Gilbert zszedł powolnym krokiem do jadali, gdzie czekało na niego śniadanie przygotowane przez Mary. Gdy siadł przy stole, kobieta uśmiechnęła się do niego ciepło, zauważając jego posępną minę.
— Co się stało? - zapytała troskliwie, jak matka. Mary była wspaniałą kobietą. Wiele przeszła lecz nie poddała się i walczyła o swoje szczęście, które wkrótce osiągnęła.
— Jak to co? Chłopaczyna jest zakochany! - odpowiedział zamiast pytanego Bash ze śmiechem.
— To nie jest zabawne Sebastian! - skarciła go żona.
— Pójdę popracować trochę na polu. - powiedział brunet i nie zjadając praktycznie nic, wyszedł z domu.Blythe udał się nad grób swego ojca. Usiadł na ławce i zaczął wpatrywać się w ziemie. Bardzo brakowało mu Jana, chciał z nim porozmawiać przytulić się, poradzić. Niestety stracił tą możliwość zdecydowanie za szybko. Miał dopiero siedemnaście lat, a już zdążył stracić całą rodzinę i nauczyć się żyć samodzielnie.
—Co mam zrobić, tato? - zapytał, choć wiedział, że nie uzyska odpowiedzi. - Pamiętasz, jak poznałeś Anie? Powiedziałeś mi wtedy, że wydaje się być wyjątkową dziewczyną. Miałeś racje, jest wyjątkowa. Jest najwspanialszą osobą jaką poznałem. Chciałbym, żeby widziała siebie, tak jak ja ją widzę, może wtedy byłaby szczęśliwa? Uważam, że jest piękna lecz ona nienawidzi swojego wyglądu. Nie pomyśl sobie, że kocham ją tylko za to, jak wyglada! Nie, to nie tak. Wygląd tylko jest dopełnieniem jej ideału. Kocham, to jaka jest mądra, jaką ma wyobraźnie i wiarę w ludzi. Ania w każdym widzi dobro, w każdym... Chciałbym, żebyś mógł ją bliżej poznać, wtedy zapewne doceniłbyś ją, tak jak ja. - chłopiec zaczął płakać, nie umiał powstrzymać łez. - Oh, tato, nawet nie wiesz jak mi Ciebie brakuje. Potrzebuje Cię! Mam Basha, Mary, ale to nie to samo... Dlaczego musiałeś umrzeć?! Dlaczego?! Myślałem, że już pogodziłem się z tym faktem, ale się myliłem. Myliłem się w wielu rzeczach, także w tym, że sobie poradzę... Czemu nie możesz być tu ze mną? - siedział przy grobie ojca i płakał, nie miał już siły mówić.
****
Ania biegła co sił w nogach. Chciała jak najszybciej przeprosić Gilberta za wszystko. Choć i tak ostatnio jej wszystko wybaczył, ona czuła, że tamte przeprosiny nie wystarczą. Czuła się winna, przez tyle lat traktowała go, jak największego wroga, podczas gdy on cały czas był dla niej taki miły. Czuła się źle z tym, jak zareagowała na jego zachowanie wczorajszego dnia. Miała nadzieje, że Blythe kiedykolwiek jej wybaczy. Nie zdawała sobie sprawy, że on nie był nawet na nią zły. Był zły na siebie, za to że postąpił wbrew jej woli.
Mijała kolejne drzewa, oprócz niej w okolicy nie było nikogo. Farma Gilberta znajdowała się już w zasięgu jej wzroku lecz nagle ktoś złapał ją za ramie i gwałtownie zatrzymał. Poczuła czyjś oddech na karku. Tajemnicza osoba zacisnęła palce na ciele dziewczynki, co sprawiło jej ból.
— Witaj, stęskniłaś się? - usłyszała szept przy swoim uchu. - Mieliśmy umowę głuptasku... Zapomniałaś?
— Billy, to nie ja powiedziałam Pannie Stacy kto to zrobił. - Ania nie miała odwagi nawet drgnąć, stała wyprostowana i patrzyła przed siebie licząc, że przywoła w ten sposób Blythe'a.
— Zamknij się! - Andrews odwrócił przodem do siebie dziewczynę, która nie okazywała strachu. Stała dumnie, z podniesioną głową patrząc mu w oczy. - Co z Tobą nie tak? Tak ciężko trzymać język za zębami?
— Billy, nie obwiniaj mnie za coś co sam zrobiłeś. Sam jesteś sobie winny. - to trwało ułamek sekundy. Shirley poczuła piekący ból na policzku, a z jej oczu uciekła jedna łza. Złapała za obolałe miejsce. Tego się nie spodziewała, nie wierzyła, że chłopak będzie w stanie posunąć się do czegoś takiego.
— Głupi kundel! Naprawdę myślisz, że jesteś taka święta?! - Ania cofała się lecz chłopak na każdy jej krok, odpowiadał tym samym. - Za nim tu przyjechałaś wszystkim było lepiej, wszyscy byli szczęśliwsi! Nawet Twój ukochany Gilbert ma Cię dość! - zabolały ją jego słowa, nie chciała mu wierzyć lecz nie potrafiła ich w całości wyprzeć.W pewnym momencie skończyła jej się droga ucieczki, jej plecy zderzyły się z korą drzewa znajdującego się za nią. Blondyn zbliżył się do dziewczyny i oparł się ręką o pień, który znajdował się za nią, ich twarze dzieliło zaledwie kilkanaście centymetrów. Ania bała się tego co zaraz nastąpi, czy znów ją uderzy? Chłopak złapał za koniec jej warkocza i pociągnął za niego mocno, tym samym zdejmując z niego wstążeczkę.
— Co? Twój rycerz nie przybył? - zadrwił Billy- Zrobimy tak, wsiądziesz w najbliższy pociąg i nigdy tu nie wrócisz. Nie obchodzi mnie gdzie będziesz, ale masz zniknąć! - złapał za drugą wstążkę i ją także zszarpał. - Będziesz tam gdzie Twoje miejsce! Na ulicy, a w Avonlea wszystko wróci do normy! Wszyscy o Tobie zapomną i będzie tak jak dawniej. Rozumiesz kundlu? - Ania nic nie powiedziała, patrzyła jedynie na Andrews'a nie wierząc w to co się właśnie dzieje. - Rozumiesz?! - szarpnął dziewczynką, tak że spadł jej z głowy kapelusz, a po warkoczach nic już nie zostało.
🌻🌻🌻
Witajcie!
Spodziewaliście się takiego obrotu spraw? Jak myślicie, co zrobi Ania?
Musze Wam się do czegoś przyznać... miałam łzy w oczach pisząc pierwszą część tego rozdziału, a smutna muzyka lecąca w tle tylko pogorszyła sprawę.
Buziaczki! 🌻
CZYTASZ
Jestem przy Tobie moja Marcheweczko
Fanfiction„- Nie bój się, jestem obok. - powiedział szeptem, tak żeby tylko ona usłyszała choć nie było w ich pobliżu nikogo. Ania próbowała udawać, że nie usłyszała Blythe'a jednak znów, brunet wywołał uśmiech i lekki rumieniec na jej twarzy..." • • • Krótka...