Idę zatłoczoną ulicą Los Angeles, ciągle nie wierząc, że naprawdę idę tam, gdzie mam iść.
To mógłby być ktokolwiek. Przecież nie widziałam twarzy przechodnia, który dał mi tą parasolkę. Kobieta albo mężczyzna. To chyba ciekawość kieruje moimi nogami.
Ponownie zerkam na przedmiot. Ładna, granatowa parasolka z płytką z nazwą ulicy. Kto normalny nosi że sobą taką parasolkę? Nie mam bladego pojęcia.
Ale wbrew wszystkiemu, dalej idę na Wilshire Street 12, jak pisze na wizytówce.
- Głupia jesteś, Aria - myślę przechodząc koło fontanny.
W sumie nawet nie wiem czego się spodziewam.
Kroczę dalej pięknym, zadbanym chodnikiem, po którego lewej stronie zasadzone są małe drzewka. Chciałam ubrać się ładnie, żeby zrobić na tym kimś dobre wrażenie. Z drugiej strony prawdopodobnie nie spotkamy się nigdy więcej, więc to i tak nie ma znaczenia.Przystaję na chwilę i rozglądam się dookoła. Szukam jakiegokolwiek domu w pobliżu. W końcu poddaję się i zaczepiam mężczyznę przechodzącego właśnie obok mnie.
- Przepraszam, gdzie jest ulica Wilshire Boulevard 12?- pytam, siląc się na uprzejmy ton.
-Nie ma takiej ulicy - patrzy na mnie, jakbym spadła z księżyca. Zaczynam czuć się niezręcznie,więc po prostu mówię prawie szeptem:
- Dziękuję.
Jak to nie ma takiej ulicy? Nie mogę uwierzyć własnym uszom. To co to niby ma być?
Zerkam po raz setny na płytkę doczepioną do parasolki. "Co to niby ma być?" - chodzi mi po głowie. A co, jeśli "12" to nie numer domu? Więc co to jest?
Znów odwracam się do tyłu, próbując objąć spojrzeniem całą przestrzeń. Mój wzrok zatrzymuje się na hotelu. Doznając oświecenia, otwieram usta i unoszę brwi pocierając czoło.
- Aaa - mówię. - Więc o to chodziło! - Ludzie odwracają się i zaczynają patrzeć się na mnie jak na wariatkę.
Skoro to nie o numer domu chodzi, to może o hotel.
Zaczynam zmierzać w stronę ekskluzywnego budynku, z nową nadzieją i na nowo rozbudzoną ciekawością. Stojąc przy szklanych drzwiach, lekko je popycham. Moim oczom ukazuje się idealnie dopracowane wnętrze, stworzone z myślą o tych, którzy szukają tam wypoczynku. Gdyby nie to, że mam zatkany nos, to być może poczułabym wspaniałą, jak się domyślam, woń kwiatów otaczających mnie z każdej strony. Nic dziwnego, że mam już katar. Jest środek września. Jak ja nienawidzę jesieni.
- Dzień dobry - mówię, stojąc w recepcji.
- Dzień dobry - odpowiada kobieta z obsługi w eleganckim stroju.
- Czy mogę zostawić coś dla tego, kto mieszka w pokoju numer 12? - pytam.
- Wymeldował się przed 3 godzinami.
- Co?! Mówił coś? - dochodzę.
- Nie, ale zostawił dla pani jakąś kopertę.
Wyciągam z niej pogiętą, małą, karteczkę.
"W parku obok fontanny o 8 wieczorem, twoje ulubione miejsce."
kilka godzin później
Siedzę na obrzeżu ładnie podświetlanej fontanny wsłuchując się w chlupot wody. Jestem trochę zła, że tak się mną bawi. Jestem ubrana w cienki płaszczyk i cała drżę z zimna. Nie przyniosłam ze sobą nawet czapki, a na głowie mam rozwalającego się koka. Po prostu świetnie.
Ze zniecierpliwieniem zaciskam palce na skrawku brązowego płaszcza. Pamiętam jak kupowałam go z Juliet, moją przyjaciółką. Powiedziała, że muszę go mieć, bo podkreśla kolor moich oczu i włosów. Ciągle uśmiecham się z myślą o tamtych dniach. Wydaje się, że to wszystko działo się wieki temu...
CZYTASZ
Beyond Words
Fanfiction"Są rzeczy, których szczerze żałuję. Są takie, które chciałabym zmienić. Ale chociaż nie wiem jak bardzo miałabym przez niego cierpieć, nie chciałabym go nie znać."