Rozdział 8

878 65 16
                                    

   — Winą kwiatów jest to, że są piękne? — spytałem zdziwiony. Piękna, filozoficzna myśl o ukrytym sensie, której bym się po nim nie spodziewał. Jednak nic z tego nie rozumiałem.

   — Dokładnie. — dalej na mnie nie patrzył. Wydawało się, że dla niego bardziej interesujące są czarne płytki, którymi wyłożona była łazienka. — Nie oczekuję, że to zrozumiesz.

   — Ja... bardzo chciałbym cię jakoś pocieszyć albo rozweselić. — przyznałem. Nie mam pojęcia, dlaczego wypowiedziane przeze mnie słowa były szczere. Powinienem go nienawidzić i trzymać się od niego z daleka za to, co mi robi. Wmawiałem sobie, że po prostu jest mi go szkoda i, że postąpiłbym tak samo w przypadku kogoś innego.

   — Nie możesz nic z tym zrobić. Takie są uroki władzy — mruknął od niechcenia. Jednak po chwili jego twarz całkowicie zmieniła wyraz i spojrzał na mnie. — Jednak jest coś. Przebierz się. Wychodzimy — podniósł się szybko z podłogi i podszedł do szafy. Wyjął z niej skórzaną kurtkę i ubrał ją.

   — Co? Nie mogę. Liam. — spojrzałem na niego stanowczo. — Nie mogę go zostawić. Nie zrobię tego. Gdyby mu się pogorszyło, a mnie nie byłoby w pobliżu, to nie darowałbym sobie tego.

   — Ależ kochanie — jego wzrok mógłby mnie w tamtej chwili zamordować. — Ja się nie pytam czy łaskawie się ubierzesz i pójdziesz ze mną, tylko każę ci to zrobić. — powiedział złośliwie, przybliżając się do mnie. Odsuwałem się z każdym jego krokiem w moją stronę.

   — A ja powiedziałem, że nie zostawię Liam'a. — nie ugnę się przed nim. Nie ma takiej pieprzonej mowy. Kim on niby jest. Królowa Angielska się znalazła.

   — Skoro tak stawiasz sprawę, to nie mam wyboru. Pamiętaj, że dałem ci możliwość przygotowania się — nic nie rozumiałem z jego słów. Nie trwało to jednak długo, gdy poczułem jak mnie podnosi i przerzuca sobie przez ramię. Pisnąłem i zacząłem uderzać go w plecy.

   — Puść mnie. Harold. Idioto. Puszczaj w tej chwili — biłem go po plecach jak najmocniej tylko potrafiłem i krzyczałem w niebogłosy. Uspokoiłem się troszkę, słysząc dźwięk przeładowywania pistoletu niedaleko mnie. Spojrzałem na jego dłoń i ujrzałem w niej broń — Serio myślisz, że mnie tym przestraszysz? — zapytałem pozornie zuchwałym głosem, jednak wewnętrznie marzyłem, aby jednak nie próbował tego sprawdzić.

   — Zamknij się, bo obudzisz pół miasta tymi krzykami — burknął.

   — Co tu się dzieje? Louis, czemu tak drzesz ten ryj? — zapytał gdzieś zza mnie śpiącym głosem Niall. — Harry, co ty wyrabiasz? Czy ciebie do reszty pogrzało? I odwróć go do mnie przodem, bo nie mam zamiaru gadać z jego tyłkiem. Świetnym tyłkiem, ale nadal tyłkiem.

   — Kto ma świetny tyłek? — zapytał Zayn. — Czemu się tak drzecie? W Chinach by was usłyszeli.

   — Ty raczej nie powinieneś interesować się tyłkiem nikogo innego niż moim. Harry, na Anioła, postaw go w końcu na ziemi — wspomniany chłopak głośno westchnął i postawił mnie na podłodze. Za nim zdążyłem uciec w stronę chłopców zostałem złapany z ramię, tak, abym nie mógł uciec.

   — Wychodzę i zabieram Lewisa ze sobą, więc łaskawie wróćcie do obściskiwania się, czy co tam robicie — powiedział zgorzkniale Harry. Uderzyłem go łokciem w brzuch, na co głośno syknął. — Jeszcze raz to zrobisz, a stracisz obie te ręce i zarobisz kulkę.

   — Harry, nie powinieneś nigdzie znikać, kiedy twój przyjaciel jest w śpiączce — ciesze się, że Niall poruszył temat. Może on ruszy zimne serce Harry'ego — A już na pewno nie powinieneś porywać Lou. Przecież są najbliższą rodziną i zapewne Louis chce być przy nim.

No promises - Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz