Oczami Lidi
Od ostatecznej bitwy minęło pół roku. Trochę się pozmieniało. Skończyła się era Ninja i nastała era... Technologi. Ninjago zostało przemienione w nowe Ninjago Citi. Technologia w tym mieście rządziła. Co do naszej drużyny to tak. Wu, ninja i Nya prowadzą szkołę. Została ona przebudowana z "szkoły dla niegrzecznych chłopców" na "akademię senseia Wu". Widziałam szkołę tylko raz zaraz po jej otwarciu. Ale nigdy nie widziałam chłopaków w roli nauczycieli. Nya mi powiedziała, że odbyła poważną rozmowę z Jayem. Chyba już tracę nadzieję na to by zostali oni parą. Jeśli chodzi o mnie i moją rodzinę to nie za wiele się zmieniło. Lloyd panuje nad porządkiem w Ninjago. Co pewnie nikogo nie zdziwiło.
Mama zrobiła sobie przerwę w archeologii i razem z tatą też stworzyli własną szkółkę w którą jednocześnie jest naszym domem. To wielki klasztor w którym tata uczy dzieci z wioski (w której zamieszkaliśmy) walczyć bez broni. Po tym co się stało, ojciec przysiągł, że nie tknie broni do walki. I przy okazji nazywa się teraz sensei Garmadon a nie Lord Garmadon.
Ok to może teraz coś o mnie tak dla odmiany? Dowiedziałam się też od mamy, że pod czas gdy stałam się pełnoprawną strażniczką otrzymałam też moce pierwszego mistrza spindzicu. Ale kiedy pierwszy raz walczyłam z Mrocznym Władcą straciłam latanie, uzdrawianie i komunikację z zwierzętami. Jeszcze po ostatecznej walce zostały mi złote końcówki na włosach. W wiosce zaprzyjaźniłam się z dziewczyną. Ma na imię Kati. Jest ona dziewczyną z twarzą koreanki, długimi prostymi czarnymi włosami i brązowymi oczami. Kati ma rodzinną stajnie w której razem z rodzicami uczy jazdy konnej. Sama skorzystałam z oferty tych lekcji, ale to nie znaczy, że odpuszczę walkę. Uczę się jeździć na kasztanowym koni z brązową grzywą. Ma na imię Klon. No wiecie tak jak to drzewo. Jeśli chodzi o moją przyjaźń z Harumi to niestety wspomniana dziewczyna wyjechała do innego miasta strasznie daleko od Ninjago. To była decyzja jej rodziców. Chociaż wiedzieli, że era ninja się skończyła nie chcieli ryzykować. Rozumiałam to ale rozstanie się z przyjaciółką od dzieciństwa było strasznie dla mnie trudne. Na szczęście istnieje ta technologią co nie. Chyba mogę zakończyć to podsumowanie. Ta chyba mogę.
Jechałam na Klonie powoli przez las. Tutejsza okolica wygląda pięknie o tej porze roku. Wiał leki wietrzyk. Dobrze, że mam na sobie polar o który tak domagała się mama bym założyła.
Aa aa aa aa!
No witaj tajemniczy głosie. Dawno się nie słyszeliśmy. Ciekawe co tym razem chcesz. Może mam stworzyć kolejną zorze albo uruchomić kolejną świątynie. Za śmiałam się pod nosem na te żarty. Nagle usłyszałam strzał. To nie możliwe w tej części lasu nie ma kłusowników. Mój wieszchowiec stanął dęba. Nie przewidziałam tego więc spadłam z siodła a koń uciekł.
- Klon, wracaj! - krzyknęłam. Podniosłam się z brudnej ziemi i otrzepałam z niej moje czarne spodnie. Po chwili usłyszałam odgłosy.. wilków!? Podniosłam wzrok. Otoczyło mnie 5 wilków. Zaczęłam się pomału cofać. Obok mnie znajdował się długi patyk więc szybko go podniosłam by się bronić. Jeden z wilków na mnie skoczył, ale go odepchnełam przy okazji raniąc jego pysk kijem. Przez skok drapieżnika przewruciłam się opierając się o głaz. Wilki były coraz bliżej mnie.
Już po mnie - pomyślałam.
Ale nagle usłyszałam rżenie konia. Może Klon wrócił? Nad mną przeskoczył czarny koń. Skoczył tak daleko, że teraz stał za watahą wilków. Drapieżniki wyczuły jego obecność i zwrócili atak na niego. Ale koń dawał radę. W końcu drapieżniki uciekły. Ja stanęłam na równe nogi. Koń do mnie podszedł kawałek dzielił nas metr. Koń był cały czarny, ale w jego czarnej grzywie było białe pasmo jak i w ogonie. Kiedy tak na niego patrzyłam czułam jakby z nim taką więzi o której tyle Kati mi mówiła. Strasznie chciałam czegoś takiego doświadczyć. I chyba mi się udało.
- Dziękuję. - chciałam go pogłaskać, ale stanął dęba i uciekł. Co to jest za koń? Z lasu wybiegł Klon. Wsiadłam na niego i popędziłam galopem do stajni.💛💛💛
Weszłam do stajni. Wprowadziłam brązowego konia do jego boksu. Ściągnęłam z niego siodło i odłożyłam je na miejsce. Dałam do jego boksu przy okazji trochę owsa i wody. Gdy opuściłam stajnie nadal myślałam o tym koniu. Był niezwykły. Ja chyba na prawdę czuję tą więzi. Zauważyłam, że w jednej z za grot była Kati ćwicząc skoki. Dziewczyna od zawsze startuje w mistrzostwach. Z każdym treningiem jest coraz lepsza. Siedziała na białym koniu z lekkimi szarymi plamami. Koń miał na imię Wicher. Przeskoczyłam płot zagrody i na nim usiadłam. Kiedy czarnowłosa skończyła cały tor podjechała do mnie na swoim ogierze. Kati miała na sobie struj do jazdy konnej by nic jej się nie stało gdyby upadła.
- Hej świetnie ci idzie. - pochwaliłam przyjaciółkę.
- Dzięki. - odpowiedziałam mi się śmiejąc. Ja też trochę się zaśmiałam. Pogłaskałam Wicherka po szyi. Szkoda, że mi się nie udało zbliżyć do tego konia. - Ej, coś się stało? - spytała.
- Yyy... Nie chyba nic.
- To chyba potwierdza moje obawy. Co się stało. - powiedziała - Koń ci narobił na buty? - za żartowała. Zaśmiałam się pod nosem. Dla jasności nigdy mi się to nie przydażyło. Ale dziewczynie owszem.
- Ok... Dzisiaj pojechałam do lasu ale w pewnym momęcie usłyszałam strzały. To chyba byli kłusownicy. Klon się przestraszyła. Stanął dęba spadłam z niego a on uciekł.
- O mamo nic ci nie jest?
- Nie, jest dobrze. - uspokoiłam ją.
- No i co spadłaś z konia i teraz tylko o to się martwisz? - spytała
- No właśnie nie. Po tym jak Klon uciekł otoczyły mnie wilki. Upadłam na głaz. Nagle jakiś koń mnie uratował przed watachą. Wilki uciekły. Ale kiedy go zobaczyłam a on mnie poczułam... tą... więzi o której tyle mi mówiłaś.
- Och... Lidia wież co to znaczy?
- Yyy... Nie jestem pewna....
- To znaczy, że znalazłaś swojego konia. - powiedziała ucieszona.
- Ale przecież ja jeżdżę na Klonie to nie mo..
- To nie to samo. Ty tylko na nim ćwiczysz. - namyśliłam się chwilę.
- Na pewno?
- Tak! Ja miałam dokładnie tak samo kiedy zobaczyłam Wichera. A teraz zobacz. To mój przyjaciel. Więc jestem pewna, że to będzie twój koń. - gdy Kati tak mówiła zeszłam za ten czas z płotu a ona wyprowadziła białego wierzchowca z zagrody prowadząc do stajni.
- Szkoda tylko, że chyba nigdy go nie zobaczę.
- Zobaczysz na pewno. - dodała mi otuchy. Spojrzałam nagle na zegarek dziewczyny. O matko! Jest już 15! Przecież miałam mieć trening z bratem!
- Wybacz Kati, ale...
- Znowu się spóźnisz na trening?
- Właśnie.
- Dobra leć nie zatrzymuje cię. - powiedziała uśmiechnęłam się i zaczęłam biegnąć w stronę domu. Prawie potrąciła parę dzieci, ale po chwili znalazłam się w moim pokoju i szybko zmieniałam kozaki na zwykłe buty. Po czym szybko pobiegłam do ogrodu. Tam widziałam Lloyd trenującego z tatą. Dzieliły nas 2 metry. Poparłam się o kolana łapiąc oddech.
- Znowu spóźniona. - powiedział tata. Wyprostwałam się i spojrzałam na ojca i Lloyda. Brat maił zamiast stroju wojownika zwykle ubrania. A tata maił biało czarne kimono z zielonym pasem. Do tego bambusową laskę.
- Przepraszam. Byłam z Klonem w lesie usłyszałam kłusowników, kom wystraszył się i uciekła, pojawiły się wilki i... - w tym momencie ugryzłam się w język i zakryłam usta ręką.
- Że co się pojawiło?! - spytał zły ojciec uderzając laską o ziemię.
- Yyy... - nie wiedziałam co mówić. - Ale... Nie mam żadnych ran. - prubowałam wytłumaczyć. Ojciec stał się bardzo nad opiekuńczy w stosunku do mnie.
- Wież jaka była umowa. Możesz jeździć jeśli będziesz ostrożna.
- Kto by przewidział, że wilki się pojawią? - spytałam - Ale przecież nic mi się nie stało bo uratował mnie koń.
- Klon? - spytał Lloyd
- Nie właśnie nie! To był inny koń. To był chyba... dziki Mustang. - powiedziałam łagodnie ale przestałam fantazjować i dodałam twardo - A poza tym nic mi się nie stanie skoro mam moce. - tata tylko westchnął na to wszystko:
- Ach... Nie ważne przyjmij pozycję. - tata to zdanie mówił zmęczony. Ale ja nie rozumiem tego.
- Po tym co powiedziałam ty po prostu dajesz mi trenować?
- Tak. Najwyraźniej za dużo jeździsz i wyszłaś z wprawy jeśli chodzi o walkę. - odpowiedział spokojnie - Lloyd, zrób siostrze trening. - powiedział omijając mnie wchodząc na schody prowadzące do klasztoru.
- Nie będę trenować z tobą? - spytałam
- Niestety przez to, że się spóźniłaś straciliśmy czas a ja mam zaraz zajęcia. - powiedział przechodząc przez drzwi.
Westchnęłam i podeszłam do grabi leżących na ziemi. Odczepiłam stopą metalową część. Zaczęłam kręcić patykiem i walczyć z robotem do ćwiczeń. Unikałam każdego ciosu maszyny. Powiecie jeszcze raz, że wyszłam z wprawy. W pewnym momencie uderzyłam w robota tak mocno, że się wyłączył a kij się złamał. Spojrzałam raz na kij raz na robota.
- Ok, czyli już wiem co kupię mamie na święta. - powiedziałam. Rzuciłam kijem na ziemię i usiadłam na schodach.
- No mów co się stało. - powiedział brat dopiero teraz zauważyłam, że usiadł obok mnie.
- Po co to wszystko? - spytałam spoglądając na niego. - Po co nadal ćwiczymy skoro nasza era się skończyła?
- Do czego zmierzasz?
- Może pora to zakończyć. To całe bycie wojownikiem? Chce znaleźć coś z czego nie będzie trzeba rezygnować. Tak... na zawsze.
- Jak jazda konno?
- Tak. Dokładnie tak. - wpatrywalam się teraz w cały ogród. Nie był on jak takie typowe ogrody z kwiatami i wogulę. Ok parę było przy werandzie. Ale widziałam tylko, że pewna część ogrodu była skoszoną by było miejsca na treningi a reszta trawy rosła wysoko.
- Co się stało tam w lesie. Oprócz wilków. Jak im uciekłaś.
- Uratował mnie koń. Był cały czarny a w jego grzywie i ogonie było białe pasmo. Wtedy gdy już pokonał wilki... wstałam... Spojrzałam na niego... On na mnie... I... Poczułam jak by... Taką... Więzi z nim... To było inne niż kiedykolwiek czułam...
- Wybacz, że odejdę od tego, ale zawsze się zastanawiałem... Czemu nie jeździsz na srebrnym pegazie? Chyba latanie jest fajniejsze od galopu.
- Owszem jest... ale tak marnuje moje siły i nie ma już tej przyjemności. - powiedziałam
- Wież co. - wybraniec wstał i staną na przeciwko mnie. - Dawno nie widziałem się z Granatem pora go chyba odwiedzić. - powiedział. Granat to koń na którym jeździ Lloyd. Tak mój brat też się w to wciągnął, ale nie aż tak jak ja. Jest szarym koniem z czarną grzywą. Wstałam i powiedziałam:
- Chętnie z tobą pójdę. - i udaliśmy się do stajni.
Przed boksem Wichera była Kati. Nie zauważyła nas tylko patrzyła na konia w boksie. Ja podeszłam do boksu Klona. Był on obok Wichera po prawej stronie. A miejsce Granata był trzy boksy od Klona. Weszłam do boksu mojego konia.
- Cześć. - powiedziałam a koń za rżył a ja go pogłaskałam po grzywie. Założyłam wodze i siodło. Zanim wyszłam wzięłam parę kostek cukru. Wyszłam z stajni wraz z Lloyd'em który prowadził Granata.
- Ej gdzie idziecie? - spytała za nami Kati. Odwróciłam się do niej i powiedziałam:
- Chce znaleźć tego konia, Kati. Mówiłaś, że jeszcze go zobaczę więc chcę to przyśpieszyć.
- Chcesz iść z nami? - spytał Lloyd
- Chciałabym, ale obiecałam mamie, że posprzątam swój pokój. - mówiąc to dziewczyna się odwróciła zamykając stajnie.
- Ej jak teraz odstawimy konie? - spytał brat.
- Sprzątanie nie zajmie mi dużo czasu a jak wrócicie to ewentualnie zostawcie je w zagrodzie.
- Ok. - powiedziałam wsiadając na wierzchowca. Od razu popędziłam już galopem. - Jazda.
- Ej czekaj! - krzyczał do mnie Lloyd prubując mnie dogonić. W końcu mu się to udaje. Nawet nie zauważyłam, że dotarliśmy do lasu. Na dodatek do miejsca gdzie to się zdarzyło.
Zeskoczyłam z Klona i przyjrzałam się ziemi. Przykucnęłam przez co mój zielony szalik dotykał lekko ziemi. Ślady zdarzenia były jeszcze świerze. Zauważyłam odcisk mojego buta. Wstałam i odwróciłam się do brata.
- To tutaj go widziałam. - powiedziałam. Usłyszałam rżenie konia. Dobiegał za Lloyd'em. Wskoczyłam spowrotem na mojego wierzchowca, zawróciłam i podążaliśmy za odgłosem.
Aa aa aa...
Nie tym odgłosem oczywiście. W końcu napotkałam się na tego konia. Był on jednak uwiązany do drzewa na dodatek jego kopyto mu utknęło pod głazem. Słyszałam jak Lloyd się zbliża przez co koń coraz bardziej się szarpał. Lepiej żeby Lloyd tu nie podchodził.
- Lloyd słyszysz mnie?
- Tak. Coś się stało?
- Znalazłam tego konia, ale jest uwiązany i utknął.
- Zaczekaj zaraz będę obok ciebie.
- Nie!
- Czemu nie?
- Właśnie po to się z tobą połączyłam byś się schował z tyłu i obserwował zdarzenia. Jeśli coś się stanie dam ci sygnał. Zgoda?
- Zgoda.
- Świetnie.
Przerwałam połączenie. Zeszłam z Klona i pomału podchodziłam do konia. On jednak nadal się szarpał.
- Spokojnie. - uspokoiłam go. Spojrzałam na jego kopyto. - Pewnie boli. - nadal się rzucał - Nie szarp się bo to tylko pogorszył sprawę. - Podeszłam do liny. Ok. To najpierw muszę ją przeciąć. Użyłam ognia i zaczęłam przecinać linę. Ale kiedy nie był już przywiązany do drzewa zaczął dalej się szarpać. - Już, już. - zbliżyłam się do łba konia i zaczęłam go głaskać by się uspokoić. - Let's not worry, la li la... We have paradis... - zaśpiewałam cicho a koń się uspokajał. Kiedy było już ok rozejrzałam się.
Jak by cię stąd wydostać? - pomyślałam.
Spojrzałam na patyk niedaleko. Wzięłam go i zaczęłam odpychać głaz. Kiedy koń był wolny pobiegł trochę od mnie. Dzielił nas metr. Jego przednie kopyto całe drżało na dodatek... Całe w krwi.
- O nie ty krwawisz. - Wpadłam na pomysł, ale kiedy moja mama to usłyszy raczej nie będzie zadowolona. Ściągnęłam szalik i zaczęłam się zbliżyć do rannego. Koń odskoczył trochę. - Spokojnie. To ci trochę pomoże. - Koń mi dziwnie zaufał i dał mi się do niego zbliżyć. Uklękłam i zrobiłam opaskę uciskową z szalika. Kiedy skończyłam wstałam. Znowu pogłaskałam konia po łbie. Z kieszeni wyciągnęłam kostki cukru. Pod stawiłam je koniowi. On szybko je zjadł. Chyba zaczyna mi ufać. Cieszę się z tego. Nagle za Klonu wyszedł Lloyd. Był chyba w szoku, że udało mi się zbliżyć do konia. Jednak koni zauważy mojego brata i stanął dęba. - Lloyd cofnij się. - rozkazałam bratu ten wykonał polecenie. Złapałam za sznur który był przywiązany do konia. On stanął zpowrotem ciężko oddychał. - Spokojnie, spokojnie... Ci... - mówiłam głaskać go. - Nic ci nie zrobi. To mój brat. - Pokazałam ukradkiem bratu by się zbliżył. Tak też robił. Ale bardzo powoli. - Zaufałeś mi to teraz zaufaj jemu. - Lloyd był teraz obok mnie. Jedną ręką trzymałam sznur a drugą nakierowała rękę brata. Kiedy ręka blondyna zetknęła się z łbem konia on zamknął swoje czarne oczy. Puściłam rękę brata. Jednak on długo już nie utrzymał. Kiedy koń otworzył oczy zauważyłam że one były... Błękitne wręcz jak szafirowe. A nie czarne.
- Wow ale ma oczy. - wyszeptał zdumiony Lloyd.
- Nigdy takich nie widziałam.- dodałam. Gdy koń znowu zamknął i otworzył oczy były one znowu czarne. Nagle koń staną dęba przez co się przewruciliśmy. Uciekł w głąb lasu. Wpatrywałam się w miejsce gdzie zniknął. Nawet nie zauważyłam żeby mój brat wstał bo stał na przeciwko mnie podając mi rękę bym mogła wstać. Przyjęłam jego pomoc i pojechaliśmy do domu.
CZYTASZ
Rodzeństwo Garmadon || Inna historia (ZAWIESZONE)
FantasíaCZYTAJĄC TO DOWIESZ SIĘ JAK NIE PISAĆ FF Lidia i Lloyd to rodzeństwo. I od 10 lat mieszkają w sierocińcu. Myśleli że tak będzie zawsze. Gdyby nie mieli w rodzinie kogoś kto im powie jakie jest ich przeznaczenie, jakie mają korzenia i jaka tkwi w nic...