Rozdział XI

914 77 1
                                    

 - Od czego powinniśmy zacząć? - Byli już z powrotem w mieszkaniu Aziraphala. Crowley wiedział, że nadszedł czas aby zająć się tym, co wymagało od nich reakcji i to jak najszybciej.
 - Najpierw muszę zrobić kakao. - Anioł krzątał się po kuchni w poszukiwaniu swojego ulubionego kubka z anielskimi skrzydełkami, w tym czasie Crowley nalał sobie szklankę whisky. Dziś nie wystarczyłby standardowy kieliszek wina.
Gdy kakao było już gotowe, anioł zasiadł w salonie przed biurkiem i założył swoje małe okulary.
 -Tak, więc... - Zaczął, ale nie wiedział co mógłby powiedzieć. Sytuacja, w której się znajdowali nie była na porządku dziennym. - Nie wiem, Crowley. - Westchnął zrezygnowany. - Nie mam pojęcia od czego powinniśmy zacząć. - Mówił nerwowym głosem. - Dlaczego zawsze mam tyle pomysłów, a teraz nie jestem w stanie nic zrobić?! - Jęknął.
- Tylko spokojnie. - Crowley starał się jak mógł. - Musimy się nad tym zastanowić. Bez paniki.
 - Jak mam nie panikować, skoro świat wali nam się na głowy?
- Po prostu nie myśl o tym! - Wrzasnął, co odrobinę pomogło w ogarnięciu się Aziraphala. - Mysl o tym, jak o kolejnym cudzie, który musisz dokonać. Pamiętaj, że masz mnie tu do pomocy. Nie jesteś sam.
 - Wiem, Anthony... - Naprawdę wiem. Tylko... Boję się.
 - Nie ma czego. Najwyżej przestaniemy istnieć.
 - Najwyżej?! - Pisnął. - Nie wiem jakie masz priorytety.
 - Aniele. - Zerknął mu w oczy. - Jesteśmy tu od ponad sześciu tysięcy lat. - Stwierdził. - Czy nie uważasz, że już czas?
 - Czas na co? - Aziraphal dopiero teraz zaczął się bać naprawdę.
 - Czas na zmianę? Czas na nas? - Uniósł brew. - Czas by to wszystko skończyć?
 - Chcesz skończyć to co nas tu trzyma? Chcesz to wszystko odepchnąć i zostawić tak sobie?
 - Nie mówię, że chcę. - Próbował go uspokoić. - Myślę jedynie, że jeśli się nam nie uda... Jeśli nie damy rady, to nie wiem czy jest sens się tym martwić. Przeżyliśmy już co swoje, aniołku. Byliśmy wszędzie. Zrobiliśmy już wszystko...
 - Crowley... - Odezwał się szeptem. - Ale ja nie mam jeszcze dosyć. To nie prawda, że przeżyliśmy już wszystko. Może osobno tak... Ale razem? Chcę przeżyć to wszystko jeszcze raz. Z tobą.
 - Aniele... - Westchnął zrezygnowany. Rozumiał co miał na myśli Aziraphal i w głębi serca też tego pragnął, ale zdawał sobie sprawę, że nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem. Tym bardziej, że oni nie wymyślili jeszcze żadnego. - Po prostu chcę żebyś wiedział, że to nic złego. Jeśli nam się nie uda tego przeżyć, wiedz że już wystarczająco długo byliśmy na tym świecie, by się tym przejmować.
Aziraphal uśmiechnął się sztywno. Wiedział, że Crowley ma rację, tylko jeszcze nie był w stanie tego przyznać.
 - Na razie walczmy. - Odpowiedział jedynie. - Dopóki możemy walczyć
 - Tak. Potrzebny nam plan.
 - Przede wszystkim musimy wymyślić jak udowodnić, że nie zagrażamy obecnemu światu.
 - I niby jak mamy to zrobić?
 - Musimy znaleźć kogoś. Anioła. Demona. Nie ważne. Kogoś kto żyje z tą z drugich stron, albo kogoś kto ich zna.
 - No dobrze. Rozumiem tę część, ale pytanie brzmi, czy znasz kogoś takiego?
 - No właśnie... Ja w gruncie rzeczy, jestem samotnikiem. Nie za bardzo dogaduje się z resztą aniołów.
 - No to mamy przerąbane. - Skwitował popijając whisky.
 - Są jeszcze książki. - Odrzekł. - W nich zawsze jest nadzieja.
 - Skoro tak mówisz...
 - A co z tobą? - Zapytał. - Znasz jakiegoś demona, który związał się z aniołem?
 - Żartujesz? Demony nienawidzą aniołów.
 - Nie wszystkie.
 - Wszystkie. - Odparł cierpko. - Prawie.
Crowley musiał się chwilę zastanowić. Może? Może było coś?
Myślał i myślał, podczas gdy Aziraphal wczytywał się w swoje stare książki. Dopił swoje whisky, a gdy nalewał sobie kolejną porcję, coś przyszło mu do głowy.
 - Wiem! - Krzyknął zadowolony z siebie.
 - Co takiego? - Aziraphal zdjął okulary z nosa.
 - Wydaje mi się, że gdzieś na samym początku, po Piekle krążyła pewna plotka.
 - Plotka? - Zdziwił się, ale nie na długo. - Oczywiscie, że tak. Bo co innego demony mogą robić, jeśli nie plotkować?
 - Skończyłeś?
 - Oczywiście, skarbie. Kontynuuj.
 - Chodzi o to, że na początku było całe to zamieszanie. Tysiące aniołów spadało. Dopiero tworzono Piekło.  Zanim powstało spędziliśmy kilka naprawdę trudnych dni u jego bram. Różne były nastroje. Jedni byli cierpliwi, inni woleli spędzić ten czas na Ziemi. Tak jak ja, ale nie o tym teraz. - Westchnął. - Gdy wróciłem, a Piekło było już otwarte, chodziły pewne plotki o tym, że kilkoro nie wróciło.
 - Jak to, nie wróciło? - Dopytywał Aziraphal. - Nie sprawdzali tego?
 - A niby kto? Myslisz, że Lucyfer pierwsze o czym pomyślał, to sprawdzenie obecnosci?
 - No tak, masz rację.
 - W każdym razie podobno jest ktoś kto nie jest ani w Niebie, ani w Piekle, mimo że nadal jest istotą pozaziemską.
 - Przez tyle lat... Nikt nigdy się tym nie zainteresował?
 - Nie ma pewnosci, że to prawda. - Odparł. - Jak mówiłem wcześniej, w Piekle było niezłe zamieszanie. To może być zwykła plotka.
 - Możliwe... - Aziraphal musiał to rozważyć. - Jednak jeśli to prawda, to to może być właśnie nasza szansa.
 - Wszystko się zgadza, ale jak ich odnaleźć? To było setki lat temu.
 - A gdyby tak popytać w Piekle?
 - Mogę spróbować, ale oni nie są tam... Przyjaźnie nastawieni wobec mnie.
 - To naprawdę ważne.
 - Zobaczymy co da się zrobić. Może znajdę kogoś, kto bedzie chciał ze mną porozmawiać.
 - Na pewno ktoś się znajdzie.
 - A co z tymi twoimi książkami? Znalazłeś coś? - Upił łyka ze szklanki.
 - Nie wiem. - Westchnął. - To nie takie łatwe. Książek jest tysiące, a ja nie wiem czy mam akurat te, które są nam potrzebne.
 - Masz ich tysiące! Poszukaj! - Niecierpliwił się.
 - Już dobrze. Zabieram się do roboty. - Sięgnął po książkę, która znajdowała się najbliżej. Traktowała o wojnie między ludźmi, a Bogiem. Fantazy. Od razu ją odrzucił i szukał dalej.
Crowley wymyślił swoją część planu, dlatego doszedł do wniosku, że może po prostu posiedzieć i tak też zamierzał zrobić, jednak gdy spoglądał na Aziraphala, który męczył się z kolejną książką, nie mógł już na to patrzeć.
Podszedł do regału i wyjął opasły tom. Rozsiadł się wygodnie na kanapie i rozpoczął lekturę.
Trwało to i trwało. Jedna książka za drugą. Crowley nie miał pojęcia ile czasu wertował książki. Robił to tak długo, że jego wężowy wzrok, który zazwyczaj nie zawodził, teraz odmawiał posłuszeństwa. Oderwał się na chwilę od lektury, by zerknąć jak idzie Aziraphalowi. Okazało się jednak, że nie idzie mu wcale. Po prostu zasnął.
Leżał z głową na książce, a jego okulary przekrzywiły się pod dziwnym kontem. Wyglądał raczej... głupkowato. Crowley miał ochotę po prostu go tak zostawić, ale nie mógł. Stał nad nim i walczył sam ze sobą.
 - Niech cie szlak. - Warknął przez zęby i podniósł ostrożnie anioła. - Od dziś jesz mniej. - Wysyczał, gdy odczuł ciężar, którego się nie spodziewał.
Położył go ostrożnie na kanapie. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie powinien przykryć go kocem, ale uznał to za zbyt natarczywe. Crowley nigdy nie był opiekuńczy i teraz też nie zamierzał być. Ściągnął jedynie jego okulary i przyjżał sie im uważnie.
 - Tak. Nadadzą się. - Stwierdził i wsunął je sobie na nos. Miał nadzieję, że dzięki nim jego oczy wrócą do normy.
Postarał rozsiąść się możliwie najwygodniej na dywanie, na przeciwko kanapy i wrócił do lektury.
To co czytał, było w miarę zajmujące, jednak nie miało nic wspólnego z ich problemem. W żaden sposób nie pomagało. Odłożył więc książkę, przetarł oczy, upił kolejny łyk whisky i sięgnął po kolejną.

Aziraphal śnił o czymś przyjemnnym. On ogólnie miewał tylko takie sny. Dobre książki, ładne widoki. Często Eden.
Tym razem też tak było, ale gdy się obudził, nie pamiętał dokładnie o czym śnił.
Gdy tylko otworzył oczy zobaczył jeden z najsłodszych widoków jakie kiedykolwiek miał okazję podziwiać.
Crowley leżał na podłodze, na brzuchu, a przed nim leżała otwarta książka, którą bezsprzecznie czytał. Co samo w sobie było słodkie i całkiem seksowne, co anioł musiał przyznać. Do tego na nosie miał okulary, które idealnie podkreślały jego kości policzkowe, nie zasłaniając przy tym barwy jego oczu. I były jego. To było słodkie. Bezapelacyjnie.
 - Crowley?
 - Tak? - Zapytał, nie odrywając wzroku od czytanego tekstu.
 - Nie śpię.
 - Zauważyłem. - Poprawił zsuwające się okulary.
 - Wyczytałeś coś ciekawego? - Usiadł na kanapie i przeciągnął się.
 - Nic. Całe, wielkie nic. - Odrzucił książkę na bok.
 - Idę zaparzyć kawę. Chcesz?
 - Obejdzie się...
Aziraphal zrobił szybką rundkę do kuchni, a gdy wrócił z powrotem do salonu, zastał Crowleya przy regale.
 - Nie mogę już na nie patrzeć! - Warknął. - Te książki są odrażające.
 - Musisz zrobić sobie krótką przerwę. - Przeczesał jego włosy.
 - Daj spokój. Nie mamy na to czasu.
 - Teraz moja kolej na czytanie. - Uśmiechnął się pokrzepiająco. - Damy radę. Zobaczysz.
 - Wiem, tylko... - Nie wiedział jak to nazwać.
 - Boisz się.
 - Nie. Nie boję się. - Zaprzeczył automatycznie.
 - Boisz się.
 - Trochę. - Przyznał w końcu. - Ale nie o to chodzi.
 - Więc o co? - Aziraphal naprawdę chciał zrozumieć.
 - Mam po prostu tego dosyć. Tego całego Nieba i Piekła. Mam dość walki z nimi. Nie chcę im niczego udowadniać. Chcę po prostu... Być. - Przymknął oczy. - Po prostu być.
 - Wiem, skarbie. Wiem. - Chwycił go za dłoń. - Też tego chcę.
 - Więc weźmy to. - Poprosił. - Olejmy to wszystko. To całe udowadnianie. Możemy przecież gdzieś uciec razem.
 - Znowu będziemy to przerabiać?
 - Alfa Centuri nadal gdzieś tam jest. I czeka na nas. - Crowley kusił dalej, lecz Aziraphal nie mógł ot tak się na to zgodzić.
 - Crowley... Anthony. - Chwycił jego twarz w dłonie. - To prawda, że aktualnie jesteśmy w nieciekawej sytuacji. Mamy problemy. Ale problemy są po to, by z nimi walczyć, a nie przed nimi uciekać. Musimy walczyć.
 - Kiedy stałeś się tak odważny? Przegapiłem coś? - Uśmiechnął się.
 - Nie mam pojęcia. - Oddał uśmiech. - Również musiałem przegapić ten moment.
 - Masz rację. Wrcajamy do pracy. - Ucałował go w wewnętrzną stronę dłoni i sięgnął po kolejną książkę.
Tym razem siedzieli czytając aż pierwsze promienie słońca wkradły się przez niezasłonięte okna. Żaden z nich nie zamierzał przerywać czytania, ale oboje mieli już dość siedzenia.
Aziraphal przechadzał się po pokoju z książką w ręku, a Crowley leżał nogami do góry na kanapie, a jego zmierzwione włosy prawie dotykały dywanu.
 - Mam coś! - Crowley spadł z kanapy.
 - Mów! - Odkrzyknął, gdy usadawiał się w normalnej pozycji na dywanie. - Co znalazłeś?
 - Nie do końca wiem. To może być nic. Nic ważnego, ale gdyby było to moglibyśmy... Sam nie wiem. To mogłoby być coś...
 - Skup się, aniele.
 - Tak, tak. Masz rację. Już. - Wziął wdech i wydech. - W tej książce jest napisane, że istnieje anioł, który strzeże Ziemi.
 - Myślałem, że to twoje zadanie, że po to tu jesteś.
 - Nie. Ja jestem, by kierować ludzi w dobrym kierunku, a on by strzec planety jako samej planety. Tak jakby nie było ludzkości.
 - To coś słabo wam idzie. - Skwitował Crowley. - Globalne ocieplenie. Bomby atomowe. Plastik...
 - W tym właśnie rzecz. Anioł miał strzec planety, a ona powoli się rozpada. To znaczy, że porzucił swoje zadanie na rzecz czegoś... bardziej absorbującego. To może być coś, albo ktoś.
 - Albo po prostu znudziła mu się ta robota.
- Ale tego nie wiemy. Jeśli nie sparwdzimy, chć potencjalnie to może być coś głębszego, to jak głupi będziemy?
 - Dobrze, już dobrze. Zrobimy to, tylko jak możemy go znaleźć?
 - Jeszcze nie wiem... Ale na pewno się doweim.
 - Nie masz wyjścia. Musimy sie tym zająć.
 - Od czego by tu zacząć... - Zastanawiał się anioł, nadal krążąc po pokoju.
 - Musisz szukać dalej w tych książkach. Musimy dowiedzieć się gdzie mamy szukać tego anioła, a ja zajmę się tym demonem, który zwiał z Piekła.
 - Tak więc zdaje sie, że mamy plan.
 - Zgadza się. - Anioł uśmiechnął się szeroko.

Come on, it's time to something biblical // Good OmensOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz