Rozdział 7

3K 82 36
                                    

Uderzył w ścianę bardzo blisko mojej twarzy. Skuliłam się ze strachu. Po moich policzkach Zaczęły lecieć łzy. Delikatnie nadal przestraszona uchyliłam powieki gdy od dłuższego czasu nic nie było słychać ani nic się nie działo... Zobaczyłam już nie wściekłego ale zatroskanego Brandona.

- Wan...-  jego ręka zaczęła zmierzyć w moją stronę na to skuliłam się jeszcze mocniej pragnąc tylko tego aby nie potraktował mnie tak jak tej ściany w której na pewno zostało wgniecenie. - kochanie...- cofną rękę przerażony i smutny. Boję się go a jednocześnie pragnę aby na jego twarzy w tym momencie pojawił się uśmiech. Głupi ten tok rozumowania mate.
- Przepraszam...- wyszedł A ja osunęłam się niżej po ścianie znosząc płaczem. W takich momentach właśnie potrzebuje mamy lub taty lub Amandy lub kogokolwiek kto mógł by że mną porozmawiać. Tak bardzo boję się tego co się stanie jeśli jeszcze raz się mu sprzeciwie. Nawet nieświadomie.  Boję się, Jest mi przykro, czuję się samotna a to wszystko przez mojego mate, którego swoją drogą i tak mam ochotę przytulić. Nie wiem co mam robić. W ostatnich czasach coraz częściej zdarza mi się że nic nie wiem. Strasznie nie lubię tego stanu. 


Postanowiłam posłuchać tym razem głosu serca i po prostu wyjść do niego. Tak bardzo chciałam aby mnie przytulił...

- Brandon...- powiedziałam cicho nadal nie wstając. Zdecydowanie za szybko mu Wybaczam i zdecydowanie za szybko się do niego przywiązuje.

Mój mate zjawił się jak na zawołanie. Jakby tylko czekał abym by wymówiła jego imię. Jakby tylko czekał pod drzwiami łazienki na to aż wyjdę.

Nie przejmując już strachem po prostu wyciągnęłam ręce w jego stronę. Brandon natychmiast pochwycił mnie w swoje ramiona podnosząc do góry i chowając mnie przed całym światem w swoich ramionach. Zaczęłam płakać w jego koszulkę gdy ten przemieścił się ze mną na rękach do naszej sypialni. Położył się ze mną na łóżku i zaczął gładzić mnie uspokajająco po głowie.  Nie myśląc nad tym czy dobrze czy źle postąpiłam wychodząc do niego tak szybko po prostu odpuściłam i zmęczona natłokiem emocji  zasnęłam...

...

Rano zostałam obudzona śniadaniem do łóżka i lekkim pocałunkiem w usta od mojego mate. Oczywiście że będę pamiętała o tym jak się zachował Ale wiem też że był on najzwyczajniej w świecie zazdrosny. Zazdrość jest okropna sama Coś o tym wiem i myślę że zachowała bym się równie głupio Gdybym to ja usłyszało o jakiś jego dziewczynie...


 Cały dzień spędziłam na rozpakowywaniu się i zaaklimatyzowaniu odrobinkę. Poznałam kilka osób w tym trójkę młodszego rodzeństwa mojego przeznaczonego. 3 letnią Evi 5 letniego Noah oraz 10 letniego Thomasa .                                                                                                                                       Brandon musiał załatwić kilka spraw z jego ojcem a ja nie chciałam się nudzić sama w pokoju więc wbrew jego zakazom wyszłam.

Gdy zegar wybił godzinę 15 postanowiłam zrobić coś do jedzenia. Szybko znalazłam kuchnię i zaczęłam szykować spaghetti. Makaron się już gotował gdy ja zajęłam się sosem. Wszystko było gotowe więc zaczęłam nakładać porcje na talerzu tak aby i mój mate i jego rodzina najedli się. W tym właśnie momencie jakby na zawołanie do kuchni weszła mama Brandona.

- Dobrze że panią widzę. Zaraz podam obiad tylko brakuje jeszcze dzieci , Alfy I Brandona.

- Jeśli myślisz że wkupisz się w moje łaski obiadem to jesteś w wielkim błędzie.

- Ja nie...

- Posłuchaj mnie dziecko. Nie nadajesz się Na Lunę. Jesteś na to za młoda i za mało doświadczona. Odpuść sobie Brandona  zanim zmarnujesz mu życie.- Auć?                                    

Teraz i na Zawsze✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz