Rozdział 12. Wino

615 37 15
                                    

(Na wstępie mam do was prośbę, jeśli widzicie jakikolwiek błąd, zły zapis czy cokolwiek złego pod względem stylistycznym, językowym czy jakimkolwiek innym - napiszcie mi w komentarzu! Będę wdzięczna. Miłej lektury.)

Koniec lipca jest naprawdę cudownym i produktywnym czasem. Razem z Grabowskimi wychodzimy na spacery, podczas których toczą się zawzięte i ciekawe dyskusje, chodzimy do baru, a nawet jednego popołudnia robimy obiad. W s z y s c y. Co prawda nie kończy się to dobrze dla kuchni, która po wspólnych przygotowaniach potrzebuje konkretnego sprzątania, ale humory nam dopisują i w mig ogarniamy cały zrobiony przez nas bałagan. Mogę powiedzieć, że po tych dwóch niełatwych i wymagających miesiącach, wreszcie czujemy się w swoim towarzystwie swobodnie i dobrze. Potrafimy żartować, jednocześnie nie godząc przy tym w niczyje uczucia, śmiać się do łez i czkawki, powodującej jeszcze większy śmiech, ale i rozmawiać o poważnych rzeczach. O naszej przyszłości, marzeniach i zamiarach. Tych realnych i zupełnie abstrakcyjnych.

Wspólne pogawędki przy blasku księżyca i głośnym cykaniu świerszczy, również zdążyły wejść nam już w nawyk, bo codziennie gromadzimy się w ogrodzie sami, bez wcześniejszego ustalania czy nawoływania kogokolwiek z domowników. Tego dnia nasz pogodny wieczorek odbywa się w bardzo okrojonym składzie, ponieważ każdego wzywają obowiązki i ostatecznie zostaję tylko ja z Kubą. Nie czuję żadnej obawy przed tym, jak przebiegnie ten wspólnie spędzony czas i czy będzie on dla nas dobry, czy może jednak przyniesie negatywne emocje. Wręcz nie mogę doczekać się tego momentu, gdy zaczniemy rozmawiać i znów usłyszę o Kubie coś interesującego.

Chwilę po dwudziestej siadam w ogrodzie na wygodnym fotelu i jestem nieco zdziwiona tym, że Grabowskiego jeszcze tutaj nie ma. Czekam kilka, potem kilkanaście minut aż w końcu wstaję i idę do jego pokoju. Nie zdążam jednak postawić nogi na pierwszym schodku, kiedy drzwi na piętrze zamykają się z lekkim hukiem, aż niemal podskakuję z zaskoczenia. Po chwili przewracam oczami, widząc zadowolonego z siebie blondyna. Tak, po niecałym miesiącu zmienił kolor na inny. Nawet nie chcę wiedzieć w jak bardzo opłakanej i złej kondycji są jego włosy, skoro dość często je farbuje.

- Idziemy nad rzekę? Jest duszno jak diabli, a tam będzie chłodniej od wody - proponuje, opierając się o ścianę za nim. - No, i zachód słońca też będzie widowiskowy, a podobno baby to lubią.

Przewracam oczami na określenie płci damskiej, którego używa.

- Weź, bo czuję się teraz jak sześćdziesięciolatka, która narzeka na swój reumatyzm, menopauzę i bolące haluksy, przez które nie może chodzić.

- To co, panna jest dla ciebie lepszym określeniem? - pyta, a ja naprawdę mam ochotę go uderzyć. Patrzę na niego spod byka, na co parska śmiechem.

- Daj mi chwilę i możemy iść - odpowiadam wymijająco i znikam w swoim pokoju.

Jak zawsze chwytam notes, długopis i komórkę, by zrobić kilka artystycznych zdjęć. Wszystko wrzucam do małej torebki, którą przekładam przez ramię. Wychodzę z pomieszczenia na hol, gdzie czeka na mnie Kuba, trzymający w ręce kocyk i butelkę wina.
Przypominam sobie o ciastkach, które ostatnio robiłam, dlatego zachodzę jeszcze do kuchni i wyciągam z szafki pudełko ze słodkościami.

Grabowski postanawia zabrać z nami również Hadesa, by mógł się wyszaleć. W ostatnich tygodniach gorące lato daje nam w kość i nikt nie jest na tyle odważny, by wyjść z psem na dłuższy spacer i wrócić z niego z niekoniecznie pożądaną opalenizną lub udarem. Staramy się przeczekać największe upały chowając się w ogrodzie, a tam szukając chłodu i cienia wśród drzew i krzaków. W końcu nawet owczarek zaczyna wykazywać objawy zespołu niespokojnych słodkich psich łap, bardzo tęskniących i pragnących tego, by mógł swobodnie pobiegać sobie na znacznie większej powierzchni.

PRZY TOBIE || QUEBONAFIDEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz