Rozdział 1. Ucieczka

1.8K 39 35
                                    

(Na wstępie mam do was prośbę, jeśli widzicie jakikolwiek błąd, zły zapis czy cokolwiek złego pod względem stylistycznym, językowym czy jakimkolwiek innym - napiszcie mi w komentarzu! Będę wdzięczna. Miłej lektury.)

Warszawski Mokotów jeszcze nigdy wcześniej nie wydawał się być tak piękną i spokojną dzielnicą jak dzisiaj.
Zapada już wieczór, a słońce leniwie chowa się za horyzontem, obdarowując miasto ostatnimi
ciepłymi promieniami i tworząc na niebie różnobarwne smugi, od których nie można oderwać wzroku. Pomarańcz przechodzi w róż, następnie w czerwień, a wszystkie te kolory tańczą ze sobą, z czasem ustępując miejsca najpiękniejszemu z nich wszystkich - fioletowi. Cudownie jest móc oglądać to widowisko z mojego małego balkoniku.
Jeszcze cudowniej byłoby móc oglądać je na plaży nad Wisłą, wraz z moją rodziną. Z ojcem, moją macochą, Aleksandrą i Patrycją - ich idealną córką. Oni właśnie tam są. R a z e m. Jak piękna, szczęśliwa rodzina. Siedzą na kocu, urządzając sobie piknik na tle zachodzącego słońca. Śmieją się i rozmawiają na różne tematy, ciesząc się ze wspólnie spędzanego czasu. Wspominają zabawne historie z ich życia, opowiadają o swoich największych marzeniach. Zapominają o wszystkich problemach, jakie towarzyszą im w rzeczywistości.
Zapominają o mnie.

A ja siedzę sama na chłodnych płytkach balkonowych. W samotnie stojącym na parkingu samochodzie leci refren mojej ukochanej piosenki - Stand by me w wykonaniu Bena E Kinga.
Moje oczy szklą się, kiedy słucham tego utworu i patrzę na ten niesamowity świat, który dla mnie od kilku lat niezmiennie pozostaje niedostępny. Pozwalam łzom spłynąć po moich policzkach i utorować nową dróżkę dla następnych. Przegrywam walkę z nimi.
Przegrywam walkę z samą sobą, gdy po każdej kłótni i karze przysięgam sobie, że następnym razem zbuntuję się przeciwko ojcu, przestanę wykonywać polecenia mojej macochy, a później i tak nie dotrzymuję żadnej danej sobie przysięgi. Przegrywam każdego dnia, gdy tuż po przebudzeniu się, podchodzę do lustra i mówię sobie, że to będzie dobry dzień. A on za każdym razem okazuje się być koszmarem, z którego nie mogę się obudzić. Przynosi tylko ból, łzy i nowe rany, które nie zdążają się zabliźnić.

- Apolonia! W tej chwili zejdź na dół - W domu rozlega się lodowaty głos mojej macochy, pod wpływem którego aż się wzdrygam. To nie zwiastuje niczego dobrego. Wstaję jednak i zamykam drzwi balkonowe, wracając do pokoju. Schodzę po schodach do kuchni, gdzie czeka już na mnie Aleksandra i nawet na moment nie umoszę na nią wzroku.

- Tak, mamo? - Zaczynam niepewnie, nerwowo skubiąc skórki przy paznokciach. Moje dłonie drżą i pocą się ze strachu przed tym, co za moment usłyszę z jej ust. Z pewnością nie będzie to nic dobrego.

- Co tu jest? - Zdenerwowana wskazuje na stół, stojący obok nas, na co marszczę lekko brwi, nie do końca rozumiejąc sens jej pytania.

- Stół kuchenny.

- A wiesz co powinno tu być? Nasza kolacja. Dlaczego jej tu nie ma, hm? - pyta, a w jej oczach dostrzegam niesamowitą wściekłość, która napawa mnie lękiem.

- Przepraszam - odpowiadam cicho, starając się opanować mój drżący głos. Już po chwili słyszę jak macocha parska śmiechem. Zbliża się do mnie, nie spuszczając mnie z oczu ani na sekundę.

- Przepraszasz? - prycha, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Napisałam do ciebie ponad półtorej godziny temu wiadomość, żebyś zrobiła dla nas lazanię, bo o dwudziestej będziemy z powrotem w domu.

Chwila, której najbardziej się obawiam, zbliża się nieuchronnie i mam tego pełną świadomość. Mam też świadomość tego, że w żaden sposób tego nie zmienię, bo zwyczajnie jestem bezsilna wobec wielu rzeczy. Zawiodłam, nie wykonałam polecenia. Co teraz mnie czeka? Doskonale wiem co.

PRZY TOBIE || QUEBONAFIDEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz