Let start again.

7.2K 255 10
                                    


~Lauren~

-NIE!- wybiegłam z domu, zatrzaskując mocno drzwi wejściowe. Z domu wciąż dochodziły odgłosy kłótni. Rozejrzałam się wokół. Na dworze panowały egipskie ciemności i zaczęło robić się chłodno. Dochodziła godzina 20.00 więc na uliczkach osiedla było prawie pusto. Mając dość słuchania okrzyków dochodzdochodzacychących z domu przeszłam przez furtkę odgradzajacą posesję mojego "domu" (czytaj dom wariatów ) od ulicy. Zrobiłam głęboki wdech i wypuściłam trzymane przez chwilę powietrze. Wciąż zdenerwowana po sparciu z rodzicami. Nie wiedziałam gdzie idę, ani gdzie w ogóle mogłabym pójść. Co prawda Mike mój przyjaciel nie mieszka zbyt daleko, ale moi starzy wiedzieliby gdzie mnie szukać. Nathan mój chłopak- nie tam nie pójdę to drugi koniec miasta, Morgan mieszka sama, ale ostatnio coś się zdarzyło i nawet nie odpisuje na sms-y. Okay nie oszukujmy się. Nie jestem grzeczna dziewczynką, córeczką tatusia. Moi rodzice nie tolerują mnie ani moich znajomych. Mam dość tego miejsca i tych wszystkich ludzi, którzy patrzą na mnie z odrazą, wyższością i pogardą. Jestem jaka jestem i mało mnie obchodzi czy myślicie o mnie, że jestem jakimś rozpieszczonym bachorem, którego zachcianki są spełniane od razu, bo rodzice mnie kochają, gdy prawda jest taka: uważają ze jestem jakimś potrzebnym dodatkiem do przekonania społeczeństwa o tym jak dobrą i kochającą rodzina jesteśmy. Stojąc tak w bezruchu przez dłuższy czas, zrobiło mi się zimno. Otuliłam się szczelnie jeans'ową kurtkeczką, którą nosiłam dla ozdoby. Obróciłam się w lewo i poszłam w wzdłuż chodnika. Nie doszłam nawet do końca naszego ogrodzenia gdy ze swojego domu na ganek wyszła wredna pani Crafild ze swoje obrzydliwie spasionym korwm. Bleeeee. Wyobraźcie sobie wredna wścibska baba wszędzie wpiepszy ten swój plotkarski kinol. ... Normalnie chwili spokoju od niej nie ma....

- Dobry wieczor!-krzyknęła- A co to znowu jakaś awantura w domu??? Pewnie znowu chcą panienkę ze szkoły wyrzucić- powiedziała z rozbawieniem w głosie- Jaki to dajesz przykład swojemu młodszym bratu?- ta baba wkurzasz mnie bardziej niż idioci z mojej szkoły.

- A jak tam pani mąż? -odkrzyczałam- Nadal nie wrócił od kiedy poszedł ze swoim przyjacielem na browara trzy lata temu????- Hah. Tak to jej słaby punkt,... Jej mąż wyszedł i nie wrócił. - A może od zbyt długiego pobytu wśród tego pchlarza pani poprostu do staje fioła? ??- podniosłam ręce na poziom głowy i zaczęłam poruszać nimi ruchem którym nitkuje się zęby. Przy każdym ruchu dłoni gwizdałam. Na twarz nieznośnej sąsiadki zaczął się okradać kolor purpury. Fuknela na mnie ze złością i mocno głaszcząc zwierzę wróciła do swojego domu.

Uśmiechnęłam się złośliwie pod nosem i ruszyłam przed siebie zagłębiając się w otchłań ciemności. Szłam tak dłuższy czas. Minęłam dom państwa Tommson. Byli "przyjaciółmi" moich rodziców. Zresztą ich też nienawidziałam. Jak tylko przychodzą na kolację od razu padają komentarze: "-Kochaniutka ty powinnaś o siebie naprawdę zacząć dbać, a nie nosisz jakieś ubrania obdartusów z pod mostu czy jakiś gangsterów." Nawet nie zwróciłam uwagi kiedy ulice zaczęły jasinieć od świateł latarni. Nagle usłyszałam czyjś krzyk:

- Lauren!!!- na dzwięk swojego imienia odwróciłam się i zobaczyłam mojego ojca idącego moją stronę. Nie nie ma nawet takiej opcji, żebym dzisiaj wróciła do tego domu wariatów. Odwróciłam się z powrotem i zaczęłam biec. Nawoływania zaczęły cichnąć, a ja dalej wybiegłam przed siebie. Mijając ostatnią latarnię rozejrzałam się wokół. Byłam sama,a przede mną wejście do lasu. Już chciałam się zatrzymać całkowicie by złapać oddech i dać odpocząć mięśniom po wyczerpującym sprincie gdy do moich uszu doszedł warkot i szczekanie psa. Odwróciłam się. Przede mną stało pięć psów. Zostałam odcięta od drogi powrotnej do domu i jakiej cokolwiek cywilizacji(słabiutko co?XD). Jeden z psów zaczął się do mnie zbliżać kłapiąc pyskiem. Szybka decyzja Las albo Psy. Popatrzyłam ostatni raz na wściekłe zwierzęta i rzuciłam się do wtórnego biegu. Dzięki adrenalinie, która zaczęła krążyć w moich żyłach ból mięśni był znośny. Wbiegłam do lasu. Psy zaczęły biec za mną. Przebiegłam tak parę metrów. Drzew było coraz więcej." Cholera po co ja wbiegłam do tego lasu!? No dobra nie bardzo mi się podobała koncepcja zostania karmą dla tych psów, ale po co ja tu wlazlam! ? Przecież ja nie znam tego lasu!" Odrzucilam od siebie te myśli i skusiłam się na biegu. Jest CUDOWNIE, NO po prostu CUDOWNIE, wbiegam coraz głębiej w nieznany mi las, dookoła żadnej żywej duszy, żadnych lamp czy jakiegokolwiek zródła światła, a księżyc jak na złość schował się za chmurami. Nagle mnie oświeciło, przecież tu jest pełno drzew!!!! Mogę się na jedno wspiąć i przeczekać te okropne "oblężenie" . Zaczęłam się rozglądać za dobrym drzewem na, które można by było się wspiąć.

Mój wzrok zatrzymał się na potężnym dębie . Podbieglam do niego i zaczęłam się wdrapywać. Gdy znajdowała się metr nad ziemią podemną już były walczące psy. Nie zatrzymałam się szłam wyżej i wyżej. Chciałam być bezpieczna. Usiadłam na gałęzi w miejscu gdzie się rozgałęziała. Moje plecy przylegały do kory. Adrenalina spowodowana zagrożeniem zaczynała mnie opuszczać. Po długim biegu z trudem łapałam oddech. Przed moimi oczami zaczepy się pojawiać mroczki a po ustach rozchodził się metaliczny smak krwi. Moje ciało stało się otępiałe. Nie słyszałam już żadnych skowytów czy warczenia psów. Nie. Słyszałam tylko walące z całej siły serce. Z mojego "transu" wyrwał mnie dźwięk łamanej gałęzi. Podskoczyłam modląc się o to by moja dupa nie była za ciężką dla tej gałęzi. Spojrzałam w dół. Znajdowalam się trzy albo cztery metry nad ziemią..... Zajebiście. Psu gdzieś zniknęły więc połowa strachu, że zostanę pogryziona już mnie opuściła. Wstałam i że szlak z drzewa. Rozejrzałam się. Jestem w samym środku jakiegoś ciemnego lasu. Cudownie. Znowu usłyszałam trzask złamanej gałązki. Od razu odwróciłam głowę w kierunku wydanego dźwięku. Zmrurzyłam oczy by cokolwiek dostrzec w mroku. Moje wysiłki poszły na marne. Znowu zaczęłam biec starając się wrócić tą samą drogą. Wszystko mnie boli, ale ja się łatwo nie poddaje. Usłyszałam czyjś śmiech.Zdezorientowana stanęłam jak z kamienia.

- Jest tu ktoś? - krzyknęłam na całe gardło. Znowu słyszałam jedynie obrzydliwy śmiech. Po moim ciele przeszedł dreszcz. -Pokaż się! Nie bądź tchórzem!- ponownie krzyknęłam. W odpowiedzi na moje oczekiwania znów odpowiedział jedynie ten obrzydliwy śmiech. Rozejrzalam się jeszcze raz i biegiem zaczęłam pokonywać kolejne metry. Czułam, że ktoś mnie obserwuje. Przyspieszyłam biegu. W oddali widziałam blade światełko. " nie ja nie umieram" Błagam, naprawdę błagam żeby tam ktoś był!!!!! Wbiegłam przez bramę osiedla i usłyszałam jak ktoś klnie. Zatrzymałam się jakieś pięć metrów dalej. Wiedziałam że po tak wyczerpującym biegu z trudem utrzymam świadomość. Kolana się pode mną ugiely i osunęłam się na ziemię. Ostatnie co pamiętam to biegnący w moją stronę ochroniarze, którzy mnie okrążyli i podnieśli.

*I jak się podoba? Wiem na razie bardzo mało szczegółów itp itd, ale mam mało czasu i wgl. Przepraszam za bledy, ale pisze na komórce więc trochę niewygodnie. No ale cóż. Mówi się trudno.

PorwanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz