Al-Mualima.

-Jesteśmy tylko złudną prawdą, żyjemy by służyć Mistrzowi -wyrecytował monotonnym głosem.
Al-Mualim zamachnął się lekko dwoma palcami prawej dłoni i uśmiechnął się, ukazując czarne dziąsła.

Miejsce odciętego lewego ramienia Al-Sayfa wypełniło światło, złoty blask oślepił zarówno Altaïra jak i samego kartografa.
Co to jest do cholery, pomyślał i mrużąc oczy próbował dostrzec co się dzieje, po chwili łuna opadła a jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
Jego ukochany posiadał oba ramiona...
Jerozolimski Rafiq chwycił za miecz i ścisnął go w lewej ręce, uniósł lekko głowę.

-Nasze umysły zostały uwolnione. To Mistrz pokazał nam prawdę - kontynuował.

La'Ahad nie mógł tego znieść... Jego najdroższy w tym stanie łamał mu serce z każdą sekundą... Mógł zostawić go w Jerozolimie, nie brać go, wtedy byłby bezpieczny.
Do jego lekko złotych oczu zaczęły napływać łzy, co natychmiast zostało zauważone przez Starca.

-Widzę że dajesz się ponosić emocjom moje dziecko... Niepotrzebnie, nie będą ci potrzebne kiedy przekroczysz bramę piekieł - przewrócił oczami -Zabij go. -zaorderował.

Al-Sayf skinął głową i ruszył na swojego przeciwnika, chwilę zajęło ogarnięcie asasynowi, że właśnie został rzucony w walkę z Malikiem, czy tego chce czy nie.
Rozległ się szczęk stali, odbił się od murów zamku tworząc jedyny dźwięk w tej wielkiej cytadeli.

Altaïr spojrzał na rysownika, jego puste oczy z bliska wyglądały przerażająco. Nie zdradzały nic, zero emocji, jego umysł był uwięziony a ciało stało się zwykłą marionetką w rękach zdrajcy z Masjafu.
Przygryzł wargę.
Weź się w garść, pomyślał i pchnął przeciwnika do przodu.
Rafiq zatoczył się, ale szybko opanował sytuację i ponownie stanął do walki. Zmrużył oczy i rzucił się ponownie.
Ostrza odbijały się od siebie w równych odstępach czasu, szybkich i krótkich. Iskry sypały się jak szalone, lądując leniwie na ziemii aby potem zniknąć na zawsze.
Asasyn wymierzył solidnego kopniaka w stronę rysownika, ten zaś zrobił unik i z prędkością geparda obrócił się na jednej nodze i uderzył go z całej siły w twarz prawą nogą.
La'Ahad poczuł jak z nosa leci mu krew, powoli zalewając jego wargi narzucając swój metaliczny posmak w jego ustach.
Warknął i ruszył do ataku.
Jednym ruchem nadgarstka uruchomił swoje ukryte ostrze a to wysunęło się jak na zawołanie.
Machnął się ręką i klinga cichego mechanizmu drasnęła Malika w policzek, otwierając ranę.
Czerwona ciecz zaczęła spływać po jego licu, po tym samym który dzień przed wyprawą na Masjaf, Altaïr pokrywał pocałunkami.
Al-Sayf wykrzywił się w przerażającym uśmiechu.

-To... Bolało - mruknął. Lekko przechylił głowę na lewo a potem na prawo, obserwując asasyna który stał przerażony. Jego szeroki, krzywy uśmiech nie należał do najprzyjemniejszego widoku, Malik odsłonił swoje dziąsła a na szyi pojawiły mu się pulsujące żyły.
Ten widok, był jak z horroru.
Cofnął się o kilka kroków do tyłu, wchodząc do małej przyziemnej fontanny, czuł jak jego buty przemakają a on sam, sparaliżowany stanem w jakim znalazł się jego ukochany, wpatrywał się w niego.

To nie jest Malik, przeszło mu przez myśl, to nie może być on.
A jednak był. Stał przed nim. Jego palce wykrzywiły się a on sam pokazał umowny znak, przejechał palcem po szyi.
Syryjczyk rozejrzał się dookoła, nie było nigdzie Starca, tylko on i kartograf, odwrócił się i ujrzał jak ten stoi przed nim.
Chwycił go za szaty i cisnął z całej siły przez ogród, uderzył o kamienny filar i z jękiem skulił się z bólu.

-Co tu się odpierdala -wysapał do siebie. Powoli uniósł głowę.
Był cały obolały, w walce z Jerozolimskim Rafiqiem odniósł kilka ran, jego szaty przesiąkały krwią a on sam czuł jak wizja rozmazuje mu się sama z siebie. Jednak musiał walczyć, musiał ocalić Malika.
Wstał i chwycił miecz, Al-Sayf rzucił się na niego, szczerząc się przerażająco.

-Wybacz najdroższy -wyszeptał La'Ahad i kiedy jego przeciwnik znalazł się w bliskiej odległości, szybko zamachnął się mieczem i ze śmiercionośną prędkością, nabił oponenta na ostrze, przebijając go na wylot.

Oczy Malika rozszerzyły się ze zdziwienia a uśmiech ustąpił lekkiemu rozdziawieniu kontuzji.
Spojrzał w dół na klingę wbitą w jego ciało, przeniósł wzrok na Altaïra.
Wojownik wpatrywał się w niego ze łzami w oczach, jego złote patrzałki wypełnione były bólem. Ślozy zaczęły spływać powoli po jego ciemnych policzkach.

-Przepraszam...

Blades and Blood // Altmal [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz