Rozdział 11-1

1.4K 39 1
                                    

- Hej ty! - zabawę z koniem przerwał mi głos jakiegoś mężczyzny. Obróciłam się w jego stronę i na koniu do niego pobiegłam. Spojrzał na mnie zły.- Jak śmiesz jeździć na koniu pana Thomasa.

-Jako jego żona, chyba mogę. Prawda?

-Żo...Żona? Bardzo przepraszam. Byłem tylko w szoku. Po za tym. Jeśli jest pani, panią Watson to służba pani szuka.

-Mnie? Po co?

-Mają panią ubrać na wyjście z panem Thomasem.

-Dokąd?

-Tego nie wiem.

**********

I tak właśnie siedzę w swoim pokoju i cierpliwie znoszę fakt, że służki ciągle mną obracają próbując ubrać w sukienkę. Nie wiem jak ja to wytrzymuje. Dawniej uciekłabym już przez okno. Widocznie małżeństwo mi nie służy. Zostałam wyprowadzona z Pawilonu i zaprowadzona do limuzyny, gdzie czekał na mnie Watson. Przez sukienkę, miałam ograniczone ruchy. Ubrali mnie w jasno różową, wręcz w beżową sukienkę. Włosy miałam spięte w elegancki warkocz z, którego były wypuszczone długie kosmyki włosów. No i oczywiście lekki makijaż.Stanęłam przed drzwiami do limuzyny zastanawiając się czy dobrze robię.

-Wsiadasz?- powiedział Thomas, chyba nie był w humorze. Z resztą jak zawsze.

-Gdzie mnie zabierasz?

-Nie musisz na razie tego wiedzieć.

-To nie wsiądę.-Założyłam ręce na piersi udając obrażoną. Słyszałam jak Thomas wzdycha, a po chwili poczułam ręce na tali.W ten sposób siedziałam mu na kolanach, z których speszona jak najszybciej zeszłam.

Droga dłużyła mi się okropnie. Zważając, że Pan Drań ciągle na mnie patrzył było to jeszcze bardziej wkurzające. Dotarliśmy do celu. Był to wielki budynek. Wyglądał jak pałac. Siedziałam na swoim miejscu i patrzyłam na elegancko ubranych mężczyzn i kobiety w długich jak moja sukienkach. Drzwi z mojej strony się otworzyły.

- Wyjdziesz sama, czy mam ci pomóc.

-Nie ośmielisz się.-Prychnęłam w jego stronę. Jak bardzo się myliłam wypowiadając te słowa, gdyż po chwili wziął mnie za biodra i wyciągnął z mojego azylu (czyt. z samochodu). Nie mając wyjścia poszłam razem z nim w stronę tłumu. Idąc ścieżką z bruku doszliśmy na pięknie urządzony bankiet w ogrodzie. Przy głównym stole siedział William z jakąś dziewczynką, która jak tylko nas zauważyła, podbiegła do Thomasa przytulając go.

-Wreszcie jesteś braciszku. Myślałam, że nie zjawisz się na moje urodziny.

-Jak mógłbym nie przyjść na urodziny mojej siostry.-kończąc swoją wypowiedź lekko potargał jej pofalowane i rozpuszczone włosy. Spojrzała na mnie pytająco. - Caroline to moja żona Veronica.

-Żona? Bracie nic mi nie mówiłeś, że się żenisz.

-Tak wyszło.-Po tych słowach dołączył do stolika Williama a Caroline dalej na mnie patrzyła tym razem z nienawiścią.

Poszłyśmy obie do stolika. Usiadłam między Willem a Thomem. Byli zajęci rozmową, a ja przypomniałam sobie słowa mistrza. 

-Urodziny dziewczyny, są najważniejszym dla niej dniem.

Tak zawsze mówił, a ja nie mam prezentu. Muszę coś wymyślić.

-Przepraszam, ale muszę wyjść do łazienki.- Nie zwracając uwagi na ich odpowiedź poszłam do ogrodu. Zastanawiając się co mogę dać najbogatszej dziewczynce na świecie. Szłam właśnie obok krzaków róż. Nagle usłyszałam krzyk starszej kobiety.Pobiegłam w jej stronę. Leżała na ziemi z grymasem bólu na twarzy.

-Proszę pani? Co się stało?- Ukucnęłam przy kobiecie.

-Zostałam popchnięta i przewróciłam się przy tym chyba skręciłam kostkę.- tu wskazała na opuchniętą nogę.

-Proszę poczekać. Zaraz pani pomogę.-Z torebeczki, którą udało mi się wziąć wyjęłam maść od mistrza. Była niesamowita. W ciągu paru sekund ból znikał, a rany szybciej się goiły. Zbliżyłam się do uszkodzonej nogi i po delikatnym nastawieniu nogi wsmarowałam delikatnie preparat.-Po wszystkim.

-Faktycznie. Nie czuje bólu i mogę wstać. Dziecko  jak mam ci dziękować?

-Nie trzeba naprawdę, to nic wielkiego.

-Trzymaj. Dostałam go kiedyś od osoby, której dawno temu pomogłam. Nie jestem pewna, ale jest to raczej cenny przedmiot.- Podała mi do ręki piękny naszyjnik z korali, który przyjęłam. Uśmiechnęłam się do niej i wróciłam na bankiet.


Teraz miały zostać rozdane prezenty. Lektor kolejno przedstawiał, co od kogo i z jakimi życzeniami. Dziewczynka słuchała tego ale wyglądała na znudzoną w przeciwieństwie do tłumu, którzy zachwycali się pokazanymi bogactwami. Kiedy przyszedł czas na Thoma, który podarował jej kolorową kulę z prawdziwej żywicy mającej kilkaset lat, moja macocha wstała i zwracając na siebie uwagę powiedziała.

-A ty Veronico? Co podarujesz panience Caroline?

Co za małpa. Czemu ją to interesuję? Co mam powiedzieć?

-Moja żona nie wiedziała, że wybieramy się na urodziny mojej siostry. W dodatku jest ze mną więc mój prezent jest także ode mnie.- obronił mnie Thom za co w tym momencie byłam mu wdzięczna.

-Proszę o chwilę.- wtrąciłam się- kto powiedział, że nie mam prezentu dla Caroline?- tu odwróciłam się do dziewczynki , która defacto siedziała obok mnie- Chciałam ci dać osobiście po uroczystości, no ale...- wyjęłam sznur z koralami  i jej podałam.

-Jak możesz dawać tak zwykłą rzecz? Miałaś nie niszczyć dobrego imienia pana Thomasa.- zaczął mój ojciec. Z czym ja się pytam. Mają problem.

-Dlaczego robisz zamieszanie drogi Henry na balu nie organizowanym przez siebie.- głos zabrał Will, co zatkało mojego ojca.

-Kiedy te korale, naprawdę mi się podobają. Mienią się pięknie w słońcu jakby były z brokatu.- stwierdziła Caroline.

-Czy to...?- Zastanowiła się pani Watson, matka Thoma i Willa.- To wisior pierwszych korali na świecie. Był kiedyś mój, ale przekazałam go pewnej kobiecie, która uratowała mi życie.- powiedziała z zachwytem.

-Kto by pomyślał, ze wystarczy ci wyjście do toalety, żeby zdobyć najcenniejszą biżuterię na świecie.- Wyszeptał do mnie Thom. Uśmiechnęłam się lekko na jego słowa. bankiet trwał w najlepsze. Zajęta jedzeniem nie zwracałam większej uwagi na rozmowy obecnych.

Wiem, że temat zszedł na konie.

-Wyhodowałeś najszybszego konia?- stwierdził pan Mycroft, który o dziwo również był na przyjęciu i siedział obok ojca.

-Tak. Jest wytrzymały i zwinny.-Potwierdził Thom.

-Sprawdźmy się więc w wyścigu. Wsiadaj na konia i zobaczymy, który jest lepszy.

-Z miłą chęcią. Z tą jednak różnicą, że to nie ja będę jechał tylko ona.- Tu wskazała na mnie. Ehh faceci nie mają co innego robić tylko... Zaraz chwila. powiedział że JA będę się ścigać. Jemu na łeb padło.

Transakcja życiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz