VIII

250 16 4
                                    

Altaïr dotarł do portu w Tel-Awiw, stamtąd następnego dnia miał się udać statkiem na Cypr, miał więc trochę czasu aby po rozmyślać i poszwędać się po mieście, bez większego celu, może i nawet dowiedzieć się tego i owego.

Niebo było zakryte stalowymi chmurami, tylko nieliczne promyki słońca zdołały przedrzeć się przez mosiężną zaporę tumanów, zawieszonych na niebie, rzucając ciemną poświatę na miasto.
Cała atmosfera nie do końca sprzyjała wesołemu nastrojowi, mieszkańcy wydawali się lekko przybici. Pora deszczowa w tych rejonach należy do rzadkości, więc nie każdy był na nią przygotowany i nie każdy, miał ochotę wychodzić z domu kiedy w powietrzu czuć było nadchodzącą ulewę. Niektórzy pośpiesznie ściągali ubrania ze sznurów, w obawie przed ich zamoknięciem. Asasyn mruknął pod nosem i nasunął kaptur na twarz, zakrywając ją w cieniu.

Włóczył się po uliczkach miasta, bez żadnego większego celu, jego serce dalej waliło jak szalone, nie chodziło już o samą wyprawę do Limassol, gdzie czeka na niego cała horda templariuszy by uciąć mu głowę, martwił się o Malika.
Nie wiedział jak on przyjął jego wyznanie, czy go nie skreślił, szczerze mówiąc to bał się tam wracać, jednak musiał aby poinformować Rafiqa o wykonanym zadaniu.

'Durne uczucia ' prychnął pod nosem i kopnął mały kamień w stronę krawędzi chodnika portu, kamyczek zatoczył się i z malutkim pluskiem wpadł do wody, lądując na same dno.
Wiedział jedno, musiał się napić, chciał się rozluźnić przed długą podróżą i przyszłą walką z templariuszami.

Rozglądał się dookoła, szukając jakiejś karczmy w której będzie mógł się schronić przed nadchodzących deszczem. Uliczki były szerokie i wyłożone brukiem, na którym powoli zaczęły odbijać się krople spadającego deszczu.
Po krótkim czasie wreszcie znalazł upragnioną arendę.

Wszedł do środka przez drewniane drzwi, natychmiast uderzyło go przyjemne ciepło i zapach drewna, mieszany z winem oraz piwem. Zsunął kaptur z głowy i poprawił włosy, jego przybycie natychmiast zyskało zainteresowanie gości knajpy, którzy obrzucili go wzrokiem albo zaczęli cicho szeptać między sobą.
Altaïr zamknął drzwi i podszedł do drewnianego baru, gdzie gospodarz czyścił mosiężne kielichy do wina, nucąc piosenkę.
Wystrój był całkiem przyjemny, ciemno drewniane krzesła oraz stoły z czerwonymi obrusami, kamienna podłoga, typowa dla takich miejsc w tych rejonach. Na scianach wisiały pokaźne, ręcznie wyszywane obrazy, wykonane z doskonałą precyzją.
Nad stołami umieszczone były miedziane lampy ze świecami.
Przytulnie, pomyślał kiedy siadał na krześle przy drewnianym barze, gospodarz łypnął na niego okiem i odstawił kielich.

-Witaj przyjacielu, co podać? -zapytał i uśmiechnął się szeroko, odsłaniając rządek krzywych zębów.

-Kufel piwa. Mocnego. I jedną butelkę wina wytrawnego na drogę -odezwał się asasyn i rzucił czarną sakiewkę ze srebrnymi monetami na blat, widząc to właściciel zamyślił się przez chwilę, skąd ma tyle pieniędzy?
Postawił kufel na drewnianej powierzchni.

-A jeśli mogę spytać mój drogi przyjacielu, gdzie podróżujesz?

-Na Cypr -odrzekł i w tym momencie pulchna twarz mężczyzny, zrobiła się blada jak ściana. Altaïr wziął łyk ze szklanego, potężnego kufla i uniósł lewą brew.

'Na Cypr' powtórzył i wtedy asasyn odstawił szklanicę.
Jego odpowiedź nie umknęła grupce mężczyzn, siedzących w kącie którzy uważnie przyglądali się mu od samego jego wejścia.
Nagle poczuł na swoim ramieniu potężną dłoń.

-Na Cypr powiadasz? -usłyszał za sobą i odwrócił się, ujrzał potężnego mężczyznę z czarną brodą, łysą głową i przenikliwy zielonych oczach, za nim stało jeszcze trzech takich z brodami i krótkimi włosami, którzy z pogardą wpatrywali się w Altaïra.

-Odpuść sobie, widzę że masz całkiem spory majątek w tych swoich sakieweczkach. Byłaby wielka szkoda, gdyby ktoś ci je zabrał, chłystku-kontynuwał i chwycił za jedną sakiewkę.

Altaïr zerwał się z drewnianego stołka i odrzucił od siebie mężczyznę, przy jego pasie mógł dostrzec szablę, sakwę oraz małą mapę wystająca z kieszeni, sam mężczyzna posiadał mocny śródziemnomorski akcent. Piraci. To byli piraci.
Nie byli zbytnio zadowoleni z faktu, że La'Ahad zareagował tak gwałtownie, natychmiast dobyli swoich szabli i rzucili się na niego.
Gospodarz pokwitował to krótkim: "Ojej" i schował się pod blatem.

Asasyn dobył swojego miecza a jego oczy zalśniły czystym złotym blaskiem, wziął na szybko jeszcze jeden potężny łyk piwa i rozbił kufel na łysej głowie przeciwnika, przeskoczył nad stołem i wylądował na kolejnym. Ludzie natychmiast zerwali się do ucieczki.
Łysol wytarł krew z głowy i spojrzał na La'Ahada.

-Zabiję cię za to -warknął i ruszył na niego.

Skrytobójca zauważył jak bardzo pewny siebie jest jego przeciwnik, rzucił w niego stołkiem i odbił się od ściany, lądując na nim i wbijając swój miecz w jego klatkę piersiową.

-I kto tu kogo zabija? -warknął i wyciągnął ostrze, otrzepał je z krwi i ruszył na pozostałą trójkę.

Dwójka z nich zacięcie walczyła, iskry z ich przecinających powietrze ostrzy, sypały się jak szalone, asasyn tanecznym krokiem unikał dźgnięć swoich oponentów, wprowadzając ich w furię, że nie mogą trafić takiego chudzielca w sukience, jak go nazwali.
Zamachnął się mieczem i jednym precyzyjnym ruchem przeciął tętnicę szyjną jednemu a potem drugiemu, oboje padli na ziemię a ich ciała zaczęła ozdabiać szkarłatna kałuża krwi.
Rozejrzał się po pomieszczeniu i w kącie dojrzał czwartego z nich, siedział przerażony i wpatrzony w La'Ahada.
Ten schował swój miecz do pochwy i ruszył w jego stronę, co natychmiast zaowocowało błaganiem o litość.
Nachylił się nad czwartym piratem.

-Jak cię zwą? -zapytał i spojrzał na niego, w jego wypełnione histerią błękitne oczy.

-Bombello... Bitwuś -wydobył z siebie.

Altaïr przytaknął.

-A więc, Bombello, przekaż swojemu kapitanowi aby trzymał swoje psy na smyczy i w kagańcu, albo zrobie z nimi porządek -syknął. -Idź już.

Po tych słowach niebieskooki wystrzelił z karczmy jak szalony, ciesząc się z darowanego mu życia, gnał przez ulice miasta, kierując się do portu.

Asasyn podszedł do baru i wygrzebał  kilka złotych monet, rzucił je na blat i wyszedł, zamykając za sobą drzwi i zostawiając istny chaos w gospodzie.

-Bitwuś -parsknął a następnie zaśmiał się, idąc kamiennym chodnikiem i zlewając się z panującym dookoła mrokiem. Nasunął kaptur na głowę, zakrywając swoją twarz.

W jego umyśle wciąż figurowała jedna osoba, która za nic w świecie nie chciała wyjść, choćby na chwile:

Rafiq Malik Al-Sayf

Blades and Blood // Altmal [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz