XVI

214 14 0
                                    

Po przekroczeniu bramy, uderzył ich nagle powiew niepewności, wiedzieli że coś jest nie tak jednak teraz przybrało to o wiele mroczniejszy charakter.

-Rozdzielimy się, jeżeli cokolwiek ci się stanie, uciekaj -odezwał się La'Ahad i chwycił za łuk.

Malik przytaknął i ruszył w swoją część miasteczka.
Altaïr odprowadził go wzrokiem, modlił się w duchu aby przeżył.

Wziął głęboki oddech i wyciągnął strzałę z kołczanu i nałożył ją na cięciwę. Twarz asasyna skąpana była w cieniu kaptura a jego oczy rozbłysły delikatnym złotym blaskiem.
Ruszył naprzód, po cichu i powoli, nie chciał rzucać się w oczy. 
Miasteczko jakby wymarło, poprzedniego dnia hordy oszalałych strażników jak i mieszkańców, chcących zabić swoje dwa cele a teraz, było pusto i cicho.
Nad Masjafem zebrały się czarne chmury a wielkie zamczysko na szczycie góry, otulała aura tajemniczości.

Usłyszał za sobą kroki i lekkie dyszenie, natychmiast się odwrócił i dostrzegł jednego ze swoich braci zakonnych, chwycił za miecz i ruszył na asasyna.
La'Ahad strzelił jemu w nogę, co nie powaliło przeciwnika, przynajmniej nie teraz.
Dobrał swojego miecza i rozpoczęła się walka, ostrza przecinały ciężkie powietrze a iskry lały się jak szalone, rozcinając swoim blaskiem mroczny fluid.
Opętany wojownik wziął głęboki oddech i z całej siły napadł na Altaïra, ten zaś wiedział że reszta popaprańców zaraz się zjawi.
Karmazynowa plama pojawiła się na spodniach przeciwnika, przesiąkając przez materiał. Zmarszczył się i jednym ruchem nadgarstka, obrócił miecz i uderzył rękojeścią innego skrytobójcę, ten zaś upadł na ziemię nieprzytomny, wzbijając kłęby kurzu dookoła.

Syryjczyk wziął głęboki oddech, wiedział że drugi by walczył do ostatniej kropli krwi... Podczas potyczki w jego oczach można było dostrzec obłęd, ślepą wiarę... Biedak...
La'ahad popatrzył na przeciwnika, leżącego na glebie ze strzałą w udzie, to był jego współbrat, nie miał sumienia go zabić... Niczego złego nie zrobił, nie to co Abbas, jego to by zajebał z zimną krwią.

Odwrócił się i zaczął powoli posuwać się w stronę cytadeli, jego serce waliło jak szalone a krew buzowała w żyłach. Czuł jak wszystkie zmysły nagle uległy wyostrzeniu, oczy zabłysły majestatyczny blaskiem najprawdziwszego złota a czarne źrenice, rozszerzyły się.
W Masjafie panowała niebywała cisza, Al-Mualim z pewnością siedział teraz zamknięty w swojej wieży jak ostatni tchórzliwy szczur.
Żałosne...
Wielki Mistrz zakonu asasynów, boi się jednego skrytobójcy z blizną.
Delikatny wiatr uderzył w twarz nizaryta, mruknął do siebie.
'Nastrojowo, nie powiem co', pomyślał i wdrapał się na mały murek, przycupnął na nim i omiótł wzrokiem okolicę dookoła. Pusto. Nie było to normalne, było to podejrzane...
Altaïr ruszył przed siebie, wciąż uważnie nasłuchując czy aby zza jego pleców nie wyskoczy jakiś wróg.
Jego sielanka bezpieczeństwa nie trwała długo, kiedy tylko dotarł do zakrętu to drogę odcięli mu... Templariusze.

Chłopaki z czerwonymi krzyżami na białych szatach, otoczyli go dookoła. Było ich około ośmiu, za dużo jak na jego jednego, zdecydowanie za dużo... Jednak nie takie problemy udawało mu się rozwiązywać.
Czuł bijącą niechęć od nich, ich oczy zdradzały wszystko, lśniły pod stalowymi hełmami jakby były spragnione krwi tego... Szakala.
Chwycili za swoje miecze i wyciągnęli je z pochw, stalowe ostrza zabłysły zimnym światłem zwiastujący śmierć i cierpienie.
Asasyn poszedł w ich ślady i dobrał swoich dwóch mieczy, które czekały niecierpliwie aż nadejdą ci, których krwi będą mogły zasmakować.
Kącik ust La'Ahada lekko zadrżał, czuł jak rośnie w nim determinacja.
Wziął głęboki oddech.

Nagle rzucili się na niego jak na jakieś zwierze, cała ósemka. Jednak pamiętał z lekcji swojego "Mistrza",że ci słabi zawsze atakują w grupie, szybko jednak rozgryzł ich taktykę, atakują go dwójkami przy czym obstawiają możliwe drogi ucieczki i jego plecy.
Nizaryt zamachnął się i jego ostrza sunęły w powietrzu, poderżnął gardło pierwszej dwójce a klingi mieczy pokryły się ciemnoczerwonym płynem, który leniwie spływał po rapierzy.
Templariusze wydawali się zaskoczeni, że pokonał dwóch przeciwników na raz, lekko rozbiło to ich szyki dając swojemu wrogowi istne pole do popisu.
Asasyn kopnął jednego z nacierających przeciwników i nabił go na miecz, przebijając na wylot.
Czuł jak rośnie w nim ekscytacja, czy wyjdzie z tego cało? Czy może jednak pokona tych dziwaków w kolczugach?
Zawirował dookoła i przeciął szyję następnemu, jego krew rozbryzgła na ziemię, została ich połowa.
Uśmiechnął się lekko i kiedy rycerze spod znaku czerwonego krzyża zaczęli na niego nacierać, przeturlał się po ziemi i podciął ścięgna a następnie kiedy upadli, przebił im klatki piersiowe, najpierw jednemu a potem drugiemu.
Złote oczy błysnęły a jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, wyglądał jak obłąkany myśliwy, który właśnie zdobył całe stadko bezbronnych zwierzątek, jego zęby bardziej przypominały teraz kły.
Jeden z templariuszy ruszył na niego, zaś drugi wziął nogi zapas.
Altaïr chwycił biegnącego przeciwnika i rzucił nim o ścianę, wbił w niego swoje ostrze i energiczne posunął je do góry, rozpruwając przeciwnika.
Kiedy ten tylko upadł i dołączył do swoich wnętrzności na glebie, Syryjczyk ruszył w pogoń za tchórzliwym chłopaczkiem w czerwonym krzyżu.
Kiedy go dopadł, rzucił się na niego jak dzikie zwierze i przyszpilił do ziemi.
Zielone oczy rycerza z przerażeniem wpatrywały się w tą bestię nad nim.

-Poddaję się! Nie zabijaj mnie błagam- wypiszczał a pot zaczął obficie spływać pod jego hełmem.

-Dlaczego miałbym cię nie zabijać? -zapytał ironicznie asasyn i przyłożył ostrze do szyi przerażonego templariusza, ten rozpłakał się jeszcze mocniej na ten gest.

-Siedzi w zamku, ten stary wariat... Ma kulę, ona błyszczy

-Błyszczy? -nagabnął zaintrygowany skrytobójca.

-Tak tak, błyszczy złotym światłem... Wychodzi co jakiś czas i gada głupoty, o człowieku w białym kapturze, że przyjdzie i nas pozabija... Kazał nam ciebie zabić. W-Wykonywałem rozkazy Starca -zająkał się.

-Już nie będziesz musiał się go słuchać.

Oczy rycerza się rozszerzyły.

-Czekaj co masz zamiar zrobić? Nie, nie, nie, nie!

-Spoczywaj w pokoju -wymruczał zabójca i poderżnął mu gardło, krew trysnęła na jego białe szaty.

Asasyn wstał i spojrzał ponownie na wielkie zamczysko. A więc to tam siedzi skurwiel. Schował miecze do pochwy i energicznym krokiem ruszył w stronę cytadeli.
Serce biło niewyobrażalne szybko a sam Altaïr czuł podniecenie na fakt tego, że sam będzie mógł zabić największego zdrajcę Masjafu.

Droga do bazy asasynów nie była już obstawiona żadnym patrolem templariuszy, uszło mu to wszystko na sucho. Wiedział, że Al-Mualim się do spodziewa, to dlatego wysłał grupkę ośmiu wrogów aby ci, zrobili z nim porządek... Jednak coś niw wyszło.
Kiedy przekroczył bramy zamku, jego niepewność zaczęła powoli zastępować wcześniej zgromadzoną euforię i ekscytację.
Dziedziniec owiany był mrokiem a sama atmosfera nie była zbyt przyjazna, nie przestraszyło to jednak Syryjczyka i twardym krokiem ruszył przed siebie.

Przed sobą miał wielkie schody a dookoła - chaos. Porozwalane półki z książkami, same księgi walały się na lewo i prawo a kartki nieznacznie pokrywały kamienną posadzkę zamku.
Chwycił za rękojeść swojego miecza, kiedy wchodził po marmurowych schodach na galerę dookoła. Z każdym kolejnym krokiem, był coraz bliżej a ekscytacja zaczęła znowu wlewać się w niego litrami, spuszczona bez żadnych hamulców.

W wielkim oknie, stała postać. Była ona lekko skąpana w szarości wpadającej przez okno. Asasyn chciał już zaatakować bez żadnych skrupułów, jednak dostrzegł coś innego... Brak lewej ręki.

Stał naprzeciwko Malika, który w prawej dłoni dzierżył miecz, lekko się odwrócił kiedy usłyszał kroki.
Altaïr spojrzał na niego, w jego oczy... W nich znajdował się ten sam obłęd, co u asasyna, który zaatakował go pierwszy.

Blades and Blood // Altmal [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz