2.

91 14 16
                                    

Ben's POV:

Siedziałem nieruchomo w tej samej pozycji już chyba z dwie godziny. Całe moje ciało zdawało się spikować przeciwko mnie i jak na złość czułem jak wszystkie kończyny drętwieją i odmawiają mi posłuszeństwa. Próbowałem wyprostować obolałe nogi, ale przez nieuwagę uderzyłem w siedzenie przede mną. Niemal od razu poczułem na sobie nienawistne spojrzenie jakiegoś gostka, który je zajmował. No co? Przecież nie zrobiłem tego specjalnie. Dość często robię ludziom na złość, lub nawet podświadomie postępuje zupełnie odwrotnie niż moje najbliższe otoczenie ode mnie wymaga, ale nie tym razem. Przysięgam.

- Sorry.- zdołałem jedynie wymruczeć. Mój tymczasowy rozmówca burknął coś pod nosem w odpowiedzi, jednak na tyle niewyraźnie, że nic nie zrozumiałem. Zamiast tracić czas na pojęcie  tego nic nie znaczącego dla mnie komunikatu spróbowałem znaleźć wygodną pozycję na twardym siedzeniu. Niestety chyba nie było to możliwe. Wszyscy byliśmy ściśnięci dosłownie jak w sardynce. Do czego to doszło, bym musiał utożsamiać się z rybą tkwiącą w puszcze?

Niestety, ta wizja powinna stać się dla mnie codziennością, jednak mój mózg najwyraźniej nie miał najmniejszej ochoty zadać sobie tyle trudu, by ją gdzieś zakodować. Cóż się dziwić? To nie było nic przyjemnego.  Odkąd Rebelia weszła w posiadanie dawnych planów Imperium, które zawierały również elementy pozwalające rozwinąć infrastrukturę transportową, a w życie weszły najnowsze modele maszyn, które wyglądem przypominały przyziemne pociągi, na umownych stacjach kolejowych panował wieczny tłok i zamieszanie pomieszane z chaosem. Niebezpieczna mieszanka dla tak nieogarniętego człowieka jak ja. 

Mimo to nie można powiedzieć, że to całe przedsięwzięcie niosło ze sobą same minusy, których teraz boleśnie doświadczałem. Maszyny były szybkie, a co najważniejsze ich zasięg był ogromny. Zaliczały się do kategorii międzygalaktycznych, a więc można było się nimi dostać dosłownie wszędzie. Do tego były praktyczniejsze i będące w stanie pomieścić w sobie większą ilość pasażerów, a dodatkowo przepustki były znacznie tańsze niż te na zwykłe statki- cóż, zbiorowy transport to niewątpliwie korzystne rozwiązanie dla obu stron. Z resztą, nie każdego mieszkańca galaktyki stać na taki środek transportu jakim jest własny statek międzygalaktyczny. Wręcz przeciwnie. W dzisiejszych czasach można to nazwać pewnego rodzaju luksusem. 

Moja rodzina zalicza się do grona tych szczęściarzy. W końcu posiadamy nijakiego Sokoła Millenium, maszynę, która z jakiegoś powodu przeszła do historii i mimo swojego długoletniego stażu i statusu materialności nie zaprzestała zadziwiać nikogo z zewnątrz. Pieprzony bohater.  A jego prawowity właściciel- Han Solo ilekroć o nim nie opowiadał, nie mógł przestać się puszyć jak paw, co było dla mnie...no, idiotyczne. Wybacz, ojcze. 

Ja mimo wszystko nie czuję się bynajmniej jako Pan na włościach, będąc najbardziej prawdopodobnym i jedynym jego spadkobiercą. Szczerze mówiąc dla mnie to jedynie kupa złomu i nic więcej.  Sterta zardzewiałego metalu, która samym swoim istnieniem potrafiła do reszty obrzydzić mi moją egzystencję. Ja wiem, że brzmi to idiotycznie, ale taka jest prawda. Jestem zazdrosny o maszynę? Cóż, najwidoczniej.

Ale mam powód. W końcu ta maszyna stała się namacalnym symbolem pychy i zuchwalstwa mojego ojca. Jego chore ambicje bycia najlepszym przemytnikiem w galaktyce sprawiły, że nie widział świata poza pracą i grzebaniem bez końca we wspomnianym wcześniej Sokole. W domu bywał bardzo rzadko. Właściwie to traktował nasze lokum bardziej jako hotel, niżeli miejsce w którym mieszka i żyje się z rodziną. 

  Za to moja matka całkowicie zatraciła się w pracy jako senator Nowej Republiki. Wychodziła o świcie, a wracała jak już dawno spałem. Oboje tłumaczyli się tym, że przecież muszą zarabiać. Ale szczerze mówiąc często chciałbym oddać to wszystko co gwarantowała mi ta ciągła harówka moich rodziców, tylko po to, by spędzić z nimi chociażby jeden zasrany dzień. Od rana do wieczora, wszyscy razem. Tak jak było kiedyś. Lecz wszystko się zmieniło, od kiedy poszedłem do szkoły. Wtedy rodzice wpadli w ten beznadziejny wir pracy, z którego nie mogłem ich wyciągnąć, nie ważne, jak bardzo bym chciał. Większość dni spędzałem z tymi dwoma droidami, które miały służyć czemuś na kształt niańki. A2 i C3PO. To chyba najbardziej idiotyczny pomysł na jaki można było wpaść. Jak ja miałem wyrosnąć na porządnego człowieka będąc skazany na tą parę  od najmłodszych lat? O ile A2 wykazywał jeszcze jakiekolwiek oznaki inteligencji i w gruncie rzeczy z czasem nawet uznałem, że przyjemnie jest spędzać z nim czas to nieporadność C3PO w niektórych sytuacjach mnie dosłownie przerażała i osłabiała jednocześnie. Ten droid był niezrównoważony. Panikował przy każdej możliwej okazji, ciągle narzekał i zrzędził, jednocześnie uważając, że jest najmądrzejszy ze wszystkich. Wspominałem już o tym, że jestem nieogarnięty? Cóż, chyba się zdarzyło. Na szczęście mój poziom roztrzepania nie mógł równać się z tym który reprezentował droid protokolarny. Jedynym plusem był fakt, że znał chyba wszystkie języki istniejące w galaktyce, a więc sporo się od niego nauczyłem. Mimo wszystko uważam, że powierzanie dziecka komuś takiemu jak on, to czyn wysoko nieodpowiedzialny. No ale cóż, było minęło. Jestem jaki jestem. Radzę sobie....sam. Bo nie mam wyjścia. 

I've Failed You  / The Origin Of Kylo Ren /  [+reylo] /ZAWIESZONE/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz