Pagan pov:
Wchodzę do sali z dużym bukietem kwiatów. Victoria już nie śpi, a na mój widok szeroko się uśmiecha, a moje serce lekko drży na ten widok.
-Co się z tobą dzieje Peter? - nabija się ze mnie - jak nie pizza to teraz kwiaty. Ojojoj- cmoka. Wywracam oczami i całuję ją w usta, podając duży bukiet czerwonych róż.
-Jeśli Ci się nie podobają mogę je zabrać - cofam ręce z kwiatami.
-Zwariowałeś?! Są piękne-
Zadowolony prostuję się i przyglądam kobiecie, która wkłada nos w czerwone pąki. Na jej ustach lśni uśmiech, który tak bardzo uwielbiam- Taki zły motocyklista, a przychodzi do mnie z kwiatami - cmoka nie mogąc tego przeżyć.-Dalej jestem za tym, że mogę je dać jakiejś przypadkowej kobiecie - siadam na krześle i przeklinam w myślach. Cholera! Czemu oni je robią takie małe? Przecież ja się ledwo na nim mieszczę.
-Grabisz sobie - mruży oczy.
-Wydaje ci się - wytyka mi język, za który łapie.
-Ej! - krzyczy. Puszczam go i śmieje się głośno. Jest niemożliwa. Po chwili poważnieje i zaczyna rysować niewidzialne wzorki na płatkach róż. Oparta jest cały czas o poduszkę, a jej włosy opadają na ramiona - A co z moim samochodem?
Zamieram, bo co ja mam jej teraz powiedzieć? Był całkowicie zniszczony, przez co od razu poszedł do kasacji.
-Przykro mi - odpowiadam tylko. Kiwa rozumiejąc.
-Spodziewałam się tego - wzdycha.
-Jakie piękne kwiaty! - matka Victorii wchodzi do pomieszczenia i odbiera je od niej od razu, wkładając do wody - No, no, no Peter - uśmiecha się zalotnie - Nie wiedziałam, że z ciebie taki romantyk - wywracam w myślach oczami, a tak po prostu się uśmiecham. Ta kobieta to istny wulkan energii, nie do pokonania. Po domu chodzi i sprząta, gotuję i ustawia chłopaków, a oni nie mogą nic zrobić, co doprowadza ich do załamania. Nawet nie daliby rady tej kobiecie.
***
Tydzień później Viktoria zaczyna coraz częściej marudzić, że chce już stąd wyjść i choć każdy próbuję jej przemówić do rozsądku, to jest nieugięta.
-Nie! Mam dość! Wiecznie tylko leżę i leżę, a nic mi nie jest! Wychodzę na żądanie.
-Ani mi się wasz. Skoro lekarz każe ci zostać jeszcze trzy dni to masz zostać-
Gromi mnie wzrokiem, ale stoję nieugięty z zaplecionymi rękoma na klatce piersiowej.-A co jak cię nie posłucham? - mówi wyzywająco.
-To dostaniesz karę- oznajmiam i opieram się o ścianę na przeciwko łóżka.
-Co? Klapsa mi dasz? - parska śmiechem i wstaje z łóżka zadowolona.
Nie wiele myśląc łapię ją i daje jej klapsa w ten seksowny pośladek i mocno go ściskam. Z jej ust wylatuje głośny pisk i odwraca się w moją stronę uderzając mnie w pierś.
-Jak mogłeś?! To boli! - robi krok w tył i masuje go.
-Boli? O jej, to musisz jednak tutaj zostać. Lekarz cię zbada.
-I co? Mam mu powiedzieć że mnie dupa boli i niech ją zbada? Hm.. - nagle całą jej twarz rozświetla szeroki uśmiech a oczy aż błyszczą psotnie - W sumie, powiem tak lekarzowi może go zbada. Wiesz, podotyka.
-Do łóżka już i ani mi się wasz- warczę i przykrywam ją szczelnie Kołdrą.
-Ale o co chodzi kochanie? Skoro mnie boli to musi być coś nie tak - patrzy na mnie niewinnie, ze zwycięskim uśmiechem.
-Dobra, możesz wrócić do domu pod warunkiem, że będziesz leżeć albo w łóżku, albo na kanapie zrozumiano? I będziesz się słuchać, dopiero jak powiem, że możesz wrócić do pracy to wrócisz. Okej? - piszczy i mocno mnie przytula, całując namiętnie w usta. Uśmiecham się przez pocałunek, który oczywiście pogłębiam i pochylam się, aby całkiem leżała. Odrywam się jednak, gdy słyszę otwierane drzwi a do środka wchodzi lekarz.
-Zapewne ucieszy panią wieść, że mam wypis, ponieważ już nie potrzebuje pani dłuższego pobytu w szpitalu- lekarz uśmiecha się szeroko, a mina Wiktorii tężeje i widać jak jej trybiki szybko pracują.
-Wiedziałeś! Dlatego wymusiłeś na mnie leżenie i posłuszeństwo! - Uśmiecham się szeroko zadowolony, ponieważ w końcu udało mi się ją przechytrzyć. Jestem zajebisty.
I wcale nie zauważyłem lecącej w moją stronę poduszki. Wcale.
***
-Jak dobrze być w domu - wzdycha gdy przekracza próg domu. Siada na kanapie i z zadowoloną miną kładzie nogi na stoliku.
-Viktoria nogi! - beszta ją matka, a ta od razu je ściąga. Parskam śmiechem na jej zachowanie. Ta kobieta zawsze musi postawić na swoim, jednak jeśli chodzi o jej matkę jest potulna jak baranek.
- Maaaamo - przeciąga- przecież każdy tak robi.
- Nie prawda! Nie widziałam już dłuższy czas, aby któryś z tych mężczyzn i kobiet tak robili - uśmiecha się niewinnie, jednak mina mojej ukochanej pochmurnieje.
- Czy ty im coś zrobiłaś? - pyta się ostrożnie.
- Oczywiście, że nie głuptasie!- śmieje się radośnie i razem ze ścierką w dłoni kieruje się do kuchni.
- Peter, co ona im zrobiła?
- Wiem jedynie, że moi chłopcy niczego się nie boją, jednak co do twojej matki....- dziewczyna parska śmiechem. Podchodzę do niej i siadam obok, obejmując ją ramieniem. Victoria od razu wtula się we mnie i przybliża jeszcze bliżej.
***
-Ciocia! - dwójka dzieci o czarnych włosach wbiega do pomieszczenia, a ja z szerokim uśmiechem patrzę na nich i wyciągam ręce, aby ich przytulić - Nic ci nie jest?! Słyszeliśmy, że miałaś wypadek i musiałaś się wyspać! - Mówi najmłodszy z nich Rob. Rob ma pięć lat, jednak jego o pięć lat starszy brat to Mark. Ten starszy jest bardziej poukładany, jednak młodszy to istny diabeł.
- Już jest wszystko w porządku dzieciaki - odpowiadam i głaszczę obydwóch po głowie.
- To dobrze, a pobawisz się z nami?
- Chodźcie i dajcie odpocząć cioci. Zrobiłam rogaliki - z kuchni wychodzi mama, a dzieciaki od razu na jej słowa wybiegają z salonu, pędząc do innego pomieszczenia.
- Narobiłaś bałaganu - patrzę na Jack'a , który wchodzi do pomieszczenia ze swoją żoną, a ja wywracam oczami.
- Ja nic nie zrobiłam! Byłam grzeczna! - od razu oponuję.
- Jak zawsze - wywraca oczami i siada obok mnie.
- Dzieciaki rogaliki czekają! Jack! - wszyscy biegiem ruszają do kuchni, a my zostajemy w salonie.
Tęskniłam za nimi. I to cholernie.
CZYTASZ
Pagan's Riders
ActionVictoria to dumna z siebie kobieta, twardo stąpająca po ziemi. Nie boi się wyzwań i wie, że jak coś postanowi, to dopnie swego i doprowadzi to do końca. Kobieta w końcu zaczyna układać sobie życie na nowo i spełnia swoje marzenie o wyjeździe i mie...