Rozdział 1

1.3K 60 2
                                    

5 miesięcy wcześniej

        Na dworze pada deszcz. Jest mi zimno, więc szczelniej opatulam się kurtką. Spoglądam przez okno samochodu. Strumienie wody szybko spływają po szybie, zasłaniając cały widok.

- Gdzie jedziemy? - pytam moim lekko zachrypniętym, spokojnym głosem.

Brak odpowiedzi.

Od pewnego czasu Dylan prawie zupełnie ze mną nie rozmawia. Ma pewne zmartwienia, rozumiem, ale nie musi odgrywać się na naszym związku. W sumie powinnam być jego wsparciem, ale jak tu nawiązać z nim kontakt, gdy on sam zamyka się w sobie. W jego tradycyjny sposób - tylko marszczy brwi i mocniej zaciska dłonie na kierownicy.

- Dylan? - Przekręcam w jego stronę głowę, lecz kiedy godzę się z tym, że nic tu nie zdziałam, znowu spoglądam przed siebie.

- Słuchaj, nie może tak być - wzdycham ciężko. - To, że twoi rodzice są po rozwodzie, nie powinno psuć ci życia.

Po tych słowach zapada cisza tak głęboka, że mam wrażenie, że mrugnięcie narobiłoby hałasu.

- Dylan! - mówię głośno.

- Co? Ty nic nie wiesz. O niczym nie masz pojęcia - mamrocze.

- Czyżby? - mówię drwiąco.- Jeżeli to ma się tak dalej toczyć, wolę odejść.

- To idź - odpowiada bez zastanowienia. Widzę, jak mocno zaciska szczękę.

Zakładam ręce na piersi. Nigdzie się nie ruszam.

- Idź - mówi, dalej nie patrząc na mnie.

- Nie. Pada deszcz.

        Po chwili Dylan zatrzymuje samochód na środku drogi i wysiada z niego. Przez moment nie wiem o co chodzi, ale po chwili orientuję się, co zamierza zrobić.

- Wysiadaj. - Otwiera drzwi po mojej stronie.

Wściekła biorę torbę z siedzenia i trzaskam mocno drzwiami, jakby go tam nie było. W tej sytuacji nie muszę mu mówić, że z nami koniec. Oboje dobrze o tym wiemy.

Jestem na środku zatłoczonej ulicy, a samochody zaczynają głośno trąbić. Wymijam je. Niektórzy otwierają okna i coś przez nie krzyczą. Mnie to nie obchodzi. Nawet nie wiem, gdzie jestem.

Od razu moje ciało ogarniają dreszcze. Stoję przecież w lodowatym deszczu, to chyba nie dziwne. Nie mam nawet pod czym się schronić. Już jestem cała mokra. Posklejane włosy ociekają wodą i zasłaniają pole widzenia. Nienawidzę tego. Jest wiele osób chodzących po chodniku, a jednak żadna z nich nie myśli o tym, żeby mi pomóc. Każdy przechodzień zmierza w swoim kierunku. Pewnie mają mnie za głupie dziecko. Szczęka zaczyna mi klekotać. Nagle ktoś łapie mnie za ramię.

- Jesteś mokra.

- Serio? - odpowiadam poirytowana i odwracam głowę w jego stronę. Nie widzę jego twarzy, wszystko wydaje mi się takie rozmazane...

- Weź. - Podaje mi ładny, granatowy, parasol.

- Ale... - Patrzę się na niego tępo.

- Po prostu weź. - Potrząsa nią znacząco.

- I tak jestem mokra.

- To co? - Słowa te zostały wypowiedziane z taką swobodą, jakby to było oczywiste, dawanie parasolek mokrym i obcym osobom.

- Nie będę wiedziała, jak ci ją zwrócić.

- Coś wymyślisz. - Bez zastanowienia podaje mi przedmiot i szybko odchodzi.

Ale... - Nie zdążam, jest już daleko z przodu.

Błyskawica rozświetla niebo, zwracając mój wzrok w kierunku jakiejś tabliczki odbijającej światło i rażącej mnie w oczy. Ze zdziwieniem przyglądam się małemu przedmiotowi - metalowej płytce z wyrytą ulicą, Wilshire Boulevard 12.

Beyond WordsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz