Rozdział. 7

234 13 2
                                    

Kolejny nudny dzień, dodatkowo za oknem leje i nie zapowiada się na przerwę. Nie cierpię takich dni, jestem za słońcem i ciepełkiem. Od godziny jestem już gotowa, a to wszystko, dlatego że w takie dni, zazwyczaj, nie potrafię znaleźć sobie miejsca, wstaję wcześnie rano. No, ale co zrobić. Muszę za moment wychodzić, żeby zdążyć. Odkładam kubek po malinowej herbacie, którą uwielbiam pić podczas zimnych dni. Ubieram kurtkę przeciwdeszczową, jakieś w miarę nie przemakalne buty, a za nim całkowicie wychodzę z domu, zabieram jeszcze plecak z potrzebnym mi rzeczami. W miarę szybkim tempie dochodzę do samochodu i o dziwo muszę przyznać, że jestem przemoczona, ale nie aż tak bardzo, jak się wcześniej spodziewałam. Uruchamiam silnik, po czym wyjeżdżam na śliską jezdnię. Jadę nadzwyczaj ostrożnie, lepiej uważać przy takiej pogodzie. 

Dojazd zajmuje mi kilkanaście minut, kto by się spodziewał, że Emilia się nie spóźni. Podczas ulewnych dni nieraz zdarzało mi się spóźnić, bo we Wrocławiu wszyscy mają wtedy żółwie tempo. Zadowolona, z swojego małego osiągnięcia, wchodzę do budynku. Od razu ruszam do mojej szafki, następnie się przebieram, idę po broń, gdzie podpisuję papier, który upoważnia mnie do jej zabrania. Później podchodzę do biurka, sprawdzam czy nie trzeba uzupełnić jakiś zaległych papierów. Składam czytelny podpis na paru z nich i idę je odnieść dyżurnemu. W międzyczasie na komendzie dostrzegam mojego partnera. Przemek także nie wygląda na zadowolonego z dzisiejszej pogody. Siadam na krześle i przeglądam wszystko co tylko mogę, byle by tylko zabić nudę. Niedługo później na przeciwko mnie siada Przemek. 

- Co tam u ciebie słychać, jak życie na plebanii?- zaczyna rozmowę od pytania.

- W sumie,  jak na razie jest mi tu dobrze...- odpowiadam - wynajęłam dom, powoli się przeprowadzam, nie narzekam.

- To super, szybko się zaaklimatyzowałaś.

- Też tak myślę.- rzucam krótką odpowiedź w stronę mojego rozmówcy. Kątem oka widzę jak Możejko wypełnia papiery w swoim gabinecie.

Nasza rozmowa nie ma końca, a nie dostaliśmy jeszcze żadnego wezwania. To aż dziwne, myślałam, że podczas takiej pogody będziemy wyjeżdżać częściej, ale chyba dzisiaj ludzie postanowili zostać w domu i ułatwić pracę policjantom. 

Koniec zmiany nadchodzi nieubłaganie szybko, a my zdążyliśmy wyjechać tylko jeden raz, do stłuczki, kobieta nie wyhamowała na śliskiej drodze i uderzyła na wyjeżdżający z lewej strony samochód. Spisaliśmy pouczenie, ponieważ wspólnie uznaliśmy, że nie warto wystawiać mandat, tym bardziej, że obie kobiety doszły wspólnie do porozumienia. Winna stłuczki zobowiązała się pokryć koszty naprawy, po czym wspólnie poprosiły o nie wystawienie mandatu. 

Wracam do domu i pierwsze co robię to idę do łazienki wziąć prysznic. Ubieram jakieś luźniejsze ubrania. Postanawiam, że wpadnę na plebanię. Na obiad zjadłam ugotowany przeze mnie na szybko makaron z warzywami w sosie serowym. Biorę kluczyki wraz z dokumentami, a następnie obieram kierunek na moje wcześniejsze miejsce zamieszkania. Dość szybko docieram na miejsce, pukam do drzwi, które chwilę później otwiera mi nikt inny jak Natalia.  Witam się z nią, a także z innymi domownikami, których spotykam w salonie.

- Jadłaś już obiad?- pyta troskliwie Natalia, a ja przewracam oczami na to pytanie. Ona to wszystkich by tylko karmiła i narzekała, że jakoś tak mizernie wyglądamy. Mimo wszystko jest to dla mnie niesamowicie miłe.

- Tak spokojnie, nie głodzę się, nie musisz się martwić- odpowiadam na pytanie z uśmiechem na ustach. - Gdzie ksiądz, jest już 16:36, nie powinien być na plebanii?

- Jest na wizycie u jednego z chorych parafian, w ostatniej chwili ktoś się zapisał, a ksiądz oczywiście się zgodził.

-Rozumiem, jak w szkole Emilia sobie radzi, dobrze jej idzie?- zadaję pytanie, bo jestem naprawdę ciekawa jej postępów.

- No można powiedzieć, że nawet dobrze, dostała ostatnio czwórę z chemii, sama uznała, że to i tak dobrze. - śmieje się babcia Lucyna.

- Podszkoliłam ją nieco z ostatniego materiału, myślę, że jest ambitna, ale jak każdemu nastolatkowi się nie chce. Takie czasy, też tak miałam, buntowałam się, ale opamiętałam się.

Chwilę jeszcze rozmawiamy, po czym gospodyni stwierdza, że przyszykuje powoli kolację. Pomagam jej przyszykować stół, a chwilę później ciszę przerywa odgłos otwieranych drzwi. Ksiądz wrócił z wizyty, dlatego kilkanaście minut czekamy, a następnie odmawiamy wspólnie modlitwę i zaczynamy posiłek. Po wspólnej kolacji nadchodzi czas na powolne zbieranie się do domu. Jutro znowu do pracy, oby było ciepło, nawet już te chmury przeboleję, byleby nie padało. 

Wsiadam do pojazdu i wracam do domu. Wykonuję wieczorną rutynę, postanawiam, że jeszcze poczytam książkę. Po pół godzinie oczy same mi się zamykają, dlatego postanawiam, że pora iść do łóżka. Odkładam książkę w bezpieczne miejsce, idę do sypialni. W momencie, gdy kładę się do łóżka przypomina mi się, że mam SMS-a od nikogo innego jak od mojej ukochanej siostry. Odpisuję na pytanie: Czy uda się nam jutro połączyć? Na pewno tak, nawet jeśli będę mieć zajęty cały dzień, to specjalnie dla niej znajdę czas na rozmowę, ale to jutro. Teraz idę spać, wtulam się w poduszkę, oddając się powoli w objęcia Morfeusza.

**************************

To pierwszy rozdział odkąd zawiesiłam opowiadanie, myślę, że rozdziały mogą się jeszcze przez jakiś czas pojawiać nieregularnie. Pomyślałam, żeby wstawiać je tylko raz, maksymalnie dwa razy w tygodniu. Głosujcie w komentarzach, piszcie który dzień będzie najlepszy na wstawienie nowego rozdziału. Jeszcze raz bardzo wam chciałam podziękować za to, że jesteście ze mną mimo zawieszenia. Nie wiem czy zauważyliście zmianę, ale zmieniłam nazwę mojego profilu. Od niedawna posługuję się nowym pseudonimem. Piszcie co o nim sądzicie. Do zobaczenia, za niedługo!

Wasza Cayla Jones 

Happiness will win, be sureOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz