Obudziłem się koło czwartej nad ranem, słysząc dziwne dźwięki jakby krztuszenia się z mojej i Harry'ego łazienki. Domyśliłem się, że loczek musiał właśnie wrócić. Poderwałem się z łóżka i podążyłem do łazienki, po czym zapukałem i otworzyłem drzwi bez zaproszenia.
— Louis n... Cholera — westchnął, widząc moją minę.
Harry stał na drżących nogach praktycznie cały brudny w jakiejś ziemi i własnej krwi, której również było pełno w umywalce. Brunet trzymał się za brzuch i był lekko zgięty, ale nie widziałem żadnych zewnętrznych krwotoków oprócz tego z rany na podbródku.
— Dlaczego mnie nie obudziłeś? Pomógłbym ci — westchnąłem, sięgając po spinkę i spiąłem mu włosy na czubku głowy, aby mu nie przeszkadzały przy wymiotowaniu albo pluciu krwią.
— To nic... — wymamrotał cicho, ponownie wymiotując. Westchnąłem cicho, kładąc dłoń na jego plecy.
— Co się stało? — odparłem, patrząc na niego. Jak zawsze musi wrócić poturbowany. Czy on raz chociaż nie może przestać pakować się w kłopoty?
— Nie spodziewałem się, że będzie ich więcej niż nas. Daliśmy radę, po prostu nas trochę sponiewierali, mi dostało się najbardziej bo byłem na pierwszej linii ognia, że tak powiem — splunął krwią wymieszaną ze śliną.
— Ważne ze żyjesz — odparłem, podchodząc do szafki gdzie były ręczniki. — Musismy zaszyć twoja ranę Hazz — odparłem, wyjmując odpowiednie rzeczy z półki.
— Jak się napiję to to zrobisz, będzie bolało, jak skurwysyn na trzeźwo — westchnął i kolejmy raz zwymiotował.
— Whisky? — spytałem, wyjmując jeszcze apteczkę. Ostatnio jak tutaj się rozglądałem chyba widziałem coś do zszywania ran.
— Da radę — opłukał sobie usta i opadł na zamkniętą klapę od sedesu, po czym oparł swoje czoło o umywalkę.
Pokiwałem głową, szybko wybiegając z łazienki i podchodząc do barku który był w naszej sypialni. Wyjąłem alkohol, otwierając go i już po chwili Harry miał go w rece, a ja przygotowywałem wszystkie potrzebne rzeczy do zszycia rany.
— Módl się bym tego nie zwymiotował i przypadkiem ci nie oddał jak zaboli bardziej — zagroził mi z lekkim uśmiechem. Mimo wszystko humor się go trzyma jak zwykle.
— Nie muszę tego robić, moge zawołać jedną z dziewczyn które są na końcu korytarza albo sam możesz to zrobić — wzruszyłem ramionami, zdejmując z niego koszule. Boże jak to wyglądało. Jak tak można zrobić taką krzywdę drugiej osobie.
— Chcę tylko ciebie — westchnął. — Nie lubię jak ktoś inny mnie dotyka, tylko ty — był chaotyczny w tym co mówił, ale to miało dla mnie ogromne znaczenie.
Uśmiechnąłem się delikatnie, klękając przed nim i wziąłem wacik z płynem odkażającym, i zacząłem oczyszczać okolice, jak i same rany by nie wdało się zakażenie.
— Możesz mi siąść na kolanach — stwierdził po pociągnięciu kilku sporych łyków whisky. Czasem go podziwiałem, nie byłem wstanie wypić połowy szklanki, a on mógł wypić całą butelkę bez skrzywienia się i jeszcze chcieć więcej.
— Nie Harry, będzie mi złe cię zszywać, po za tym od dzisiaj masz zakaz wychodzenia na jakakolwiek akcje dopóki to się nie zagoi — mruknąłem, wyjmując igle z nicia i spojrzałem na niego. — Zaboli — dodałem wbijając igle z nicią w jego skore.
— Och kurwa — zacisnął zęby, zaciskając mocniej dłoń na butelce, ale poza tym nawet nie drgnął. Pozwolił mi szybko wykonać swoją robotę.
![](https://img.wattpad.com/cover/222321724-288-k108084.jpg)
CZYTASZ
No promises - Larry Stylinson
FanfictionOpis: Będąc dzieckiem, nie doceniałem tego co miałem, jednak gdy pewnego dnia w szkole dowiedziałem się, że ktoś z okrucieństwem zamordował moich rodziców... Świat mi się zawalił. Zabrano mnie do domu dziecka, po czym adoptowała mnie moja ciotka Kar...