Rozdział 2-1

3.4K 70 34
                                    


Po wyjściu tego zimnego dupka podbiegł do mojej kryjówki chłopak z dziewczyną.

-Niech panienka się nie smuci.-zaczęła miło dziewczyna

-Tak. Nasz szef dziś dużo wypił i...-potwierdził chłopak

-Mają rację, jestem smutnym okruchem. Zakałą rodziny.- z każdym zdaniem wypowiedzianym przez mnie czułam powiększający się błysk w oku.- Myślę że są usatysfakcjonowani tym. - wstałam szybko na równe nogi przewracając stolik i się zaśmiałam szyderczo. A dwoje służących patrzyło na mnie jak na wariatkę. Dużo się nie mylili bo po chwili praktycznie, tańczyłam ze szczęścia.- Haha! Nie muszę się zastanawiać jak go rozkochać ani nawet poznać! Mistrzu, opuszczę to pechowe miejsce. Będę wolna.

- Ona chyba szaleję. Zawołam Vidię.

-Poczekaj na mnie idę z tobą!

Oboje uciekli.A ja dalej cieszyłam się jak głupia. Dopóki mogę opuścić to miejsce będę szczęśliwa.

Po przebraniu w wygodniejsze ubrania przyszła po mnie kobieta z limuzyny. Ma na imię Vidia. Szłyśmy przez wielki ogród. To wygląda jakby sobie kupił dobrze wyposażoną wioskę i o nią zadbał.Była piękna. Zachwycałam się tutejszą roślinnością, ale i tak piękniej było na wsi u mistrza. Vidia powiedziała, że to miejsce jest podzielone na sektory oddzielane murem z "wrotami". Sektor dla służby, prywatny, oficjalny i dodatkowy. W tym ostatnim zamieszkam ja.Pałac był już coraz dalej.Kobieta zdjęła kłódkę ze starych, wielkich drzwi, a przed moimi oczami pokazał się zniszczony dom. Wyglądał trochę jak stara, mała willa.  Miał taras i drzewa w koło.

-Co to jest?Twój szef nie mógłby być bardziej skąpy. Czemu specjalnie kazał mi tu zamieszkać. Vidia? Mogłabyś powiedzieć szefowi, żeby przydzielił mi trochę lepsze mieszka...- spytałam się mojego przewodnika,którego już tu nie było.

-Głupi Tom Watson. Może powinnam go nazwać Cham Watson? żeby tak zostawić mnie, samą sobie...- No i wybuchłam.- Zimny dupek. Nie myśl, że mnie to powstrzyma. Ja, Katherin Evans dorastałam na wsi tak dzikiej jak zwierzę, posiadam zdolność przetrwania w różnych warunkach. Zobaczysz że to miejsce niedługo będzie lśniło.


 Rozejrzałam się dokładnie. Wyglądał jak zwykła zaniedbana willa jednorodzinna z parterem. Podwinęłam rękawy i wzięłam się za sprzątanie mojego domku. Może jest stary ale jest mój. "Jak się nie ma co się lubi to się dba o to co się ma" tak zawsze mówił mistrz. Deska która blokowała wejście było strasznie ciężkie, ale mimo to udało mi się ją podnieść i odsunąć.Oczywiście po otworzeniu drzwi przywitała mnie chmura dymu. W środku nie wyglądało to najgorzej. Było ciemno szaro i ponuro ale temu też zaradziłam. Na drzewach przed moim domem porozkładałam zakurzone dywany i zasłony i kijkiem je wytrzepałam. Znalazłam jakieś miotły i szmatki. Wszystko przetarłam i poukładałam. Na wyczyszczone podłogi panelowe położyłam wytrzepane dywany, tak samo zasłonki. Byłam zadowolona z mojego efektu. Moje podsumowanie sprzątania zakończył brzuch, który dał o sobie znać.

-No tak sprzątam tu od południa, a jest już prawie noc i nic przez ten czas nie zjadłam, ani nic mi nie przynieśli.Szuje. Miałam jednak plan.Nie będę  na nich polegać Przebierając się za chłopaka i z kominiarką było o wiele lepiej się poruszać, szczególnie jak nie chcemy być zauważeni. Związałam włosy w wysokiego koka, ubrałam czarny kombinezon z długimi rękami i czarną chustę na usta. 

Wybiegłam z mojego pawilonu-tak nazwałam moje zakwaterowanie, i wskoczyłam na płot zbudowany z wysokiego muru. Biegłam szybko skacząc z płota na budynek z budynku na dach, kierując się zapachem pysznego pieczonego mięsa. Kiedy dotarłam do źródła zapachu wślizgnęłam się do kuchni przez okno. Nikogo nie ma. Na blacie znalazłam koszyk z owocami, które wpakowałam do materiałowego worka. Obok owoców było nałożony talerz z ryżem mięsem i jakąś sałatką. Wzięłam sztućce i zajadałam się pysznościami. Co jak co , ale jedzenie kocham. Prawie skończyłam i chciałam popić wodą z kranu, ale usłyszałam jak ktoś wchodzi do kuchni. Padłam na ziemie zachowując się bardzo cicho. Kucharz był coraz bliżej a mi mało tego spadł widelec na płytki. No brawo Katherine. Mężczyzna wydał ostrzegawcze "kto tam?" i ruszyła w moją stronę. Myśl Kate myśl. Mam! Rzuciłam nóż trochę dalej, facet pobiegł za następnym źródłem a ja wymknęłam się tak jak tu przyszłam. 

Byłam na jednym z dachów. Szłam nóżką za nóżka, jak po krawężnikach, bo dach nie był płaski tylko na "trójkąt" zakończony właśnie takim krawężnikiem o szerokości stopy.Usłyszałam za sobą kroki.

-Shh bądź cicho. Jeśli narobimy hałasu w środku nocy zostaniemy nakryci.-Powiedziałam do obcego. Zaraz, zaraz. Obcego!?Podskoczyłam na równe nogi.

-Wygląda na to, że masz wspólnika.

Odskoczyłam na drugi dach, a facet znikł mi sprzed oczu. Nagle przed mną wyrosła postać mężczyzny. Przystojnego mężczyzny o  brązowych wręcz czarnych włosach i takich samych oczach, lekko opalona karnacja w fioletowej koszuli z błyszczącego materiału, która była całkiem odpięta ukazując jego umięśniony brzuch. Przyglądał mi się z uwagą i ostrożnością.

-Kim jesteś?- Zaczął.Czyli nie uznał mnie za złodzieja.

-Kim jesteś, że o to pytasz?

-Kto cie przysłał!?

-Kto cię przysłał żeby mnie o to zapytać?-Odbijałam piłeczkę.

-Zadałem ci pytanie!!- gościu ma słabe nerwy.

-Kim jesteś żeby mnie o to pytać?

-Jestem...-urwał- jestem ochroniarzem tej rezydencji.Wiesz czyja ona jest?

-Zdradziecka ta rezydencja.

-Ty bezczelny. Włamujesz się do posiadłości Thoma Watsona i jeszcze go obrażasz?

Szybkim ruchem doskoczył do mnie próbując złapać. Skubany. Uchyliłam się unikając jego ruchu. Wykorzystałam jego wyciągniętą rękę i uderzyłam lekko w przedramię na co ten odsunął się i aby nie spaść przeszedł dalej. Oboje widocznie byliśmy w szoku, mało znam ludzi o dobrym refleksie i zwinności i jeszcze mniej znających kung-fu. Tymi ruchami odsłonił szlafrok, który ukrywał jego umięśniony brzuch.

-Mówisz, że jesteś ochroniarzem. Pojawiasz się w samym szlafroku i masz tak mało ubrań...Widzę, że przeszkodziłam w gorącym wieczorze.- zaśmiałam się na jego minę, kiedy lekko zdezorientowany spojrzał w dół i lekko się zarumienił, próbując zakryć swoją nagość. Ooo! Teraz się wkurzył. Ten gościu jest jakiś bipolarny.

Zacisnął szczękę i znowu zaatakował tylko tym razem skutecznie wykorzystał mój ruch chwytając mnie za rękę i rozchylając lekko nogi tak że gdyby mnie puścił zrobiłabym szpagat. Jestem na przegranej pozycji. Staliśmy naprzeciw ramię w ramie patrząc w oczy. Spróbował zdjąć mi maskę, ale zrobiłam unik. Rozkojarzył się! Szybko więc chwyciłam za woreczek z proszkiem halucynacyjnym, który robiliśmy z mistrzem i rozpyliłam w powietrzu. On mnie puścił zatykając sobie twarz pewnie myślał że to trucizna. Póki dym zasłaniał mu widok zbiegłam z dachu i ruszyłam do pawilonu.

Wracając przypomniały mi się słowa mistrza.

-Los nie jest przesądzony. To my nim kierujemy i możemy go spróbować zmienić.

Od tamtej pory przestałam wierzyć w szczęście. Wierzyłam że tylko ja sama mogę zapracować, na moje powodzenie. wierzyłam tylko w siebie. Jestem osobą, którą nigdy nie można było kontrolować. Jestem Katherin Evans.


Transakcja życiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz