Był ciepły ,letni wieczór. Właśnie wentylowałem pachy w metrze. Nagle przejeżdżałem obok jakiegos pastwiska. I wtem ujrzałem ją, piękną, cudowną owce w swetrze. Uznałem ona musi być moja. Pomyślałem sobie "Władek ona musi być twoja" to jest owca którą chcesz codziennie ruchać w odnyrnife. Więc ciągnę za wajhe alarmowego hamulca, zatrzymuje metro na środku jakiejś puszczy i wybijam drzwi awaryjnym młoteczkiem i przy okazji wale sobie nim w łeb (do teraz boli w chuj i mam siniaka na łysinie plackowatej). Biegnę do pastwiska i skacze przez płot, ale Bóg nie miał opatrzności i mnie wykastrowal (foto ponizej). Krzyknąłem z bólu tak że chyba mnie tam w niebie usłyszeli. Patrzę gdzie moje klejnoty panskie. Aaaa na płocie dyndają. Swietnie. Super. Bosko. Co ja teraz będę ministrantom wkładał w odbytnice????!!!!! Ale biegnę i wpadam rów......... owcy moich marzeń. I nagle się budzę i dotykam się po jajach, patrzę a tam wzwód XDD
CZYTASZ
Życie biskupa od jego strony biernej czasownika
Humorsutanna, ministranci, wino mszalne, przelotne romanse, ciało Chrystusa i amen