Rozdział 27

18.6K 553 115
                                    

Nadia

- O co chodzi? - pyta, skrupulatnie mi się przyglądając. 

- Nie powinnam była tutaj przychodzić. Przepraszam. - kończę, bo nie jestem w stanie, zdobyć się na odwagę. Kiedy zbliżam się do drzwi, Vincenzo mnie powstrzymuje.

- O nie mała. Tym razem nie uciekniesz. - mówi i przekręca drzwi na klucz. Gdy kończy, przystaje przy mnie i dodaje. - Aż tak ciężko ci ze mną porozmawiać?

- To nie o to chodzi. - odpowiadam, bezradnie kręcąc głową. Dlaczego, to musi być takie trudne? Dlaczego, nie potrafię tak po prostu wyznać prawdy?

- Więc wytłumacz mi o, co tak naprawdę chodzi. - prosi, dalej na mnie patrząc.

- O ciebie. - wyrzucam z siebie, rozglądając się po pomieszczeniu. W tym momencie wolę patrzeć wszędzie, tylko nie na niego.

- Boisz się mnie? - czy się boję? Nie, to zupełnie nie tak. Jak mam mu to wyjaśnić?

- Czasami mnie przerażasz. - mówię, przenosząc na niego swój wzrok. Gdy, z jego strony nie pada żadna odpowiedź, ciągnę dalej. - Wpadasz w jakiś amok i nie potrafisz się opanować.

- Już taki jestem. Nie zmienisz mnie. - odpowiada, przybierając znaną mi dotychczas maskę. Następnie podchodzi do swojego biurka i nalewa sobie whisky.

- To nie wszystko. - mówię, zmieniając temat. Wiem, że jeśli kontynuowałabym tamten, pewnie jak zwykle byśmy się pokłócili.

- O co jeszcze chodzi? - pyta, upijając łyk nalanego wcześniej trunku.

- O nas. - wypalam i siadam na fotelu.

- Nas? Przecież nigdy nie było żadnych nas. - prycha pod nosem. On tak na serio? Naprawdę tak uważa?

- Czy zawsze musisz się zachowywać jak dupek? - pytam, wkurzona.

- A ty jak rozkapryszona gówniara, która myśli tylko o sobie? - odbija piłeczkę. Boże... My naprawdę nigdy nie dojdziemy do żadnego porozumienia. Przecież nawet nie potrafimy ze sobą normalnie rozmawiać...

- Dobra, nieważne. Nie wiem, po co w ogóle tutaj przyszłam. - syczę i wstaję z fotela.

- Jasne, uciekaj. To ci wychodzi najlepiej. - wypala. Jego słowa, wkurzają mnie jeszcze bardziej, bo wiem, że ma pieprzoną rację.

- To, co twoi zdaniem powinnam zrobić? Przyszłam tutaj, żeby porozmawiać, a ty nawet nie chcesz mnie wysłuchać. - mówię głośno, zakładając ręce na piersi.

- Skoro tak bardzo tego chcesz. Usiądź. - wskazuję na fotel naprzeciwko niego. Po czym dodaje. - Więc słucham?

- Chciałabym zacząć wszystko od nowa. Bez tych ciągłych kłamstw, kłótni i obwiniania siebie nawzajem. - mówię pewnie.

- Naprawdę tego chcesz? - pyta, zagłębiając we mnie spojrzenie swoich ciemnych oczu.

- Chce spróbować. Wiem, że jesteś na mnie zły, bo słowa, które ostatnio padły z moich ust nie należały do przyjemnych. - odpowiadam po chwili.

- Naprawdę wolałabyś umrzeć niż mnie pokochać? - pyta, a ja ciężko wzdycham. Nie chcę, żeby tak myślał. Muszę mu to jakoś wytłumaczyć...

- To nie tak. Myślałam, że jeśli, powiem Ci coś takiego, zostawisz mnie w spokoju. - wyrzucam z siebie.

- Nie potrafię. - odpowiada.

- Przepraszam. Nigdy nie chciałam cię zranić. Wiem, że to, co powiem, może być dziwne, ale muszę Ci to wyznać. Ja po prostu, boję się zakochać. - wypalam i czekam na jego reakcje.

Ostatnie ZlecenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz