— Jak to? To niemożliwe. Nie mój Liam! — krzyczałem na niego ze łzami lejącymi się strumieniami po policzkach. — Jak mogłeś go nie ochronić? To wszystko moja wina. Mogłem go tam nie puszczać — osunąłem się po ścianie i schowałem twarz w dłoniach, przy okazji mocząc je słonymi kroplami. — Tylko nie mój Liam...— Nie mogłeś nic zrobić. — powiedział spokojnym i opanowanym głosem, stojąc nade mną.
— Na pewno coś mogłem. — otarłem kilka łez, ale w ich miejsce pojawiło się kilkanaście kolejnych. — Zaprowadź mnie do niego. W tej chwili - poderwałem się z ziemi i podszedłem do Harry'go.
— Nie sądzę, żeby był to najlepszy pomysł. Wygląda nie najlepiej i jest niestabilny — jego głos nie drgnął ani na moment, a przecież mówił o swoim najlepszym przyjacielu, o którym nie wiadomo było, czy w ogóle przeżyje.
— Masz. Mnie. Zabrać. Do. Mojego. Liam'a. W. Tej. Pieprzonej. Chwili. — pierwsze słowa wysyczałem, a pod koniec krzyknąłem. — Muszę go zobaczyć w tej, pierdolonej, chwili — złapałem go za przód ubrudzonej ziemią koszuli, krzycząc coraz głośniej. Spojrzał na mnie surowo i strzepnął moje ręce.
— Sam tego chciałeś. — ruszył w głąb korytarza, a ja pobiegłem szybko za nim.
Szliśmy w ciszy kilkanaście minut, aż doszliśmy do drzwi, przez które co chwilę wychodziła jakaś pielęgniarka. Wszedł przez nie i wskazał głową kierunek, w którym miałem się udać. Szybko spojrzałem w tamto miejsce, po czym zobaczyłem bladego jak ściana Liam'a z licznymi ranami oraz owiniętego toną bandaży. Rzuciłem się biegiem do jego łóżka i chwyciłem go za rękę. Była chłodna. Zacząłem ponownie płakać.
— Li. Proszę obudź się. Nie możesz mnie zostawić samego — ręka chłopaka była cała mokra od moich łez, które spływały na nią prawdziwymi potokami. Opadłem na kolana przy łóżku nie wypuszczając jego dłoni — Błagam, otwórz oczy. Nie mogę cie stracić. Kocham cię — szeptałem, patrząc na jego pogrążone w śnie oblicze. Kilka ran na policzkach nie wydawało się wielkimi obrażeniami, jednak z tego co powiedział Styles nie sęk w tym co widać. — Li, błagam — przyłożyłem policzek do dłoni bruneta i patrzyłem na niego. Nie wiedząc, czy w ogóle się obudzi. Nie, stop. Nie wolno mi tak myśleć. Li wyzdrowieje.
Całkowicie zapomniałem o obecności Harry'ego, dopóki nie usłyszałem za sobą głośnego chrząknięcia. Zielonooki podstawił mi krzesło i sam zasiadł na identycznym obok. Z wdzięcznością przyjąłem jego gest i zasiadłem na nim. Obawiam się, że to krzesło stanie się moim przyjacielem na kilka najbliższych dni. Nie chciałem odrywać od niego wzroku nawet na sekundę, bo bałem się, że w tym momencie może mu się pogorszyć. To wszystko była moja wina. Mogłem nie uciekać tylko zostać z nim, a kiedy ogłoszono akcję, po prostu trzymać go za rękę i nigdzie nie puszczać.
— To wszystko moja wina, Liaś. Błagam, wybacz mi... — szeptałem, ponownie przykładając jego dłoń do policzka.
— To nie twoja wina. — powiedział stanowczo Harry. Spojrzałem na niego kręcąc głową i powróciłem wzrokiem do Liam'a. Nie chciałem płakać. Wiedziałem, że muszę być silny, dla niego, dla mojego Li, ale nie potrafiłem.
— Jak to się stało? — zapytałem smutno.
— To była zasadzka. Jeden z mniejszych gangów napadł na nasz skład z bronią. Było ich więcej niż się spodziewaliśmy. Liam osłaniał mnie. Wpadliśmy na niewielką grupkę napastników. Wszystko szło idealnie, ale nagle znikąd pojawił się kolejny napastnik z nożem i zaatakował go. Zareagowałem zbyt późno — pokręcił głową i utkwił wzrok w twarzy naszego przyjaciela.
— Nie mogłeś tego przewidzieć — odpowiedziałem tylko tyle.
— Mogłem. Powinienem był wziąć większą ilość ludzi, rozważyć różne możliwość, a przede wszystkim być bardziej ostrożnym. — mówił nieprzerwanie. Teraz to on się obwiniał. Ale nie miał racji. Nawet gdyby zrobił to wszystko, o czym wspomniał.
— Nie mogłeś tego przewidzieć — powtórzyłem. — Kiedy mu się to stało, obroniłeś go i uratowałeś. Gdybyś nie zarządził odwrotu i nie zdecydował o szybkim przywiezieniu go tu, umarłby — ścisnąłem jego dłoń pocieszająco, po czym szybko ją zabrałem — Jakie są szanse, że no wiesz... on się nie obudzi?
— Duże. Stracił sporo krwi, liczne rany zewnętrzne i wewnętrzne, czas — wyliczał, a z każdym kolejnym słowem, robiło mi się coraz słabiej. — Ale nie wierzę, że on umrze. Będzie żył. Musi. Dla ciebie. Kocha cię.
— A ja kocham jego... — szepnąłem. Wyglądał, jakby po prostu spał po jednym z naszych wspólnych wieczorów. Ale tak nie było. On umierał. — W końcu jesteśmy rodziną. Jest dla mnie najważniejszy na świecie. Mam tylko jego.
Przesiedziałem z Liam'em kilka następnych godzin. W międzyczasie przyszedł lekarz, z którego wyciągnąłem jak najwięcej informacji o stanie zdrowia Li. Powiedział, że jego wyniki nie są najlepsze, ale jego stan się poprawia. Wyściskałem go i podziękowałem z całego serca. Na odchodne kazał mi dużo do niego mówić. Wierzył, że ludzie w śpiączce tego potrzebują. Około północy musiałem wyjść. Oczywiście, nie zrobiłem tego z własnej woli. Pielęgniarki wyrzuciły mnie z sali. No może nie konkretnie one, a ludzie, których wezwały. Siedmiu na jednego. Nie miałem szans tego wygrać.
Wchodziłem powoli po schodach. Nigdzie mi się nie śpieszyło. Kiedy już dotarłem do swojego pokoju i miałem otworzyć drzwi, usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła. Dochodził on z pokoju naprzeciwko mojego. Pokoju Styles'a. Nie powinno mnie to obchodzić, to jego sprawy. To Harry nie powinien mnie obchodzić. Jednak coś w środku kazało mi iść sprawdzić, czy jeszcze żyje.
Podszedłem do jego drzwi i cicho w nie zapukałem. Nie dostałem żadnej odpowiedzi, więc nacisnąłem klamkę i uchyliłem je. Zajrzałem do środka. Pokój skąpany był w mroku - jedynym, minimalnym źródłem światła była mała lampka stojąca na szafce nocnej. Na ziemi leżała identyczna, tylko że w kawałkach. Obok niej porozrzucane były kwiaty i resztki wazonu. Na łóżku siedział skulony Harry. Wyglądał strasznie.
— Czego chcesz? — spytał ani wściekłym, ani smutnym głosem. Po prostu załamanym.
— Co ci zrobiły te biedne kwiaty? — powiedziałem i zacząłem zbierać je z podłogi. Kiedy skończyłem, położyłem je na szafce nocnej. Kochałem błękitne róże i nie mogłem patrzeć jak zostają zniszczone. Jake dawał mi je bardzo często, ponieważ wiedział jak bardzo je kocham i ,jak wiele sprawia mi przyjemności patrzenie na nie. Przesunąłem większość szkła na środek pokoju i podszedłem do Harry'ego. Delikatnie odsunąłem jego dłonie z twarzy. Zobaczyłem poranioną skórę z powbijanymi w nią kawałkami szkła. — Trzeba to opatrzyć.
Pociągnąłem go delikatnie za rękę i zaprowadziłem do łazienki. Odnalazłem w niej apteczkę i zająłem się jego dłonią. Powyjmowałem z ran kawałki szkła i oczyściłem je. Założyłem opatrunek i spojrzałem na jego twarz. Cały czas się nie odzywał i miał spuszczoną głowę. Wyglądał jak jedno wielkie nieszczęście. Usiadłem naprzeciwko niego na podłodze.
— Co ci zrobiły te biedne, piękne kwiaty, że tak je potraktowałeś?
— Są piękne. — odpowiedział pustym głosem.
^^^
![](https://img.wattpad.com/cover/222321724-288-k108084.jpg)
CZYTASZ
No promises - Larry Stylinson
FanficOpis: Będąc dzieckiem, nie doceniałem tego co miałem, jednak gdy pewnego dnia w szkole dowiedziałem się, że ktoś z okrucieństwem zamordował moich rodziców... Świat mi się zawalił. Zabrano mnie do domu dziecka, po czym adoptowała mnie moja ciotka Kar...