Ten tydzień był dla Aziraphala okropny. Może nie najokropniejszy z najokropniejszych, ale na pewno plasował się w pierwszej dziesiątce.
Już od poniedziałku wiedział, że to będzie ciężki tydzień. Jego sklep z książkami przechodził oblężenie, co z jednej strony go cieszyło, bo to oznaczało coraz większą grupę ludzi zainteresowanych czytaniem starych książek. Z drugiej strony znaczyło to, że w ciągu dnia nie znajdował choćby chwili dla siebie. Wieczorem, gdy mógł już spokojnie usiąść i odpocząć, nie miał siły nawet na jedzenie. Wypijał kubek kakao i szedł spać. Miał lekkie wyrzuty sumienia, że nie odezwał się w między czasie do Crowleya. We wtorek znalazł chwilę, by wykonać telefon. Zrobił to jednak na próżno, bo Crowley nie podniósł słuchawki.
Zrobił to w środę, jednak nie miał czasu rozmawiać. Powiedział jedynie, że oddzwoni, lecz mimo to nie zrobił tego.
Aziraphal czekał. Czekał całą środę, czwartek rano, czwartek popołudniu, a wieczorem zastanawiał się, czy nie zadzwonić jeszcze raz. Powstrzymał się jednak, bo uznał, że Crowley musi być naprawdę zajęty, skoro nie oddzwonił, a nie chciał mu przeszkadzać.
Tak minął czwartek, a kolejnego dnia z samego rana, na Aziraphala czekała niezbyt przyjemna niespodzianka. Okazało się, że Niebo ma dla niego zadanie. Jeszcze dzisiaj miał znaleźć się w Hiszpanii, by w jednym z tamtejszych miast pewna rodzina mogła dostąpić cudu uzdrowienia. Problem polegał na tym, że jeszcze nie dostał żadnych szczegółów i wszystkiego miał dowiedzieć się na miejscu.
W trybie natychmiastowym przeniósł się do jednej z prowincji Hiszpanii, uprzednio wywieszając na drzwiach sklepu informację o chwilowym zamknięciu. Chciał załatwić to jak najszybciej, mimo że zdawał sobie sprawę, iż ciąży na nim wielka odpowiedzialność, dlatego musiał się skupić.
Po pierwsze musiał dotrzeć do San Javier, bo jak się okazało, właśnie ono było jego miejscem docelowym. Zamknął oczy, rozpostarł skrzydła i skoncentrował się na nazwie miasta. W mgnieniu oka znalazł się w San Javier. Teraz tylko pozostało mu odnaleźć rzeczoną rodzinę. Aziraphal udał się prosto pod ich dom. Jedyne co wiedział o członkach tej rodziny to to, że ich siedmioletni synek, Alfredo dokładnie o siedemnastej dwadzieścia cztery będzie miał wypadek. Anioł miał temu zapobiec.
Była dopiero dwunasta, więc Aziraphal postanowił trochę rozejrzeć się po okolicy. Pogoda sprzyjała spacerom, także na takowy się udał.
Okolica była naprawdę urokliwa. Anioł uwielbiał wąskie, kamienne uliczki i drewniane werandy domów.
Krążył tak po mieście odwiedzając w między czasie małą kawiarenkę w centrum.
Równo o siedemnastej wrócił z powrotem pod dom Alfredo. Obszedł werandę, by dostać się na tyły domu, gdzie, jak się spodziewał, miał znajdować się chłopiec. Tuż obok niewielkiego stawu, Alfredo odbijał piłkę wraz z kolegami. Aziraphal wiedział co się za moment wydarzy. Jego przyjaciele zostawią go samego, a ten dalej będzie odbijał piłkę. Wtedy wydarzy się coś co teoretycznie powinno przekreślić jego dalsze życie. I właśnie tu wkraczał Aziraphal.
Co chwilę zerkał na zegarek. Już za moment. Chwileczkę. I jakby w tym momencie coś pstryknęło w powietrzu i znikąd za chłopcem pojawiła się znajoma Aziraphalowi postać.
Znikąd pojawił się Crowley i jednym ruchem, jednym małym pchnięciem, wrzucił chłopca do stawu.
Aziraphal nie zważając na obecność swojego przyjaciela, podbiegł do topiącego się chłopca. Tylko przez ułamek sekundy zawahał się czy powinien wskoczyć do wody. Zanim zdążył się nad tym zastanowić już był w wodzie. Od razu uchwycił chłopca za koszulkę i wyciągnął go na powierzchnię. Crowley nadal stał w tym samym miejscu, jakby wrośnięty w ziemię.
Anioł jednym pstryknięciem osuszył wyziębionego chłopca, a drugim machnięciem ręki przywrócił jego funkcje życiowe. Oddech wracał do normy, temperatura ciała rosła. Po kilku sekundach, które dla Aziraphala były wiecznością, Alfredo otworzył oczy i przewracając się na bok, wypluł wodę, która dostała się do jego płuc.
- Już wszystko dobrze. - Aziraphal pogłaskał go po ciemnych włosach. - Zaraz wrócisz do rodziców. - Kolejnym pstryknięciem palców przeniósł chłopaka prosto do jego sypialni i pogrążył go w relaksującym śnie.
Anioł klęczał na ziemi ze wzrokiem wbitym w trawę. W jego głowie przelatywało milion myśli na sekundę, mimo to nie wiedział której powinien się uchwycić.
W pewnym momencie zobaczył przed sobą czarne buty, a już chwilę później jego głowa, objęta z dwóch stron przez dłonie Crowleya, poderwała się do góry. Ich oczy się spotkały, lecz żaden z nich nic nie powiedział. Patrzył tylko jak Crowley co rusz otwiera usta, by coś powiedzieć, ale nie wydobywało się z nich choćby jedno, najkrótsze słowo.
Jedynym co zrobił, było przymknięcie oczu. Dopiero teraz Aziraphal spostrzegł, że nie miał on swoich ciemnych okularów. Ta myśl go trochę otrzeźwiła. Powolnym ruchem wstał z kolan, a Crowley od razu poszedł w jego ślady. Znów pstryknął palcami, a jego ubiór wrócił do swojej nieskazitelnej formy z tuż przed tego feralnego wydarzenia.
- Ten chłopiec mógł przez ciebie zginąć. - Odezwał się pierwszy, a w jego głosie zabrzmiała nutka rozgoryczenia i zawodu.
- Aziraphal... - Rozłożył ręce w poddańczym geście. - Jestem demonem. Takie otrzymałem zadanie.
- Alfredo w przyszłości zostanie światowej sławy lekarzem. Uratuje wiele ludzkich istnień. A ty mogłeś to wszystko zaprzepaścić! - Był zły. Sam nie wiedział co dla niego było gorsze, to, że to właśnie Crowley, jego demon, miał przyczynić się do śmierci tego chłopca, czy to,
że wyglądał jakby było mu to obojętne.
- Musiałem wykonać rozkaz! - Crowley podniósł głos. - Czego w tym nie rozumiesz?
- Po prostu nie mogę uwierzyć w to, że byłeś do tego zdolny.
- Znamy się nie od dziś. - Stwierdził rozgoryczony. - Znasz mnie jak nikt inny. Myślisz, że nawet nie zakwestionowałem tego rozkazu? Myślisz, że chciałem to zrobić? Gdybym nie miał pewności, że zdążysz go uratować, nigdy bym tego nie zrobił.
- Nie wierzę ci! - Aziraphal sam już nie wiedział czy może ufać Crowleyowi.
- Wierz w co chcesz aniele. Ja znam prawdę. - Powiedziawszy to zniknął tak szybko jak się pojawił.
Aziraphal został sam. Dookoła zapanowała, niczym nie zmącona cisza. Jedynie delikatny wiatr podpowiadał mu gdzie się tak właściwie znajduje. Aziraphal doprawdy nienawidził się kłócić z kimkolwiek, a już zwłaszcza nie ze swoim najlepszym przyjacielem.
Jednak po tym co dziś zobaczył, po tym jak dostrzegł do czego ten jest zdolny, nie był pewny czy będzie potrafił kiedykolwiek jeszcze spojrzeć na niego w ten sam sposób.
Po kilkudziesięciu minutach, otrząsnął się na tyle, by w końcu wyruszyć w drogę powrotną do domu. Znów rozpostarł skrzydła i już po chwili był we własnym, ciasnym saloniku.
Po prostu usiadł na kanapie i schował głowę w ramionach. Miniony dzień był najgorszy z całego tygodnia, a przecież ten się jeszcze nie skończył.Sobota była trudna w równym stopniu dla obydwojga. Demon nie miał zamiaru wychodzić ze swojego apartamentu już po wsze czasy.
Dopadły go takie myśli, przed którymi bronił się przez całe stulecia. Żal. Wstyd. Rozgoryczenie. Zalewały jego umysł od wczorajszego popołudnia, dlatego postanowił, że on w zamian zaleje siebie. Miał w domu wystarczający zapas alkoholu, by nie wychodzić z niego przez najbliższy rok.
Z żalem do Aziraphala był sobie w stanie poradzić, gdyż wiedział, że w gruncie rzeczy, anioł miał prawo go w tamtym momencie osądzić. Nawet się tego spodziewał.
Wstyd. Z tym było znacznie gorzej. Oczywiście już wcześniej zdawał sobie sprawę, że w oczach anioła, Crowley i tak nie wypadał najlepiej. Lecz pomimo tego, że był demonem, pomógł przecież powstrzymać apokalipsę! To musiało liczyć się na plus.
Crowley nie do końca mógł się pogodzić z myślą, że Aziraphal widzi w nim potwora, a był pewny, że to właśnie w ten sposób teraz anioł o nim myślał.
Rozgoryczenie. Tym uczuciem pałał do samego siebie. Był rozgoryczony własną postawą. Który szanujący się demon miałby takie rozterki moralne w stosunku do własnej osoby? Crowley martwił się, że coś jest z nim nie tak i to było najgorsze. Czemu on się w ogóle czymś martwił? Demony nie miały uczuć! Demony były okrutne, złe i podłe. Zwodnicze i zwyrodniałe. Jak bardzo Crowley chciał taki być, tylko on wiedział. Pragnął tego, bo te wszystkie uczucia, które go aktualnie ogarniały, były nie do zniesienia.
W głębi duszy, o ile taką posiadał, był wdzięczny, że Aziraphal ocalił tego marnego chłopca. Jakiego rodzaju demonem to go czyniło?Aziraphal nie spał całą noc. Przed oczami wciąż majaczył mu obraz tonącego chłopca oraz jego oprawcy. Anioł naprawdę bardzo mocno starał się wyzbyć wszystkich pozytywnych uczuć, jakie żywił do Crowleya, lecz im bardziej się starał, tym gorzej mu to wychodziło.
Nadal miał przed oczami twarz pozbawioną wyrazu, totalnie kontrastującą z obrazem tej twarzy widzianej do tej pory.
Aziraphal próbował przekonać samego siebie, że wspomnienia nic nie znaczą. Liczy się tu i teraz, jednak z marnym skutkiem.
Gdzieś bardzo głęboko w sobie, rozumiał Crowleya i to co zrobił. Musiał wykonać dane mu zadanie, bo inaczej sam mógł stracić życie, a tego anioł również nie chciał.
W gruncie rzeczy powinien się cieszyć. Misja okazała się być skuteczna. Chłopak został ocalony, tylko jakim kosztem?
Aziraphal podejrzewał, że to był podstęp ich przełożonych. Dziwnym zbiegiem okoliczności, tuż po tym jak kazano im zerwać ze sobą jakiekolwiek kontakty, trafiają do tej samej misji i to stojąc po przeciwnych stronach barykady. Bez możliwości współpracy.
Myśl, że ktoś celowo postawił ich w takiej sytuacji, doprowadzała go do szewskiej pasji. Nie chciał, by jego życiem kierowały z góry zaplanowane intrygi.Nastał wieczór, a Crowley nie miał już nawet ochoty pić. Leżał na swoim ogromnym łóżku gapiąc się w sufit. Alkohol wyzwolił w nim nową porcję myśl i i uczuć, których z całą pewnością nie chciał. Jednak one nie dawały mu spokoju. Już nie myślał o wydarzeniach z dnia poprzedniego. Teraz dręczyło go coś zdecydowanie innego pokroju. W prawdzie miał ważenie, że to uczucie powracało do niego w słabszych momentach, lecz tym razem odezwało się ze zdwojoną siłą.
To uczucie... Paraliżowało go we własnej głowie. Przez nie, nie potrafił myśleć o niczym innym. Jedynym plusem było jedynie to, że owe uczucie było na tyle silne, by przyćmić pozostałe, mniej znaczące. Crowley słyszał, że istnieje pewna ludzka teoria, że słabsze kilka ognisk bólu można przyćmić jednym wielkim bólem. I właśnie tak się teraz czuł. Jakby wcześniejszy natłok uczuć zastąpiło jedno wielkie, lecz sto razy gorsze. Tysiąc razy cięższe. I milion razy boleśniejsze.
Crowley chwycił się za włosy, ciągnął za nie i szarpał. Naprawdę chciał znaleźć lekarstwo na swoje cierpienie, lecz jego mózg podpowiadał mu tylko to jedno rozwiązanie, tak cholernie nie możliwe do wykonania.
Przewrócił się na bok, podkurczył nogi i w tej pozycji próbował znaleźć ukojenie. Był pewny, że zaraz zwariuje. O ile już to nie nastało. Koniecznie musiał coś ze sobą zrobić. Zerknął na butelkę nie dopitej whisky, ale gdy tylko to zrobił, od razy odechciało mu się pić.
Musiał wytrzeźwieć i to w tej chwili. Skupił wzrok na butelce i zaparł się w sobie mocno, by pozbyć się zalegającego w organizmie alkoholu. Gdy butelka była znów w połowie pełna, odpuścił. Lekki stan upojenia mógł pomóc mu zasnąć. Miał nadzieję, że nie obudzi się do następnego stulecia. Zamknął oczy, ale gdy tylko to zrobił, w jego świadomości pojawiła się ta twarz.
- Na Szatana! - Krzyknął podnosząc się do siadu. - Muszę się tego pozbyć!
Wstał gwałtownie, narzucił na siebie pierwsze lepsze ubrania i wybiegł z domu.Zabawa się rozkręca! :D
CZYTASZ
Come on, it's time to something biblical // Good Omens
FanficAziraphal, anioł wybrany przez samego Boga, by strzec ukochanej Ziemi. I Crowley, demon robiący wszystko, by mu to utrudnić, choć tylko teoretycznie. Już raz pokonali apokalipsę. Teraz Bóg rzuca im kolejne wyzwanie. Znów, ramię w ramię, muszą staną...