Rozdział 12

674 39 0
                                    

Czkawka

Szczerbek trąca mnie w ramię. Nie oglądam się za siebie. Wiem, że to on. Pojawia się obok mnie i wpatruje się swymi zielonymi oczami, które nie jedno widziały i doskonale dostrzegały co się kryje w moich. On wie co czuję. Wie, że staram się pozbierać myśli i pogodzić z przykrą prawdą. Tą której nikt nie zrozumie, jeśli nie był na moim albo Astrid miejscu.

Nie muszę nic mówić. Szczerbatek rozumie mnie bez słów jak mało kto. Jeszcze raz pomrukuje kojąco i kładzie swój łeb na moich kolanach. Uśmiecham się nieznacznie i kładę swą dłoń na jego ciemnych łuskach.

– Nic mi nie jest, mordko. – mówię spokojnym tonem. Głaszczę go po głowie. – Nie chcę myśleć co teraz będzie się działo. Zafundowaliśmy sobie niezłe kłopoty, co? Wpadliśmy jak w gniazdo dzikich smoków bez żadnej drogi ucieczki.

Szczerbek warczy i podnosi na mnie spojrzenie. Uśmiecham się szerzej widząc jego niezadowolenie.

– Wiem, całkiem słabe porównanie. Wolałbym uciekać przed stadem zdziczałych smoków, niż spotkać z ojcem i walczyć o zmianę jego decyzji.

Odwracam wzrok patrząc na wodę w której odbija się księżyc. Jest tak pusto i cicho. Nikogo nie ma w pobliżu oprócz nas. Tylko wiatr przypomina o sobie świstem.

Zastanawiam się czy Astrid dotarła już do domu. Czy jej mamie nic poważnego się nie stało. Czy aby na pewno Astrid nie została oszukana poprzez list, który dostarczył jej nie wiem kto. To zdecydowanie dziwna akcja, ale jednak możliwa. Ten strach w jej oczach, mokre policzki, obawy na jej twarzy, smutek... Nie mogła udawać. Astrid nie umie udawać. Jej oczy nie potrafią kłamać. Zauważyłbym.

Myślę co będzie jak spotka się znów z ojcem. Czy znów ją uwięzi? Zrobi coś Wichurze, albo komukolwiek?

Odsuwam od siebie te myśli kręcąc głową. To jej ojciec. Na pewno będzie szczęśliwy, że nic nie jest jego córce i wróciła do domu.

Może jednak będzie dobrze. Może za bardzo się martwię tym co zaszło i co będzie jutro. Powinienem widzieć jakieś pozytywy. Przynajmniej spróbować je zobaczyć. Tylko, naprawdę trudno jest je dostrzec, gdy przysłaniają je ciemne momenty i rzeczy. Przedarcie się przez nie samemu, jest jak wojna z wiatrakami. Niemożliwa.

Astrid

Wichura ląduje przed domem. Przez okna widać światło. Głaszczę smoczycę po nosie po czym decyduję się otworzyć drzwi domu do którego nie chciałam w najbliższym czasie wracać.

Uderza mnie żar domowego ogniska. Pokój główny nadal wygląda tak samo, lecz z bałaganem którego od wieków nie widziałam. Mama zawsze dbała o dom nie pozostawiając go w nieładzie.

Drzwi od łazienki się uchylają i napotykam Briettę. Uśmiecham się na jej widok i podbiegam, by ją ciepło przywitać. Omal jej nie przewracam, gdy obejmuję ją w pasie jak siostrę.

– Astrid, wróciłaś – orientuje się i przytula mnie najsilniej jak umie. – Bogowie, jak dobrze, że nic ci nie jest. – Odsuwam się od niej, aby mogła mi się przyjrzeć.

– Co z mamą? Jak ona się czuje?

Jej uśmiech blednie, a mnie ogarnia strach o rodzicielkę. Spuszcza wzrok i nic nie odpowiada.

Zrywam się do biegu w kierunku schodów. W kilka sekund pokonuję stopnie i docieram na piętro. Idę do sypialni rodziców. Drzwi są otwarte na oścież. Staję ostrożnie przy wejściu jakby coś miało mnie zaatakować po przekroczeniu progu. Ale stoję i widzę półmrok w sypialni. Na wprost stoi łoże moich rodziców. Przed nim na krześle siedzi mój ojciec. Garbi się nachylając do mamy, która leży pod grubą warstwą futer. Obok jest szafka nocna. Pali się na niej świeca. Stoi na niej również wazon z pięknym bukietem leśnych kwiatów.

War Of HeartsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz