19, epilog

1.3K 181 151
                                    

  Bakugo Katsuki od zawsze uważał, że otaczają go idioci. 

  Ostatecznie to on okazał się największym idiotą.

  Na początku miał wrażenie, jakby Kirishima wciąż był gdzieś blisko niego. Jakby zaraz miał zawołać go na śniadanie, podsunąć klucze czy z rozbawioną miną nabijać się z jego ,,popularności". Przez te pierwsze kilka tygodni musiał co rusz przypominać sobie, że Eijiro już nie ma, on odszedł i nie wróci. Nie dawało to jednak pożądanego rezultatu − podświadomie nadal czekał na drugi pocałunek, który przecież miał już nigdy nie nadejść.

  Dotarło to do niego dopiero miesiąc po odejściu Kirishimy, a wtedy nadeszła tęsknota. Obezwładniająca tęsknota, przepełniająca jego duszę i umysł, wylewająca się przez słowa i czyny. Była jak niekończący się huragan rozszalałych emocji, burzący i niszczący wszystko na swojej drodze, wysysający z Katsukiego wszelkie chęci do zrobienia czegokolwiek. Całymi dniami snuł się po domu bez celu, podnosząc rzeczy i z powrotem je odkładając, włączając telewizor, by zaraz go wyłączyć. Tęsknił za uśmiechem Eijiro, jego spojrzeniem, dotykiem. Od kiedy ten odszedł, cały czas było mu przeraźliwie zimno, jakby wraz ze szczęściem uleciało z niego całe ciepło. Wciąż powracał myślami do nocy w hotelu, gdy jeszcze to ciepło czuł i gdy, niestety, nie w pełni rozumiał, co ono oznaczało.

  Stawał się wrakiem człowieka i jego przyjaciele doskonale wiedzieli, co się zbliża. Bali się. Bali się o niego i chcieli mu pomóc, choć w głębi duszy zdawali sobie sprawę z tego, że nie dadzą rady. Co rusz próbowali siłą zaciągać go do specjalistów, którzy jednak zawsze, gdy tylko napotkali spojrzenie Bakugo i zobaczyli jego Znak, mówili, że z Przeznaczeniem nie wolno igrać, bo ono się mści. Po którejś z kolei wizycie wymyślili więc, że wspólnie będą na zmianę go pilnować, by nie zrobił czegoś głupiego. Codziennie prowadzili z nim długie rozmowy na błahe, niezobowiązujące tematy, a w ich oczach zalęgał się smutek.

  Tak minęło kilka kolejnych miesięcy, a poprawy nadal nie było widać. W końcu nawet Deku, najbardziej wierzący w możliwość odsunięcia tego, co nieuniknione, zaczął się poddawać i jedynie z żalem patrzył na gasnącego w oczach przyjaciela.

  Wszyscy, nawet sam Katsuki, wiedzieli, że nieuchronnie zawisło nad nim widmo śmierci. 

°•°•°•°•°•°•°

  Rok.

  Wytrzymał rok, z czego podświadomie był naprawdę dumny. Teraz tylko pozostawało mu czekać do tej cholernej trzeciej w nocy, by wreszcie móc odpocząć.

  Rocznica odejścia Eijiro i świadomość tego, co zamierzał zrobić, nie były przyjemne, ale w jakimś stopniu go uspokajały, tak samo jak zwisający z sufitu, przygotowany wcześniej kabel od telewizora, zawiązany na przewodach zdjętej lampy. Czarny i gruby − taki, jaki powinien być.

  — Pogoda jutro będzie naprawdę piękna, może poszedłbyś z nami na spacer? — zaproponowała Jiro, siląc się na miły uśmiech. Katsuki siedział pod ścianą po drugiej stronie pokoju, byleby ani ona, ani łączący się z nimi na wideo-czacie Izuku, nie byli w stanie zauważyć kołyszącego się lekko przedmiotu.

  — Tak, to bardzo dobry pomysł, prawda, Kacchan? — pisnął Midoriya, a Bakugo leniwie mu przytaknął, choć nie zwracał uwagi na sens jego słów: — Weźmiemy Akio i razem przespacerujemy się po parku!

  — Idealnie, Shoto też przyjdzie?

  — Oczywiście, specjalnie wziął sobie wolne, żeby spędzić z nami więcej czasu!

  — Świetnie!

  Katsuki miał dość ich sztucznej ekscytacji i czuł przemożną ochotę, by się rozłączyć, ale wiedział, że gdyby to zrobił, na pewno oboje przeraziliby się i przyjechali do jego mieszkania, by zobaczyć, czy wszystko z nim w porządku.

  Musiał zachowywać się jak najbardziej normalnie.

  — Tak, możemy iść — rzucił w końcu, niby niedbale, głosem ochrypłym od ciągłego milczenia.

  Jego rozmówcy jak na zawołanie posłali sobie zaniepokojone spojrzenia.

  — Um, coś... coś się stało? — zapytała w końcu Jiro, a Izuku wyglądał, jakby cieszył się, że to nie on zadał to pytanie. — Wiesz, zazwyczaj protestujesz.

  Katsuki zaklął w myślach, ale już nie mógł się wycofać.

  — Minął rok — powiedział cicho, a jego wargi lekko drgnęły, jakby próbując ułożyć się w uśmiech, który od zniknięcia Kirishimy ani razu nie pojawił się na jego twarzy. — To dobry czas na zmianę, prawda? — zapytał, zerkając na górę ekranu, by sprawdzić godzinę.

  Mam dziesięć minut do trzeciej, pomyślał, niemalże uśmiechając się pod nosem. Co za ironia.

  Gdy zwrócił wzrok na twarze przyjaciół, Kyoka wyglądała, jakby była w ciężkim szoku, natomiast Izuku miał w oczach łzy szczęścia.

  — Ja... ja tak się cieszę, Kacchan — wyszeptał, opuszczając głowę. — Tak się cieszę...

  Bakugo nie chciał ich okłamywać w tak okrutny sposób, ale czy miał jakieś wyjście? 

  Ziewnął więc tylko, na co Midoriya momentalnie się zreflektował, ocierając wilgotne oczy.

  — Już nie będziemy ci przeszkadzać, jest strasznie późno — powiedział z uśmiechem. — Dobranoc, Kacchan!

  — Miłych snów — rzuciła Kyoka z uśmiechem prawie tak wielkim jak tym Izuku, po czym oboje się rozłączyli.

  Będą miłe. 

  Katsuki odetchnął głęboko, odkładając telefon na podłogę obok siebie. Ręce mu drżały, a on sam wciąż musiał przełykać ślinę, mimo wszystko przerażony tym, co zamierzał zrobić.

  Rok to było dużo, ale świadomość, że całe życie się okłamywał tylko po to, by teraz postąpić według woli Przeznaczenia, była żałosna i w pewnym sensie zawstydzająca.

  Szkoda, że nie zdążyłem pożegnać się ze starymi. Może matka jeszcze żyje?, pomyślał, chwiejnie wstając i podchodząc do podsuniętej na środek pomieszczenia kanapy. Stanął na niej, drżącymi palcami chwycił kabel i przewiązał go sobie wokół szyi. W całym mieszkaniu było przeraźliwie zimno, a on miał na sobie jedynie cienki podkoszulek i pierwsze lepsze dresowe spodnie.

  Wziął głęboki wdech, obraz już teraz falował mu przed oczami, tworząc nierealistyczne kształty i cienie, przez co przez moment był pewien, że przed sobą zobaczył uśmiechniętą twarz Eijiro, który wyglądał tak jak wtedy, gdy przyśnił mu się rok temu. 

  Zamknął oczy i otworzył je dopiero po kilku minutach, wtedy, gdy jego telefon odegrał krótką, wesołą melodyjkę, która nijak nie pasowała do sytuacji, ale wybrał ją specjalnie po to, by w pewnym sensie dodała mu sił. Wybiła trzecia.

  W pogrążonym w mroku mieszkaniu czuł się samotnie, bardziej samotnie niż w ciągu całego tego przepełnionego tęsknotą roku. Za chwilę miał to zmienić.

  W końcu nadszedł czas.

  Zdecydowanym ruchem zszedł z kanapy, a pętla zacisnęła się na jego szyi, boleśnie odcinając mu dostęp powietrza. Odruchowo chwycił kabel, starając się poluźnić uścisk, ale − zgodnie z jego wcześniejszymi założeniami − nie udało się to.

  Czuł, że powietrze mu się kończy, że się dusi, że umiera. W oczach mu pociemniało, świat zaczął wirować, spadał...

  Nareszcie byli razem.

Undertaker's word ||KiribakuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz