To zawsze będzie moja sprawa!

1K 59 16
                                    

Ania miała nogi jak z waty, gdyby nie silni uścisk chłopca, zapewne już dawno upadłaby na ziemie. Shirley straciła nadzieje, że ktokolwiek jej pomoże. Postanowiła jednak nie poddawać się i walczyć. Nie mogła wyjechać! Nie chciała... Wreszcie miała dom, o którym tak marzyła. Tak wiele rzeczy wreszcie zaczęło się układać. Nie... To nie może być koniec!

— Nie zrobię tego Billy. Nigdzie nie wyjadę. - powiedziała stanowczo dziewczynka.
— Niegrzeczny kundel!

Andrews rozwścieczył się jeszcze bardziej. Zamachnął się, chciał znów uderzyć tą małą istotę. Ania zamknęła oczy i lekko się skuliła, była gotowa na ból, który jednak nie nadszedł.
W sierocińcu i poprzednich domach często była bita i poniżana. Zazwyczaj ludzie po prostu się na niej wyżywali, natomiast Billy patrzył na nią z taką nienawiścią jakiej nie mogła znieść. Gdy otworzyła powoli oczy zobaczyła swojego anioła stróża, który obiecał, że zawsze ją ochroni, że zawsze przy niej będzie.

— Pomóc Ci znaleźć drogę do domu Andrews, bo chyba trochę się zgubiłeś... - powiedział pewny siebie i zły Gilbert.
— Nie mieszaj się Blythe, to nie Twoja sprawa! - Billy'ego zirytowała obecność chłopaka. Wiedział, że nie ma za dużych szans z brunetem. Już nie raz się o tym przekonał.
— Nie moja sprawa? Ania zawsze będzie „moją sprawą"!

Gilbert zaczął bić blondyna z płomieniami wściekłości tańczącymi w jego oczach. Billy nie pozostawał mu dłużny lecz syn Jana blokował lub unikał wszystkie jego uderzenia. Shirley nie wiedziała co ma robić. Opadła bezwładnie na ziemie. Pierwszy raz od dawna czuła się bezsilna, wobec tego co się dzieje. Billy już dawno uciekł, a Blythe podszedł do rudowłosej skulonej pod drzewem.

— Aniu? Już dobrze, jestem tu. - mówił uspokajająco, chciał by na niego spojrzała i zobaczyła, że już nic jej nie grozi. Gdy uniosła głowę, chłopiec dostrzegł pomiędzy ognistymi pasmami zaczerwieniony policzek. - Aniu, czy on już wcześniej zdążył Cię uderzyć? - dziewczynka jedynie skinęła głową. Bała się spojrzeć Gilbertowi w oczy, obawiała się, że dostrzeże w nich drwinę, czy zażenowanie jej zachowaniem. - Jak on śmiał?! Nie miał prawa tego zrobić! Nikt nie ma prawa tego robić. - chłopak był oburzony, że ktokolwiek mógł tak skrzywdzić jego Anie.
— Proszę, nie denerwuj się Gilbercie. - małe palce rudowłosej spoczęły na dłoni przyjaciela. On spojrzał na nią zszokowany tym gestem. - Dziękuję, gdyby nie Ty, nie wiem co by się stało. - dopowiedziała z uśmiechem.
— Nie masz za co dziękować, obiecałem przecież, że zawsze Cię obronie. - lekko się zaśmiał. Powoli schodził z obojga strach i stres. - Jak się czujesz? - zapytał. Odgarnął włosy z jej twarzy i delikatnie dotknął jej obolałego policzka.
— Już dobrze, a Tobie Billy nic nie zrobił? - zapytała z przejęciem.
— O mnie nie musisz się martwić.

Chłopiec pomógł wstać rudowłosej, a następnie podniósł z ziemi jej kapelusik. Otrzepał go z kurzu i podał Ani. Chciał zaprosić ją do siebie, ponieważ droga do Zielonego Wzgórza była długa lecz nim zdążył to zrobić, rudowłosa odezwała się.

— Przepraszam, za wczoraj... - zaczęła Shirley lecz nie wiedziała, jak chce dokończyć to zdanie. Po drodze zdążyła ułożyć idealną wypowiedz, ale przez Andrews'a wypadła jej z głowy. - Ja...
— Nie musisz przepraszać. To ja przepraszam, że zrobiłem cokolwiek, czego sobie nie życzyłaś. Rozumiem, że nic do mnie nie czujesz i szanuję to. - chłopiec chciał dalej kontynuować swój monolog lecz delikatne usta rudowłosej mu to przerwały.
— Ja też Cię kocham Gilbercie, ale za dużo mówisz i stwierdzam ten fakt ja, największa gaduła na świecie. - zaśmiała się zarumieniona.

Gilbert ujął jej twarz w swoje dłonie i powoli zbliżył się do niej. Ten pocałunek był zdecydowanie dłuższy i przyjemniejszy. Nastolatkowie nie potrafili się od siebie oderwać lecz brakowało im powietrza. Byli szczęśliwi. Wreszcie po tylu latach mogli być razem. Teraz nie liczyło się dla nich nic innego, nie interesował ich Billy, czy Bash wołający Gilberta do domu z powodu zaczynającego padać deszczu, którego oni nawet nie poczuli.

— Kocham Cię moja droga Aniu, nie Anno. - wyszeptał w jej usta chłopiec, który przez tyle czasu był smutny i samotny lecz nareszcie mógł być szczęśliwy. Myślał, że widział wszystkie piękne rzeczy, ale zrozumiał, że największy cud świata jest wreszcie w jego ramionach.

🌻🌻🌻

Witajcie!

Przepraszam Was za, to jak mdło prezentuje się scena ich pocałunku, ale nie potrafię opisać dokładnie, jak wyglada ten moment. Co prawda, czytałam wiele książek, gdzie ludzie się całowali, widziałam wiele par robiących, to, ale sama nigdy się nie całowałam... Trochę smutno mi z tego powodu, zwłaszcza że chyba powinnam mieć, to już dawno za sobą, ale może jeszcze nie trafiłam na odpowiednią osobę? Dobra, nieważne! Przepraszam za mój wywód. Wracając do opowiadania...
Tak oto prezentuje się ostatni rozdział mojej historii o Ani Shirley. Mam nadzieje, że was nie zawiodłam.
Chciałabym podziękować Wam za to, że dotrwaliście ze mną do końca. Może jeszcze kiedyś się spotkamy?

Buziaczki! 🌻

Jestem przy Tobie moja Marcheweczko Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz