Rozdział X

996 86 16
                                    

Aziraphal dopiero, gdy znalazł się poza bramami Nieba, zrozumiał, że cały ten czas był w piżamie. To było naprawdę uwłaczające. Do tej pory był znany ze swojego nienagannego ubioru, no ale cóż... Od dzisiaj i tak wszystko miało się zmienić.
Stanął przed drzwiami do swojego sklepu i oparł czoło o futrynę. Nie wiedział ile czasu go nie było. Czas w Niebie płynął zupełnie inaczej. Raz zwalniał, raz przyspieszał. Wiedział, że jest ciemno, ale gdy wychodził też było ciemno... Może to nadal ta sama noc? Może kolejna? Wiedział jedynie, że jest potwornie zmęczony.
Chwycił za klamkę i przekroczył próg. Światła były pozagaszane, tak jak je zostawił. Przeszedł do salonu. Nie od razy zauważył postać siedzącą na jego kanapie, jednak nie przestraszył się, wiedział kto na niego czeka.
 - Aziraphal? - Oderwał ręce od twarzy i od razu podchwycił jego spojrzenie. Aziraphal naprawdę cieszył się, że widzi te cudowne oczy.
- Gdzieś ty się podziewał?! - Poderwał się z kanapy. - Coś ty sobie myślał, co?! Nawet nie wiesz... Nawet nie wiesz co przychodziło mi do głowy. Te wszystkie potworne myśli... A ty co? Spacerujesz sobie nie wiadomo gdzie, nie wiadomo z kim! Co ty sobie myślałeś?! - Aziraphal miał skruszoną minę. - Nie myśl, że ci to wybaczę. Nie wystarczą te maślane oczka i mina zbitego psa!
 - Crowley... - Anioł naprawdę starał się mu wszystko opowiedzieć, ale ten nie dawał mu na to szansy.
 - Jeszcze nie skończyłem! Cały dzień martwiłem się jak idiota! Po co mnie o czymkolwiek poinformować? Przecież się domyślę i zacznę...
 - Gabriel tu był. - Wtrącił, widząc swoją szansę na wyjaśnienia.
 - Co? - Zdziwił się. - I czemu mi o tym od razu nie powiedziałeś?!
 - Bo nie dałeś mi dojść do słowa! - Krzyknął lekko poirytowany.
 - Na Szatana! - Crowley zamaszystym krokiem podszedł do anioła i wpił się w jego wargi. Ten pocałunek to było to czego pragnął najbardziej, mimo że do tej pory nie zdawał sobie z tego sprawy. Miękkie, wąskie usta atakowały te jego i mógłby poddać się temu uczuciu, gdyby naprawdę nie musiał porozmawiać z demonem.
 - Znowu... Nie dajesz... Mi dojść do słowa. - Próbował mówić miedzy pocałunkami, lecz mimo to, wcale nie chciał tego przerywać. Jeszcze kilka godzin temu, był pewien, że usta Crowleya będą dla niego nieosiągalne po wsze czasy.
 - Zabiję drania. - Crowley odsunął się od niego na krok. - Czego chciał?
 - Może usiądziemy? - Zaproponował, idąc w stronę kanapy.
Crowley usiadł obok niego, cały czas wpatrując się w twarz Aziraphala.
 - Mamy problem. - Przełknął ślinę. - I to problem pokroju końca świata... -  Aziraphal chwycił demona za dłonie. - Grozi nam śmierć. Znowu.
Crowley patrzył na niego z szeroko otwartymi czami. Zacisnął, trzymaną przez Aziraphala, dłoń w pięść.
 - Co ten dupek Gabriel znowu wymyślił?! - Crowley zaciskał zęby z irytacji.
 - Oni... Zabrali mnie na sąd.
 -Że co?! - Crowley znowu się zezłościł. - Sąd? Jak ten ostateczny? - Naprawdę nie wiedział o co w tym wszystkim chodzi.
 - Coś w tym rodzaju. - Westchnął. - Ale bez Najwyższego, no i jednym z przewodniczących był Gabriel. Do tego zeszły się setki aniołów...
 - Jak oni śmieli?! - Crowley poderwał się z kanapy i zaczął chodzić w kółko po małym saloniku. - Jak oni mogli?! Sądzić ciebie. Tego, który jest z nich wszystkich najlepszy! I to jakieś podrzędne pożal się Boże... Ugh... Anioły! Zapłacą mi za to. Obiecuję, że zapłacą za to co ci zrobili. - Crowley wyrzucał z siebie słowa niczym pociski z karabinu maszynowego. Nawet nie zauważył, że co jakiś czas syczał jak wąż. Aziraphal chciał go jakoś powstrzymać, więc wstał i chwycił go gdy miał zrobić kolejne kółko. Anioł chwycił go mocno i przyciągnął do swojej piersi. Plecy Crowleya zderzyły się z nim, gdy oplótł go ramionami i dopiero teraz poczuł jak bardzo Crowley się trząsł. Aziraphal nie wiedział czy to ze złości, czy ze strachu, ale chciał mu jakoś pomóc. Ścisnął go mocniej, a głowa demona opadła na pierś. Położył swoje dłonie na oplatających go ramionach.
 - Po prostu nie mogę uwierzyć, że posunęli się do czegoś takiego, że nie mogłem być przy tobie.
 - Spokojnie, mój kochany. - Aziraphal starał się go uspokoić. - Teraz już jestem tutaj i naprawdę musimy porozmawiać.
 - Masz rację. - Westchnął. - Przepraszam. Po prostu nie mogę uwierzyć... Ale już będę spokojny. Usiądźmy.
Aziraphal usiadł znów na kanapie, a Crowley spoczął na przeciw niego, na dywanie.
 - Tak więc byłem w Niebie, gdzie poddano mnie, a raczej nas, sądowi... - Kontynuował swą opowieść. - Było blisko... Naprawdę blisko, do tego byśmy się już nigdy nie zobaczyli... - Crowley zacisnął zęby, ale tym razem się nie odezwał. Aziraphalowi ciężko było o tym mówić. Zdawał sobie sprawę, że o mały włos uniknął śmierci.
 - Ogólnie rzecz biorąc, zgromadzeni podzielili się między sobą na trzy frakcje. Pierwsi chcieli nas zabić. Tu i teraz pozbawić nas życia. - Przełknął ślinę, przypominając sobie, to co działo się chwilę temu. - Drudzy uznali, że należy nas puścić wolno. Uważali, że miłość nie jest niczym złym. - Uśmiechnął się i pogłaskał Crowleya po policzku. - Uważali, że miłość to piękne uczucie i nikt nie powinien jej osądzać. Trzeci z kolei uważali, że najlepszy rozwiązaniem jest, byśmy udowodnili, że to co jest między nami, nie zagraża społeczności.
 - I jak przypuszczam te anielskie dupki wybrały opcje trzecią? - Zadał pytanie, ale już znał na nie odpowiedź. Mimo to, Aziraphal musiał dokończyć swoją opowieść.
 - Postanowili, że dadzą nam dwa tygodnie, by znaleźć inne pary. Anioły i demony, które żyją ze sobą. To ma udowodnić, że jeśli one nie stanowią zagrożenia, to i my nie.
Zapadła między nimi cisza. Crowley nie wiedział co ma powiedzieć. O co zapytać? Od czego zacząć?
 - Powiedz coś... - Aziraphal naprawdę bał się najgorszego. Sam nie miał żadnego pomysłu jak udowodnić w Niebie, że zasługują na to co zostało im tak niespodziewanie podarowane. Liczył na to, że Crowley coś wymyśli.
 - Naprawdę nie wiem co ma powiedzieć... - Odszepnął. - Jestem tak cholernie zły. Zły i rozgoryczony. - Mówił przez zaciśnięte zęby. - Nie mogę uwierzyć, że musimy to zrobić. Dlaczego każą nam coś udowadniać? Dlaczego nie mogą w końcu przyczepić się do kogoś innego? - Westchnął i zamknął oczy.  - Jedyne co mnie pociesza, to fakt, że jesteś tu, że nie zrobili niczego gorszego... - Wstał i usiadł obok Aziraphala. - Już nigdy więcej nie spuszczę cię z oczu.
 - Crowley... - To naprawdę miłe.
 - Och zamknij się. - Przyciągnął go do siebie i mocno objął.
Siedzieli tak w objęciach, dopóki Crowley nie poczuł jak głowa Aziraphala staje się coraz cięższa.
 - Musisz być zmęczony... - Szepnął.
 - Nie mogę spać. - Zaprotestował. - Musimy coś wymyślić. Zanim będzie za późno.
 - Nie dzisiaj.. - Odrzekł zdecydowanie. - Tej nocy odpoczywamy. Jutro się tym zajmiemy. Teraz chodź spać.
 - Dobrze. - Uśmiechnął się sennie. - Dziękuję.
Crowley usadowił się wygodnie, a Aziraphal złożył swą głowę na jego kolanach.
Aziraphal nie musiał o tym wiedzieć, ale Crowley nie zamierzał tej nocy zmrużyć oka. Chciał mieć pewność, że nikt niepożądany znowu nie wejdzie do sklepu anioła, a jeśli już tak się wydarzy, on będzie wiedział co z tym kimś zrobić.

Come on, it's time to something biblical // Good OmensOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz