VII

246 21 0
                                    

Mrok okrył Jerozolimę kiedy Altaïr sunął po dachach zwinnie niczym lis, jego serce waliło jak szalone a ciemne poliki skąpane były ciepłym, czerwonym rumieńcem.
Przeskoczył na kolejny dach i przeturlał się po nim i zauważył strażnika, ten na jego nieszczęście również go zauważył.
Wyprostował się i napiął łuk, celując grotem strzały w asasyna.

-Nie powinno cię tutaj być - warknął, na co skrytobójca tylko lekko się uśmiechnął. Naprężył mięśnie lewego ramienia i poczuł jak jego ukryte ostrze wysuwa się z karawaszy, wydając charakterystyczny dźwięk.

Strażnik zauważył błyszczący kawałek metalu i wystrzelił strzałę, La'Ahad uniknął jej i zniknął w omacku.

-Znajdę cię ty... -nie zdążył skończyć zdania, kiedy poczuł jak coś przebija jego plecy. Upuścił łuk i powoli osunął się na dach a szkarłatna ciecz zaczęła tworzyć coraz większa kałużę wokół martwego już mężczyzny.

Altaïr schował broń i spojrzał na strażnika, który przed chwilą mierzył do niego z łuku.
'Spoczywaj w pokoju' wyszeptał cichutko i zamknął mu powieki, jednym płynnym ruchem.
Zmarszczył się i ruszył dalej w szaleńczy bieg.
Nie wiedział dlaczego, ale sprawiło mu to małą radość, ulgę i pozwoliło na chwilę oderwać się myślami od Malika... Wszystkie jego myśli skupiały się dookoła jednorękiego, przystojnego bruneta, w jego oczach był niczym ideał, jedyne czego pragnął podczas tej krótkiej chwili to tego, jak Rafiq odwzajemnia jego pocałunek.

Asasyn dojrzał wysoką wieżę, punkt obserwacyjny, był już na niej i doskonale wiedział jak szybko i zwinnie się na nią wdrapać.
Niczym jaszczurka skoczył na białą ścianę i złapał się wystających cegieł a następnie zaczął wspinać się coraz wyżej i coraz szybciej.
Jego białe szaty skąpane były w srebrzystym blasku księżyca gdyby ktokolwiek z miasta go teraz zobaczył, pomyślałby że postradał zmysły, wspinając się tak wysoko, a inni że wstąpił w niego jakiś demon, bo to niemożliwe aby człowiek robił to z taką prędkością.

Dotarł na samą górę i spojrzał na miasto, okryte srebrnym płaszczem księżyca, zmieszane z mrokiem panującym dookoła.
Usadowił się wygodnie na drewnianej belce i plecami oparł o malutki murek u szczytu wieży, jedną nogę wystawił za krawędź aby leniwie zwisała, a drugą zgiął w kolanie.
Wziął głęboki wdech i zdjął kaptur, przeczesując swoje włosy.

-Ale ze mnie debil -mruknął do siebie i powoli przeniósł wzrok na uliczkę, gdzie znajdowało się Biuro Asasynów, dostrzec mógł lekką poświatę zza świetlika. Nie spał jeszcze.
Asasyn poprawił się na belce i skrzyżował ręce na piersi, oddychając powoli. 
Poczuł jak jego powieki robią się coraz cięższe, Altaïr próbował oprzeć się uczuciu senności, ale niestety nie udało mu się to, zasnął na drewnianej karpie.

Nad ranem ze spoczynku wybudziły go krople deszczu, spadające na jego poliki. Asasyn otworzył brązowe oczy i rozejrzał się dookoła, padał deszcz, było to rzadkie zjawisko w Jerozolimie. Nasunął kaptur na głowę i powoli wstał, uważając aby przez przypadek nie ześlizgnąć się z drewnianej bali.
"Jak dobrze poczuć coś innego, niż tylko zaduch i gorące promienie słońca, przyprawiające o zawrót głowy " pomyślał i mocno się przeciągnął, mrucząc cicho.
Spojrzał w dół i zlokalizował wóz z sianem, zamknął oczy i odbił się mocno od deski, wykonał obrót w powietrzu i poczuł jak wiatr uderza twarz skąpaną w cieniu kaptura, po chwili wylądował w wozie z mokrym sianem, który niezbyt przyjemnie pachniał jak pociągnęło się mocniej nosem.
Wygramolił się z kibitki i otrzepał białe szaty, które nasiąkły wodą i przyległy do jego ciała.
'Pierdolony deszczyk' syknął po cichu i ruszył w stronę Biura Asasynów.

Krople deszczu uderzały o kamienny bruk kiedy Altaïr sunął między uliczkami, rozchlapując kałuże i co jakiś czas niechcący wpadając na jakiegoś przechodnia, który obrzucił go przekleństwami i ruszył dalej w swoją stronę.
Wiedział, że nie jest mile widziany w Biurze po tym, co zrobił... Malik go za to zabije.

Po cichu zakradł się do biura i rozejrzał dookoła, było cicho i pusto. Odetchnął z ulgą. Woda ociekała po jego odzieniu a kaptur wręcz przykleił mu się do twarzy, jednym ruchem dłoni go zsunął.
'Cicho jak na cmentarzu' pomyślał i zauważył swoją torbę w rogu pokoju.
Rafiq prawdopodobnie wyszedł gdzieś na zadaszony targ po materiały z górnej półki.
Chwycił swoją skórzaną sakwojaż i zaczął przeszukiwać biurko Al-Sayfa.

-Mapa Limassol, mapa Limassol -powtarzał sam do siebie, przerzucając zwoje -Musi tu gdzieś być! -warknął i uderzył pięścią w blat.

-Tego szukasz? -odezwał się głos, na co La'Ahad natychmiast odwrócił wzrok i spojrzał na wysoką posturę mężczyzny w niebieskiej narzucie, bez lewego ramienia. Malik.

-Aktualnie to tak -odezwał się kiedy dojrzał zwój pergaminu, trzymany przez Rafiqa, na wstędze wiążącej mapę znajdował się czarny napis: "Limassol"
-Oddawaj mi to-wyciągnął rękę na co jednoręki uśmiechnął się szyderczo.

-Musisz ładnie poprosić, bo nie dostaniesz. Nie możesz się w końcu nauczyć? -warknął a jego ciemnobrązowe oczy zabłysły -Ale ty nigdy nie prosisz.

-Daruj sobie te gierki Al-Sayf i oddawaj mi ten zwój. Będzie lepiej dla mnie i dla ciebie jak opuszczę Jerozolimę - zrobił krok do przodu, na co Malik lekko uniósł brew.

-Ty jesteś głupi czy niedorozwinięty? Ja gram w gierki? Ja?! Najpierw spędzamy miło czas, potem szydzisz z Kadara, a na końcu całujesz i znikasz na całą noc a nad ranem, pojawiasz się, upadły anioł pański i warczysz abym oddawał ci mapę. I to ja gram w gierki?! -syknął. W oczach kartografa żarzył się ogień.
Asasyn zdążył to zauważyć, podszedł do niego i chwycił za zwój.

-Puszczaj

Jednoręki wbił w niego swój wzrok i poczuł jak Altaïr delikatnie muska opuszkami palców, jego własne. Przeszedł go delikatny dreszcz, ale w końcu odpuścił i oddał mu mapę. Obserwował jak ten pakuje ją do torby i zapina.
Niczego nie rozumiał, wszystko było pomieszane, całe zachowanie La'Ahada...

Malik ledwo stał na nogach, całą noc czuwał przy świetliku, oczekując aż asasyn wróci, miał lekko podkrążone oczy, nie wiedział co się dzieje. Jakie uczucia nim szarpią?
Chwycił wychodzącego towarzysza za ramię.

-Czekaj... Przepraszam, nie chciałem tak wybuchnąć ja..

Ten tylko wyrwał się z jego objęcia i spojrzał na niego, oczy zabłysły złotym blaskiem. Znowu to samo. Nie mógł się powstrzymać, nie chciał go zostawiać, a co jeśli nie wróci do Jerozolimy? Co jeśli dorwą go Templariusze? Niczego nie był teraz pewien, jedyne czego był to chęć zostania tutaj z Rafiqiem.
Delikatnie przesunął się do niego i musnął jego wargi, powoli, nie chciał go spłoszyć, zaczął go całować.
W międzyczasie wyjął z kieszeni srebrny naszyjnik z rubinem - symbolem miłości oraz kojarzony z krwią i życiem, zapiął go na szyi mężczyzny i odsunął się od niego.

-Jeżeli nie wrócę, to chce ci tylko powiedzieć... Że cię kocham, mój drogi Maliku.

Po tych słowach spojrzał na niego po raz ostatni i wyszedł przez świetlik.
Rafiq dotknął naszyjnika i poczuł jak rumieniec oblewa jego ciemne poliki.
Jego serce przyspieszyło, to był jedyny scenariusz, którego Al-Sayf się nie spodziewał.

Blades and Blood // Altmal [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz