- Hm? - dopytałam, gdy mężczyzna nie chciał się odwrócić od drzwi.
- Hej! Bo zacznę krzy.. - chłopak spojrzał na mnie, a moje oczy szeroko się otworzyły. Podszedł do mnie zamykając dłonią moje usta.
- Nadal chcesz krzyczeć? - zaśmiał się pod nosem, patrząc na mnie tymi swoimi czekoladowymi oczami. Łzy zaczęły kręcić się w moich oczach.
- Gdzie ty byłeś przez taki szmat czasu? - wydusiłam z siebie, szybko go przytulając. Miał na sobie czarną bluzę ze słodką pandą, tego samego koloru joggery, a kaptur miał zarzucony lekko na głowę przez co spod niego wystawały brązowego koloru loki, jaśniejsze przy końcówkach.
- Jak ty się tutaj znalazłaś? - spytał stanowczym tonem, ignorując moje pytanie.
- Długa historia.. - westchnęłam, odrywając się od niego. - Raczej w tym momencie nie mamy czasu na wyjaśnienia. Spojrzałam za ramię chłopaka, słysząc coraz większy hałas.
- Masz rację. - ściągnął swoją bluzę, pozostając w samej koszulce i podał mi ją. - Ubierz, rozpoznają cię, jeśli będziesz chodzić w takiej rzucającej się w oczy bluzce. Załóż kaptur i zwiąż włosy. - poradził, a ja szybko wykonałam jego polecenia. Po chwili podszedł do drzwi i ostrożnie je otworzył. Machnął ręką na znak, abym za nim podążyła. Z trudem ruszyłam z miejsca, ale wiedziałam, że przy nim nie mam się czego bać. Wyszliśmy na zewnątrz.
- Hej! Jack! - zawołał donośnie i stanowczo jakiś mężczyzna. Czyżby było już po mnie? Przymknęłam lekko oczy, a moje serce waliło. Nie wiedziałam w końcu co by ze mną zrobili, gdyby mnie dopadli. Sądząc po tym jak jeden z nich mnie potraktował, wątpię iż by mnie stąd tak łatwo wypuścili. Odwróciliśmy się oboje, spuściłam głowę na dół.
- Jakaś nowa? - popatrzył się zapewne na mnie, a ja spoglądnęłam na szatyna i ze wzajemnością.
- Taak. - przeciągnął loczek.
- Hej! Joł.. Brachu! - zaśmiałam się histerycznie. Boże co ja wyprawiam? Czemu nie mogę siedzieć cicho? Facet zmarszczył tylko brwi, chyba nie tak się tutaj witają.
- Jakaś dziewczynka się tu pląta. Pomóż ją znaleźć. - szatyn kiwnął głową, na znak że zrozumiał. Mężczyzna zawrócił i odszedł.
***
Jack zaprowadził mnie zapewne do jego własnego "biura", o ile mogę to tak nazwać. Usiadłam na kanapie, zdejmując kaptur od bluzy i zerknęłam na chłopaka, który majstrował coś na komputerze.
- Dziękuję. - powiedziałam, przerywając dość przygnębiającą ciszę. - Zawsze mnie ratujesz, a ja nie mam jak ci się odwdzięczyć. - zaśmiał się.
- Jak ty się tutaj znalazłaś? - zapytał, nie spuszczając wzroku z laptopa. Westchnęłam ciężko i wzruszyłam ramionami.
- Tak jakoś.. Theo nie pozwolił mi jechać z nim i Zoe na targ, więc wsiadłam do bagażnika kiedy nie patrzyli. Jednakże.. to miejsce nie wygląda jak żaden targ. - wyjaśniłam, oglądając się po pomieszczeniu.
- To źle, wręcz tragicznie, że tu jesteś. - odparł, myśląc o czymś. Nie był zbytnio zadowolony. - Wykasowałem nagrania, nie znajdą cię. - przytaknęłam.
- Ciekawe co ja miałam innego zrobić.. - rzekłam przyciszonym głosem, spuszczając wzrok, a Jack wysłał mi pytające spojrzenie.
- Jak to co? Iść spotkać się z przyjaciółmi, pójść do kawiarni.. czy coś.
- Gdyby to było takie łatwe. - prychnęłam pod nosem, a Jack zmarszczył brwi wyraźnie nie rozumiejąc o co chodzi i spojrzał na mnie.
- Noo.. wychodzisz po prostu z domu i ..
- Nie, Jack.. Nie wychodzę z domu już od tego pieprzonego dnia, w którym się tutaj wprowadziłam! - krzyknęłam, moje oczy się zeszkliły, ale pomrugałam kilka razy, aby powróciły do normalnego stanu.
- Przecież, Theo mówił mi.. - spojrzałam na chłopaka.
- Kontaktował się z tobą? ON się z tobą spotykał? - zaśmiałam się niedowierzanie.
- Wiesz, gdzie my w ogóle mieszkamy? - dopytałam tracąc już resztki swoich sił.
- W jakimś mieście, nie chciał mi powiedzieć dokładnej nazwy. Boi się, że cię zabiorę czy coś. - oparł się o oparcie od dużego czarnego fotela.
- Mieście? Ciekawe czy mój brat jest głupi czy głupi.. Otóż zaskoczę cię. Nie mieszkamy w żadnym pieprzonym mieście, ani wśród ludzi! Mieszkamy na pier'olonym odludziu! W lesie! - wydarłam się patrząc prosto w jego zszokowane oczy. Chłopak nie odezwał się, tylko mruczał coś pod nosem. Założę się, że wyklinał Theodora na wszystkie możliwe sposoby.
- Musimy się zwijać. Pokaż mi gdzie mieszkacie. - wstał z fotela i podszedł do mnie.
- Problem jest w tym, że nawet ja nie wiem jak nazywa się to miejsce. - wymamrotałam i spuściłam wzrok.
- Wiesz może ile jechaliście? - kiwnęłam głową.
- Coś koło trzech godzin. - oznajmiłam, a szatyn przytaknął, po czym wyciągnął swój telefon i coś na nim wystukał.
- Las powiadasz.. - uśmiechnął się zwycięsko.
- Mhm. - potwierdziłam, spoglądając na niego.
- Tak się składa, że jest tutaj tylko jeden. - odwrócił telefon w moją stronę, a uśmiech nie schodził z jego twarzy.
- Jedziemy? - zagryzł dolną wargę, a ja przytaknęłam.
Jack prowadził nas do wyjścia, ale nic oczywiście nie mogło pójść gładko. Z prawej strony zauważyłam Theodora, kierującego się w naszą stronę. Pociągnęłam szatyna za bluzę, a ten spojrzał na mnie, a następnie na mojego brata, który wcale daleko już nie był. Loczek dał mi "potajemnie" klucze od auta.
- Czarny, sportowy blisko drzwi. Czekaj na mnie w środku. - rzucił hasłami. Bez żadnego namysłu wyszłam i wzrokiem po parkingu, za budynkiem zaczęłam szukać auta.
- Mam cię! - szepnęłam zwycięsko, wyciągając kluczyk w jego stronę i naciskając przycisk.
- No cześć mała. Sama jesteś? - usłyszałam głos, który zamroził mi krew w żyłach. Spokojny, opanowany, ale z nutką złości i zboczenia. Okropne.
- Nie, proszę mnie zostawić póki jestem miła. - uśmiechnęłam się sztucznie w stronę faceta.
- No chodź, zabawimy się. - nalegał i jednym szybkim ruchem przyciągnął mnie do siebie.
- Zostaw mnie, jesteś obleśny. - wykrzywiłam wyraz twarzy i zmarszczyłam brwi.
- Oj uwierz mi, to jeszcze nic. - szepnął do mojego ucha, po czym zagryzł jego płatek. Zaczęłam go od siebie odpychać, uderzać w jego przesadnie napompowane mięśnie, kopać prosto w kości w nodze. Nic.. kompletnie jakby był z jakiegoś kamienia! Emocje we mnie wzrastały. Zaczęłam niemiłosiernie głośno piszczeć. W tym akurat byłam dobra, wręcz najlepsza z klasy. Drzwi, przez które weszłam otworzyły się z hukiem. Zanim się obejrzałam, facet który mnie napastował leżał na ziemi z zakrwawionym nosem, a ja znajdowałam się w objęciach szatyna.
- Wszystko dobrze? Nic ci nie zrobił? - pokręciłam przecząco głową.
- Nie.. możemy już jechać.. - odparłam i odsunęłam się od Jacka. Znalazłam ponownie wzrokiem czarne auto i skierowałam się w jego kierunku.
~~~~~~~~~~~~~
21.04.2020
CZYTASZ
Silent Love | ~ Jack Avery ~
Fanfiction,,Bo kogoś stracić i cierpieć, to wiedzieć, że się kochało'' .